Jeśli szukałeś pretekstu, żeby wreszcie przestać tylko oglądać GSX-S1000 na parkingu pod kawiarnią i samemu zabłysnąć jego soczystym LED-em na mieście – właśnie go dostałeś. Suzuki przykręca cenę swojego muskularnego nakeda do 55 900 zł, ale to dopiero początek dobrych wiadomości.
Model na rok 2025 nie tylko kosztuje mniej, ale też dostał coś, czego brakowało mu od samego początku: kolorowy wyświetlacz TFT. Niby detal, ale w czasach, gdy choćby budżetowe 125-tki wyświetlają pogodę w Bangkoku i ilość spożytych kalorii, szary LCD w litrowym golasie trochę gryzł się z rzeczywistością. Teraz jest elegancko, nowocześnie i na poziomie mocy, jaką ten motocykl oferuje.
A skoro o tym mowa – GSX-S1000 przez cały czas napędzany jest silnikiem, którego geny sięgają sportowej legendy – GSX-R1000 K5. To ten sam charakter: soczysta elastyczność, potężny dół i górna partia, która potrafi cię zaskoczyć, jeżeli na sekundę zapomnisz, co trzymasz między nogami. Całość zamknięta w cywilizowanym, ale niegrzecznym opakowaniu – idealnym na szybki przelot przez zakorkowane miasto lub widowiskowe latanie w zakrętach.
Dla tych, którym samo 152 KM i quickshifter to za mało, Suzuki przygotowało wersję Power Pack. Na pokładzie m.in. wydech Akrapovič, który nie tylko poprawia brzmienie, ale też robi swoje w kategorii lansu. Do tego garść akcesoriów, które w zestawie kosztują o 32% mniej niż w katalogu. Brzmi jak dobra okazja? Bo nią jest – a iż GSX-S1000 i tak cieszy się sporą popularnością, radzimy nie czekać zbyt długo.
A jeżeli jeszcze się wahasz – właśnie rozpoczynamy tydzień Suzuki w Operacji Lato, gdzie będziemy testować ten model. Będzie jazda, będzie wideo, będą konkretne wrażenia – tak jak lubisz. A może choćby sprawdzimy, ile decybeli generuje Akrap przy końcu obrotomierza…
Czekasz na znak? No to masz: GSX-S1000 2025 – teraz taniej, lepiej i głośniej.





