Znasz to uczucie, gdy przeglądając sieć trafiasz na jakiś szalony samochód, o którym dotąd nie wiedziałeś? Teraz sobie o tym uczuciu przypomnisz, bo na sprzedaż jest Toyota GRMN iQ Supercharger, jeden ze 100 zbudowanych egzemplarzy.
Toyota iQ to jeden z najciekawszych samochodów ostatnich dwóch dekad. Pomimo długości nieprzekraczającej 3 m, autko mieści 4 pasażerów, a przy tym oferowano ją ze zwykłymi, względnie bezproblemowymi źródłami napędu. Do wyboru były silniki benzynowe 1.0 i 1.3 oraz pancerny diesel 1.4 D-4D – ten ostatni o dziwo nie w swojej podstawowej, 75-konnej formie, a jako całkiem rącza jednostka oferująca 90 KM i 190 Nm. To pozwalało temu dieselkowi na bycie… najbardziej dynamiczną wersją w gamie, jedyną która osiągała 100 km/h w mniej niż 11 s – konkretnie w 10,7 s. Zależnie od wersji silnikowej, auto dysponowało 5- lub 6-biegową skrzynią manualną lub przekładnią bezstopniową (CVT; tylko w modelach benzynowych).
Wszystko to bardzo fajnie, ale gdzie w tym jest tak zwane mięso?
A mówią wam coś literki GRMN? jeżeli nie, to ja wam powiem. A jeżeli tak, to i tak wam powiem.
GRMN to skrót od Gazoo Racing tuned by Masters of Nuerburgring. Nazwa ta pochodzi od zespołu wyścigowego Gazoo Racing, który został utworzony w 2007 r. i składał się w dużej mierze z uczniów. Przewodzili im kierowca wyścigowy Hiromu Naruse oraz… sam Akio Toyoda, ówcześnie wiceprezes (czy, jak Japończycy by to nazwali, wiceprezydent) Toyoty – i przy okazji również kierowca wyścigowy. Warto tu wspomnieć, iż początkowo budżet GR był na tyle niewielki, iż zespół używał do ścigania się dwóch egzemplarzy Toyoty Altezzy – u nas znanej jako Lexus IS.
Zaledwie 2 lata później, gdy Toyoda objął prowadzenie marką, ekipa GRMN już nie tylko ścigała się, ale i brała udział w pracach nad takimi autami jak prototypowa Toyota FT86 oraz… Lexus LFA. Do zespołu wyścigowego dołączyło kilka znanych w Kraju Kwitnącej Wiśni nazwisk, jak Takayuki Kinoshita czy Akira Iida, prowadzący niegdyś kultowy japoński program motoryzacyjny „Best Motoring”. Mechaników i inżynierów dla zespołu dobierano spośród etatowych pracowników Toyoty.
No dobrze, wiemy już więc, iż GRMN to ekipa, która zna się na rzeczy – choć po ujrzeniu Toyoty iQ „Gazoo Racing tuned by MN” z 2009 r. trudno było wysnuć taki wniosek. Owszem, auto miało m.in. obniżone i usztywnione zawieszenie, poprawiony układ hamulcowy z tarczami także na tylnej osi, 16-calowe obręcze RAYS, zmieniony układ wydechowy i spoiler, ale pod maską przez cały czas pracował najzwyklejszy silnik 1NR-FE, czyli niespełna 100-konna jednostka 1.3. Pojazd pokazano na Salonie Samochodowym w Tokio, wyprodukowano tylko 100 sztuk.
Niewiele później historia zespołu GRMN mogła się zakończyć
Związane jest to z faktem, iż w 2010 r. w wypadku niedaleko Północnej Pętli Nuerburgringu zginął Hiromu Naruse – kierowca stracił panowanie nad przedprodukcyjnym egzemplarzem Lexusa LFA Nuerburgring Edition i uderzył w testowany przez inżynierów BMW egzemplarz serii 3. Rozważano wtedy zamknięcie zespołu, ale ostatecznie uznano, iż najważniejszy kierowca testowy Toyoty by tego nie chciał – Gazoo Racing istnieje więc do dziś, ściga się z sukcesami i współtworzy jedne z najciekawszych Toyot w historii – takie jak GR Yaris, Corolla czy Supra. Zanim jednak te Yarisy, Corolle i Supry się pojawiły, w 2011 r. w Tokio pokazano coś innego.
Była to Toyota GRMN iQ Racing Concept
Auto bazowało na wyżej opisanej wersji z 2009 r., ale miało kilka istotnych różnic – takie jak klatka bezpieczeństwa i… kompresor. Poza tym wyraźnie poszerzono nadwozie. W wielu przypadkach podobne projekty różnych producentów są potem kierowane do magazynów, a słuch i pamięć o nich ginie. Nie można powiedzieć, by pamięć o tym, co Toyota i Gazoo Racing zrobili rok później była nad wyraz żywa, ale zrobiono coś, czego prawdopodobnie nikt się nie spodziewał: przystosowano prototyp z 2011 r. do produkcji.
Tak powstała Toyota GRMN iQ Supercharger
Zmiany względem samochodu koncepcyjnego były całkiem spore – przede wszystkim dlatego, iż zaprojektowano nowy bodykit. Co prawda przez cały czas wyglądał on karykaturalnie na tak niewielkim autku, ale zrobiono co się da, by całość wyglądała lepiej niż w prototypie. Ciekawie wyglądał szczególnie tył nadwozia, nieco przywodzący na myśl Mitsubishi Pajero Evo – choć można się zastanawiać, czy spoiler iQ nie wyglądałby lepiej w czerni – nie psułby wtedy wizualnie szklanego pasa tylnej części nadwozia. Z przodu zastosowano dodatkowe wloty powietrza obok reflektorów, sprawiające iż te ostatnie robią wrażenie szerszych.
Pojazd zwracał uwagę, a rozbudowane zderzaki i błotniki sprawiły, iż Toyota GRMN iQ Supercharger zajmowała na drodze odrobinę więcej miejsca od zwykłego iQ – długość wzrosła z 2985 do 3140 mm, a szerokość – z 1680 do 1705 mm. Wysokość zmalała natomiast o 30 mm – do 1470. Po wjechaniu na wagę, wskaźnik pokazywał 990 kg, czyli mniej więcej tyle samo co w przypadku Astona Martina Cygnet.
We wnętrzu też nie poskąpiono zmian. Pojawiły się nowe fotele przednie i obrotomierz, wyrzucono natomiast siedzenia tylne. O dziwo, nie pokuszono się o wyrzucenie z auta tylnych pasów bezpieczeństwa, więc na upartego pewnie dałoby się tam z powrotem wstawić fotele i jeździć tym potworkiem we czwórkę.
Pod maską, podobnie jak w prototypie, zastosowano wspomagany sprężarką mechaniczną silnik 1.3 – prawdopodobnie otrzymał on oznaczenie 1NR-FSE, choć niektórzy opisują go pomimo doładowania jako 1NR-FE. Osiągał 122 KM i 174 Nm (cześć źródeł podaje ok. 130 KM i 180 Nm), co można porównać do wstawienia do auta wolnossącego silnika 1.8.
Za trakcję i szerzej rozumianą przyczepność odpowiadały opony w rozmiarze 195/55 R16, założone na lekkie felgi Enkei. Niestety nie znalazłem w sieci danych dotyczących osiągów tego auta, ale można się spodziewać, iż robiło setkę w czasie wyraźnie krótszym niż 10 s i rozpędzało się do co najmniej 180 km/h – prędkościomierz wyskalowano do dwóch setek. Można by pomyśleć, iż to niezbyt imponujące parametry, ale cały ten zestaw z pewnością dawał bardzo przyjemne wrażenia.
Mniej przyjemne wrażenia dawała cena – Toyota GRMN iQ Supercharger kosztowała 3,5 mln jenów
Właściwie to jeszcze odrobinę więcej, o kolejne 50 tys. jenów. W 2012 r. przeliczało się to na niespełna 155 tys. zł, co dzisiaj choćby nie wygląda aż tak źle jak na tak odjechany projekt, ale dekadę temu było kwotą bardzo wysoką.
Dla porównania, 182-konny Ford Fiesta ST w 2013 r. kosztował u nas 73,5 tys. zł. Jako usprawiedliwienie z pewnością podać trzeba niewielką liczbę wyprodukowanych egzemplarzy tego japońskiego pudełka – tylko 100 sztuk (pomijając egzemplarze prototypowe), podobnie jak w przypadku wolnossącej Toyoty GRMN iQ z 2009 r.
Kto nie zdążył wtedy, może spróbować teraz – Toyota GRMN iQ z kompresorem trafi na aukcję
Licytacja odbędzie się 16 lutego, a pojazd w dokumentach ma stan oceniony na czwórkę – oznacza to ocenę powyżej średniej. Mała Toyota może mieć drobne zadrapania, zarysowania czy wgniecenia, ale biorąc pod uwagę przebieg wynoszący 70 tys. km nie wygląda to wcale źle – wiele firm zajmujących się importem aut z Japonii licytuje wyłącznie samochody z oceną 4 lub wyżej.
Ile topowy wariant iQ może kosztować teraz? Nie mam zielonego pojęcia. Ale coś mi się widzi, iż cena transakcyjna może przekroczyć te 3,5 mln jenów. Jaka ta cena by nie była, pora na tradycyjne: