Na początku tego tygodnia USA ogłosiło nowe stawki ceł na import elektroniki z Państwa Środka do Stanów Zjednoczonych. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź Pekinu.
Już 9 kwietnia w życie mają wejść nowe stawki celne, hucznie zapowiadane od dłuższego czasu przez administrację Donalda Trumpa. Wśród wielu krajów, jakie muszą się liczyć z kolosalnymi opłatami związanymi z eksportem elektroniki na teren Stanów Zjednoczonych, największe z nich dotyczą Chin i wynoszą aż 54%. Na reakcję azjatyckiego smoka nie trzeba było długo czekać, a konsekwencje mogą być dramatyczne.
Podwyżki elektroniki w USA mogą dotrzeć również do Europy

Chińskie ministerstwo handlu objęło zakazem eksportu takie pierwiastki jak samar, gadolin, terb, dysproz, lutet, skand i itr. Chociaż ich nazwy mogą brzmieć obco, to są one powszechnie stosowane w elektronice – m.in. w nośnikach danych czy silnikach samochodów elektrycznych. Dodając do tego fakt, iż cła wpłyną również na ceny sprzętu i materiałów wymaganych do rozwoju amerykańskiego przemysłu półprzewodnikowego, jedno jest pewne – Chiny mają potężnego asa w swoim rękawie, którego z pewnością użyją w negocjacjach.
Zanim jednak do tego dojdzie, zarówno operujące na terenie USA firmy, jak i zwykli obywatele tego kraju będą musieli zmierzyć się z ogromnymi podwyżkami cen tysięcy towarów. Agencja inwestycyjna Rosenblatt Securities ogłosiła na przykładzie produktów Apple, iż wzrosty mogą sięgnąć choćby 43%, co z pewnością odbije się na portfelach konsumentów. Należy również wziąć pod uwagę, iż nie żyjemy w próżni, a podwyżki te mogą dotrzeć do Europy.