Sprawdziłem przyspieszenie bazowych wersji premium. Przysnąłem. Po chwili wjechały one

7 miesięcy temu

Słyszymy hasło „samochód premium” i od razu przed oczami mamy coś dużego, szybkiego i dobrze wyposażonego. O tym, iż z tym wyposażeniem to tak nie do końca, to już wiemy. Ale może chociaż wszystkie są szybkie – tak żeby nie było wątpliwości, kto ma pieniądze, a kto nie?

Otóż… ani trochę. Wprawdzie na rynku nie znajdziemy już adekwatnie w ogóle takich cudów jak podstawowe E46 (ponad 12 sekund do setki) albo Alfa Romeo 159 (prawie 11 sekund do setki), ale… jest blisko. I to choćby pomimo tego, iż wyskakujemy z okolic 200 000 zł albo choćby i wyższych kwot.

Kto więc, startując spod świateł, będzie musiał w swoim wozie premium uznać wyższość m.in. sympatycznej Skody Scali z 1.5 pod maską? Wymagania? Ma być powszechnie uważane za premium i kosztować okolice 200 000 zł.

Audi A6 35 TDI S tronic – 9,2 s

Albo choćby 9,4 s w przypadku Avanta, o ile zdecydujemy się na dwulitrowego diesla o mocy 163 KM. Niektórzy wprawdzie powiedzą, iż w takim aucie to nie wypada, ale ja napiszę, iż – biorąc pod uwagę cenę A6, znacząco odstającą od tego, ile liczy sobie BMW i Mercedes za nowe 5 i E – jeździłbym. Kawał świetnego auta, dobra cena, wiele nie spali, a dłuższa podróż na autostradzie i tak nie wymaga miliona koni.

Jeśli komuś bardzo przeszkadza tych 9 sekund z kawałkiem – może dopłacić do 40 TDI, wtedy wprawdzie będzie biedniejszy o 14 000 zł, ale za to zostawi w pokonanym polu Scalę (7,9 s).

Lexus ES – 8,8 s

Lexus ma o tyle dobrze, iż nikt od niego przesadnie nie wymaga, żeby był jakoś onieśmielająco szybki. Czy 8,8 s do setki to już premium? Raczej tak sobie, mam dokładnie tyle w swoim aucie i nie czuję fontanny prestiżu po mocniejszym wciśnięciu gazu, ale jak już ustaliliśmy – Lexus ES ma zdecydowanie inny pakiet zalet, niż te związane dogniataniem pedału przyspieszenia do podłogi.

W bonusie: cennik sugeruje, iż można go kupić w okolicach 220 000 zł, co jak na segment E jest w tej chwili ceną trochę urywającą głowę.

Mercedes GLB 180 d – 11,5 s

Mój absolutnie ulubiony przypadek. Płacisz ponad 200 000 zł (207 200 zł), dostajesz przepotężną gwiazdę na grillu i równie potężny dwulitrowy silnik Diesla o mocy… 116 KM. Potem cały zadowolony z siebie ruszasz spod świateł i robi cię bez wysiłku gość w dowolnym, przerdzewiałym Okularze. No niefajnie.

Alfa Romeo Stelvio 2.2 160 KM – 8,8 s

Dość intrygujący dodatek do gamy Stelvio, czyli większy niż 2 litry diesel (jak to się ma opłacać), ale za to generujący tylko 160 KM i – jako jedyny w gamie – oferujący napęd na jedną oś. Kosztuje dokładnie tyle samo co 280-konna benzyna z napędem na obie osie i o 14 000 zł mniej niż jednostka o tej samej pojemności, ale mocy 210 KM.

Ciekawe, ile sztuk sprzeda się w Polsce.

Audi Q5 35 TDI – 9 s

Duży wóz oznacza… dużo czasu w przyspieszenie. Trudno się temu dziwić, skoro pod maską siedzi dokładnie ta sama jednostka co w A6, a do tego mamy nadwozie w modnym wprawdzie kształcie, ale zdecydowanie nie sprzyja ono aerodynamice i ogólnemu nabieraniu prędkości. Za dodatkowych 8000 zł dostaniemy już 7,3 s do setki i pewnie sporo osób wybierze tę opcję.

Mercedes C 180 – 8,6 s

Albo 8,8 s dla wersji bardziej praktycznej. Dobra informacja – 4 cylindry. Gorsza informacja – 1,5 l pojemności skokowej, a to już brzmi mało premium w tym segmencie. Wciąż lepiej niż trzycylindrowe eksperymenty niektórych marek, które zakończyły się raczej średnio udanie.

Audi A5 35 TFSI S tronic – 8,9 s

Chyba najwspanialszy kontrast wyglądu karoserii zestawionego z osiągami. Nawrzucałbym wszystkich dodatków S czy S-Line i potem toczył się z godnością. Dobra wiadomość – pod maską znajdziemy benzynowe 2.0, żadne tam 1.5.

Land Rover Defender D200 – 10,2 s

Można się wprawdzie spierać, czy na pewno jest to auto, które stworzono do szybkiej jazdy, ale i tak bazowa wersja wysokoprężna robi interesujące wrażenie – 3 litry pojemności, 6 cylindrów, 200 KM i 10,2 s do setki. Ach, i prędkość maksymalna 175 km/h.

Podejrzewam, iż ten silnik ma szansę pożyć naprawdę długo, ale to jednak wciąż silnik w Land Roverze, więc nie będę na to stawiał własnych pieniędzy.

Ach, zapomniałem dodać, iż kolejność na liście jest losowa.

Czy 9 sekund to naprawdę taki dramat?

Zależy o co pytamy Nie powiedziałbym. Wprawdzie powinienem napisać, iż mocy nigdy za wiele i człowiek zawsze po pewnym czasie przyzwyczaja się do tego, co ma, i chce więcej, ale… w ostatnim czasie łapię się coraz częściej na tym, iż choćby moje mizernawe 8,8 s zmusza mnie regularnie do mocnego pilnowania się, czy aby na pewno poruszam się w obrębie dopuszczalnych w naszym kraju (i nie tylko) prędkości. Niespecjalnie więc raczej płakałbym, siedząc za kierownicą A6, które na sprint do setki potrzebuje „aż 9 sekund z kawałkiem”.

W końcu to nie ja muszę się spieszyć.

Idź do oryginalnego materiału