Nie zliczę, ile razy nasłuchałem się, jak świetnym autem był Hyundai i20 N. Silnik 1.6, 204 KM i czysty żywioł, który dostarczał fajnych wrażeń za kierownicą. Dlatego dla wielu pasjonatów to było trudne pożegnanie. W lutym 2024 r. zakończyła się nie tylko produkcja usportowionej "dwudziestki", ale też i30 N.
Decyzja z wycięciem tych aut z oferty była zaskoczeniem, ale powód... już nie. Koreańczycy postawili na elektryfikację. Efekt ich strategii to m.in. absurdalnie mocny Ioniq 5N, który brzmi jak rajdówka (oczywiście tak na niby, w ekologicznym stylu). O co więc chodzi z i20 N Line? Przede wszystkim o wygląd, ale nie tylko.
Nie robiłem sobie żadnych nadziei związanych z tym samochodem. Trzycylindrowy silnik 1.0 o mocy 100 KM i sportowy wydech miał mnie przekonać, iż ten Hyundai ma w sobie geny łobuza. Ostatecznie trochę się pomyliłem. Przez tydzień czułem się jak nastolatek, który dostał prezent chwilę po zdaniu egzaminu na prawo jazdy.
Bo to takie... młodzieżowe auto. Hyundai i20 N Line nadrabia designem i przypomniał mi mój test Seata Ibizy FR sprzed kilku lat. Tam było 115 KM, chociaż niedawno jeździłem limitowaną edycją, która miała już 150 KM. A to w przypadku tak małych i lekkich aut naprawdę niezły zestaw mocy.
Koreański maluch ma nieco ponad 4 metry długości. To prawie tyle samo, co Volkswagen Polo, ale nieco mniej od Golfa. Wygląda na miejskie autko z podrasowanym designem. Najbardziej efektownie prezentuje się podwójna końcówka układu wydechowego.
Wyszło tak, iż Hyundaiem musiałem zrobić trasę na ponad 300 km w jedną stronę. Nie planowałem tego, tym bardziej iż i20 nie kojarzy się z autem, którym chciałbym ruszać w bardzo długą podróż.
I tu zaskoczenie – w środku było naprawdę przestronnie. Może nie dla czterech osób, bo na tylnej kanapie jest trochę problem. Ja ze wzrostem 1,85 m wbiłem się kolanami w przedni fotel, który był ustawiony w taki sposób, żeby pasażer z przodu miał względny komfort.
Ale kiedy z tyłu macie wolną kanapę, dwie osoby z przodu dostają naprawdę przyzwoity komfort. Kierowca zwykle będzie musiał mocno odjechać ze swoim siedzeniem, żeby znaleźć dobrą pozycję. Fotele z serii N Line może nie przypominają sportowych kubłów, ale mają lepsze podparcie boczne.
Wnętrze tego Hyundaia to już trochę wspomnień czar, bo nowe auta koreańskiej marki mają inny, odświeżony design. O tym, iż w i20 pachnie jeszcze starszymi rozwiązaniami, świadczy choćby fakt, iż znalazło się w nim jeszcze gniazdo USB-A (wejście C na szczęście też jest). Dodajmy, iż Android Auto czy Apple CarPlay działają przez kabel.
Wirtualny kokpit z cyfrowymi zegarami to rozwiązanie proste, ale skuteczne. Do tego kilka fizycznych przycisków w środkowej części i maksymalnie uproszczony system multimedialny. Obsługi Hyundaia można się nauczyć w kwadrans. To zaleta, ale i znak, iż auto już trochę nie nadąża za trendami. Typowi gadżeciarze będą kręcić nosem.
To minimalizm w sensownej formie. Nie spodziewajcie się jednak wielu miękkich wykończeń w środku. Jednocześnie nie miałem poczucia, iż wszystko pachnie plastikiem. Jest sporo twardego, podatnego na zarysowania materiału, ale całość nie razi w oczy. Nie miałem też wrażenia, iż elementy spasowano w myśl zasady "byle się trzymało".
W bagażniku znajdziecie 352 l przestrzeni na bagaże. To możliwości nie tylko na codzienne zakupy, ale i weekendowy wypad z walizkami.
Dopiero w momencie, gdy włączyłem silnik, stwierdziłem, iż nie tylko o wygląd tutaj chodzi. Już pierwszy dźwięk daje znać, iż niewielkie autko ma w sobie nieco pieprzu. Hyundai przyjemnie mruczy, choćby gdy lekko dociśniecie pedał gazu. To ten detal, który od razu zdradza, iż nie jest to zwykłe i20.
Hyundai pokazuje pazury do momentu, aż spróbujemy... wykrzesać z niego trochę prawdziwego ognia. Czar nieco pryska, bo wtedy przypominamy sobie, iż 100 KM nie dadzą nam czystego żywiołu. Efekt? Przyspieszenie do "setki" wynosi około 12 sekund. To nie są emocje z najostrzejszych hot hatchy. 7-stopniowa, dwusprzęgłowa automatyczna skrzynia biegów to też raczej zestaw do "normalnej" jazdy.
Nie jest tak, iż za kierownicą przychodzi rozczarowanie. Sam do końca tego nie rozumiem, ale i20 N Line zachowywał się na drodze zaskakująco żwawo. Odczułem to szczególnie na ekspresówce i autostradzie. Ten samochód świetnie czuje się w granicach 100-140 km/h. Z takiej "przelotowej" prędkości zapamiętam go najlepiej.
Przypomnijmy: silnik 1.0 T-GDI, 100 KM, 172 Nm. Naprawdę trudno oczekiwać cudów, a mimo to Hyundai nie dał mi odczuć, iż bardziej "wygląda" niż jeździ. Potrafi się też odwdzięczyć dość umiarkowanym zużyciem paliwa. 6,3 l to mój ogólny wynik z całego testu. Przejechałem w sumie prawie 620 km.
Na autostradzie Hyundai spalał nieco ponad 8 l. Do granicy 9 l zbliżyłem się raz, gdy przedzierałem się przez miasto w godzinach szczytu. Kiedy zacząłem jeździć drogami krajowymi, bardzo łatwo zszedłem poniżej 7 l. Ten ogólny odczyt, który dostałem na koniec, to efekt przepisowej, ale dynamicznej jazdy. Bez specjalnego starania się, by być "eko". Dodajmy, iż zbiornik paliwa ma 40 l.
W wersji N Line da się wyczuć usztywnione zawieszenie. Do granicy bólu jeszcze daleko, ale na progach zwalniających czy nierównościach lepiej o tym pamiętać. To nie jest auto, które ma rozpieszczać, tylko nawiązywać do sportowych doznań. Co ważne, w trasie Hyundai zachowuje się zaskakująco cicho. Na drogach szybkiego ruchu nie dokuczał mi przesadny hałas w środku.
Miałem za to inny zgrzyt związany z pracą systemów wspomagających kierowcę. Słabo wypadło odczytywanie znaków drogowych z ograniczeniami prędkości – lepiej się nie sugerować tym, co system pokazuje na ekranie. I nieco nadwrażliwy okazał się asystent, który pomaga utrzymać auto na swoim pasie ruchu. Czasami źle wyłapywał choćby wyraźnie namalowane białe linie. Wybaczyłbym to na fragmentach ze zmienioną organizacją ruchu, ale nie na prostym odcinku krajówki czy autostrady.
Ceny Hyundaia i20 N Line zaczynają się od 91 600 zł, ale to koszt, który może wzrosnąć po kolejnym kliknięciu w konfiguratorze. Pakiet LED oraz TECH to w sumie 8500 zł. Dostajemy wtedy m.in. specjalne reflektory, system Premium Audio BOSE, lusterka boczne elektrycznie składane, oświetlenie nastrojowe wnętrza, dwupoziomowa podłoga bagażnika, głośniki wysokotonowe, zewnętrzny wzmacniacz i głośnik centralny.
Kiedy zacząłem składać "swojego" i20 N Line krok po kroku na stronie koreańskiej marki, zatrzymałem się na granicy 115 tys. zł. I to jeszcze nie był sufit.
Ten Hyundai to jedno z moich pozytywnych motoryzacyjnych zaskoczeń w ostatnim czasie. Pozornie ma miejski charakter, ale jego możliwości są znacznie większe. Nie musi udawać i20 N, bo nim po prostu nie jest. jeżeli szukacie sportowych doznań, to już nie ta półka. Skromne parametry nie oznaczają jednak kompletnej nudy. I to pewnie jedna z największych zalet tego auta.