Oto dlaczego Maserati Sebring II czuje się jak w domu wśród szkieletów starej fabryki cementu

1 rok temu

Tam, gdzie fale morskie docierają do brzegu, w odosobnionej zatoce na poszarpanym wybrzeżu, ujawnia się dziwne miejsce. To nie kurort, nie wioska rybacka, ogród czy pałac i nie jest tym, czego można by się spodziewać po malowniczym miejscu nad brzegiem Morza Śródziemnego. Przejdź obok linii drzew, a znajdziesz charakterystyczne ślady masywnych maszyn, pokrytych wyblakłym betonem i pokrytych patyną utwardzonego pyłu i słonego wiatru. Czy to ładne? Nie w typowym tego słowa znaczeniu. Chociaż jeżeli przyjrzysz się bliżej, pojawi się poczucie dumy. W końcu była epoka, w której budynki przemysłowe postrzegano raczej jako świątynie utopijnej przyszłości, niż szczątki tego, co kiedyś było.


To właśnie w takich miejscach, znajdujących się w mrocznej strefie między rzeczywistością a tajemnicą, prowadzenie odpowiedniego samochodu odblokowuje emocjonalną stronę obszaru, który w przeciwnym razie mógłby wydawać się pozbawiony. Bez samochodu ściany wydają się zimne pomimo promieni słonecznych, fale na brzegu wydają się ciche i martwe, bez historii do opowiedzenia; atmosfera bardziej przypomina pustkę niż miejsce, w którym toczy się życie. A potem, z jeszcze jednym składnikiem, wszystko ma sens, a historie – prawdziwe i wymyślone – o tym miejscu kwitną jedna po drugiej w umyśle.



Katalizatorem tej historii jest wyrafinowany projekt motoryzacyjny. Tuż obok mnie w tym betonowym labiryncie w kolorze ziemi bulgocze odpowiednio złoty Maserati Sebring, samochód tak energiczny i elegancki, iż można się spodziewać, iż drzwi zamkną się z kieliszkiem szampana. Statek luksusowego stylu życia z minionych czasów, przenoszący cię do wypełnionych dymem sal balowych wypełnionych po brzegi ludźmi, którzy rzadko odmawiają sobie przyjemności życia. Zawsze było dla mnie zabawne, jak bezwstydny hedonizm jest akceptowalny, o ile estetyka jest podniesiona, a ten samochód jest tego doskonałym przykładem. Wchodząc do przepastnego tunelu pod mostem kolejowym, w drodze do wejścia do fabryki, nie sposób nie poczuć się jak dawny magnat przemysłowy.


Podczas gdy Mr. Big w swoim Maserati prawdopodobnie nie miał dnia na rozbijanie skał pod słońcem, taka praca tutaj trwała. Taka mało efektowna praca, którą w tej chwili kilka osób uznałoby za wybór kariery, ale która kilkadziesiąt lat temu była potencjalną przepustką do stabilnego, a nie nieszczęśliwego życia. To była miażdżąca praca, rozciągająca ciało i wolę do granic możliwości, ale to taka, która łamie góry, a nie ludzi. Dosłownie. A muskularne nadwozie naszego włoskiego samochodu częściowo odzwierciedla to nastawienie. Jasne, ma trochę chromowanych ozdób i zwykły styl drogiego samochodu, ale jest też napięty i atletyczny, bardziej męski i celowy niż typowe igraszki z luksusem motoryzacyjnym.

Chociaż nigdy nie oczekiwano od dyrektorów firmy cementowej, iż będą dzielić ciężar fizyczny ze swoimi pracownikami fizycznymi, powinni przynajmniej być z nimi w zgodzie. To nie jest miejsce dla zmysłowej Giulietty Spider ani frywolnej barchetty inspirowanej wyścigami. To powiedziawszy, byłoby śmieszne utożsamiać Maserati Sebring z błyszczącym F-150 współczesnego brygadzisty na miejscu pracy.

W 1957 roku Maserati wygrał 12-godzinny wyścig w Sebring. Kilka lat później, w 1962 roku, wprowadzono samochód drogowy Maserati Sebring pierwszej generacji. Luksusowy, potężny samochód, zaprojektowany jako sukcesor legendarnego 3500 GT. Ale dlaczego miałbyś nazywać Grand Tourera po zwycięstwie w wyścigu? To nie jest autentyczny samochód sportowy, wcale nie ma na celu odtworzenia wrażeń z ciężko wywalczonego zwycięstwa na torze. Ten samochód to potężny, ale ogólnie wygodny sposób poruszania się i nigdy nie jest przeznaczony do wyścigów dragsterów na światłach, nie mówiąc już o angażowaniu się w wyczerpujące zawody wytrzymałościowe na torze. O wiele bardziej przypomina staromodną szklankę typu highball niż świeżo otwartego RedBulla wypijanego z puszki. Można założyć, iż sam marketing jest winny tak niewłaściwemu nazewnictwu. Przedstawiciele handlowi mogliby skorzystać z łatwego lodołamacza, aby przedstawić samochód swoim klientom. I to by było na tyle, żadne dodatkowe znaczenie nie jest potrzebne. W końcu, podobnie jak w przypadku wszystkich samochodów, kształt gwałtownie dominuje jako mentalny obraz słowa, gdy już się z nim zapoznasz.


Sebring nie będzie kojarzył się właścicielowi z torem wyścigowym, tak jak Porsche Cayman nie kojarzy się z Karaibami. A jednak, po spędzeniu kilku cudownych godzin w towarzystwie Maserati Sebring 2, nie mogę oprzeć się myśli, iż odkryłem coś więcej. Pierwszy raz zobaczyłem ten samochód na Auto Storica w Barcelonie. Ich siedziba jest zawsze wypełniona wspaniałymi klasycznymi samochodami, od luksusowych Ferrari po wyścigowe Jaguary, więc aby samochód się wyróżniał, musi mieć w sobie coś wyjątkowego.

Sebring 2 nie jest jawnie krzykliwym samochodem; nie jest stworzony do szokowania i podziwu. Osoby, które zdecydowałyby się na taki samochód, nie czułyby, iż mają coś do udowodnienia. Wręcz przeciwnie, ten samochód był dla tych, którzy mają dużo do wydania, ale kilka mają do udowodnienia. Jest dla tych, którzy nie widzą sensu w chwaleniu się życiem, które obejmuje sprawiedliwą porcję godnej przechwałek paszy.

Ta sesja zdjęciowa została zrobiona rano, chroniąc przed bezlitosnym upałem popołudniowego słońca, a my jesteśmy zagnieżdżeni w cieniach, które pokrywają to miejsce w przeciwieństwie do tego miejsca. Duch jakiejś wyimaginowanej „ostatniej nocy” wciąż tu jest, jeszcze nie wypłukany przez następny dzień. To jest esencja tego samochodu. Omija granicę między hedonizmem a rozsądkiem, pozornie bez kompromisów po obu stronach, pasując równie dobrze do eleganckich linii lokaja, jak tutaj, wśród spalonych słońcem pozostałości przemysłu ciężkiego i ciężkiej pracy.




Idź do oryginalnego materiału