Charakterystyczny, oryginalny krój czcionki może zniknąć z warszawskich tramwajów. Miłośnicy komunikacji miejskiej i historii głośno się temu sprzeciwiają i chcą bronić „drobnego kawałka dziedzictwa”. I uważam, iż mają rację.
O sprawie napisał na Twitterze Jarosław Hirny-Budka, informując o petycji, którą przygotowali obrońcy starego kroju czcionki. Numer tramwaju zapisywany był w charakterystyczny sposób – poszczególne cyfry miały coś w rodzaju cienia, a 2 była fantazyjnie zaokrąglona.
Na nowych pojazdach takich liczb już jednak nie ma. Już w czerwcu profil Tramwaje Warszawskie – galeria zauważył, iż remontowany skład otrzymał nowy wzór cyfr taborowych. Postawiono na czcionkę Frutiger. Naturalną, nie da się ukryć, iż nieco bardziej czytelną, ale nudną.
Szkoda, iż w ciągu prawdopodobnie kilku najbliższych lat te jakże charakterystyczne ozdobne cyfry taborowe prawdopodobnie całkowicie znikną ze stołecznego taboru, zwłaszcza iż dzięki tak długiej ich obecności na pojazdach stały się wręcz nieodłącznym elementem warszawskiej komunikacji miejskiej (zwłaszcza tramwajów), tym samym można to wręcz uznać za pewnego rodzaju tradycję, która trwała mimo zmian podmiotów zarządzających transportem publicznym, wielokrotnej wymiany taboru, czy wprowadzania nowych schematów kolorów
– pisał autor profilu.Jest szansa, iż nie znikną – albo przynajmniej nie wszędzie. Powstała już petycja, którą – w chwili pisania tekstu – podpisało prawie 4 tys. osób. Jak argumentuje jej autor dalsze stosowanie kroju byłoby „wyrazem dbania o historię, a tym samym pięknym połączeniem tradycji z nowoczesnością, które z pewnością zostałoby docenione przez wiele osób”.
Sama idea ujednolicania napisów generalnie jest słuszna, jednak objęcie tymi zmianami również oznaczeń numerów taborowych można uznać już za trochę zbyt daleko idące. Przede wszystkim, numery na pojazdach z reguły nie występują w sąsiedztwie jakichkolwiek innych oznaczeń, tym samym ta „niespójność” pomiędzy nimi jest praktycznie niezauważalna. Poza tym takowe zmiany nie przyniosą żadnych korzyści dla przeciętnych pasażerów, ponieważ nie będą miały żadnego wpływu na jakość świadczonych usług. Biorąc pod uwagę również fakt, iż te tradycyjne wzory są do dziś obecne na taborze, ich zachowanie nie powinno także generować żadnych dodatkowych kosztów (nie zachodzi potrzeba projektowania jakichkolwiek nowych wersji naklejek, ponieważ one już istnieją).
Obrońcy tradycyjnego warszawskiego kroju powołują się na przykład Wrocławia, gdzie cyfry taborowe są chronione
Ba, charakterystyczną dwójkę nazywa się symbolem miasta. Artyści zajmujący się dizajnem zbadali historię cyfr, ujednolicili ich krój i opracowali instrukcję dla MPK, która jest „wzornikiem poprawnego umieszczania cyfr na pojazdach”. Cyfry umieszczane na autobusach mają czarno-srebrny kolor, a na tramwajach są żółto-czarne.
– Mimo zmian ustrojowych, ludnościowych, technologicznych cyfry taborowe pozostają niezmienne – komentował Marian Misiak, projektant graficzny i typograf, lider projektu.
W twitterowej dyskusji zauważono jednak, iż stary warszawski krój z daleka jest nieczytelny. A przecież gdyby chciało się zgłosić skargę albo jakąś uwagę dobrze byłoby móc go spisać, by później zidentyfikować pojazd. Z drugiej strony dalej jest to możliwe – wystarczy znać trasę i godzinę przejazdu. Jarosław Hirny-Budka twierdzi więc, iż numer boczny nie jest do niczego potrzebny pasażerowi.
„Serio zabytkoza dotyka już choćby czcionki numerków na tramwajach?” – zapytał ktoś inny
Tylko co w tym dziwnego?
Dlaczego mielibyśmy nie doceniać takich elementów, które przetrwały mnóstwo wydarzeń i stały się charakterystycznym symbolem. Tak, to drobiazg, ale i w ten sposób można opowiadać o historii komunikacji miejskiej. Nie tylko poprzez cykliczne wydarzenia, kiedy to na ulice wyjeżdżają stare pojazdy. Namiastkę dawnego świata możemy mieć tu i teraz. Tym bardziej iż ochrona dużych, wartościowych obiektów idzie nam momentami tak sobie:
Być może to zabytkoza. Nie uważam jednak, żeby to było groźne zjawisko. Wcale nie uważam, iż lepiej by było jeździć starymi tramwajami z duszą, ale za to bez klimatyzacji, ogrzewania i z przerwami na naprawę. Wcale na takie retro nie musimy się godzić – możemy za to spojrzeć na niby prosty, ale jednak ciekawie pomyślany napis i uśmiechnąć się, iż kiedyś zwracano uwagę choćby na takie detale.
Szkoda by było, gdyby tej przyjemności zabrakło. Jak widać są więc dwa podejścia – wrocławskie, szanujące historię, i warszawskie. Nazwijmy delikatnie, iż stawiające na pragmatyzm.