Zwiedzanie opuszczonych budynków, czyli urbex, to dla nich sposób na życie. Niemal w każdy weekend wsiadają na motocykle i ruszają odkrywać zapomnianą część historii, którą niejednokrotnie objęła w posiadanie przyroda.
Odwiedź moich rozmówców na Instagramie:
Wszystko zaczęło się od przypadku. Znudzeni wyjazdami w te same miejsca postanowili zwiedzić opuszczony budynek, który zauważyli po drodze. Dziś urbex to ich nałóg, każdy wyjazd planują z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem, tak by odwiedzić jak najwięcej miejsc. Nie zawsze udaje się zobaczyć to, czego oczekują – czasem zastają na miejscu buldożer i kupę gruzu. Bywa i tak, iż docierają do opuszczonego budynku w ostatniej chwili – jak na przykład do willi milionera pod Poznaniem, która została zburzona niedługo po ich wizycie.
– Opuszczone budynki są dosłownie wszędzie, wcale nie trzeba jechać daleko, żeby znaleźć coś ciekawego. Spośród ponad 1600 miejsc, które mamy zaznaczone na naszej mapie, zwiedziliśmy już z górą 300, mimo iż wcale nie wyjeżdżamy daleko! – mówi Patrycja. – Wielu takich miejsc ludzie w ogóle nie zauważają, my mamy już w głowach radary: widzimy ceglany płot, charakterystyczny zagajnik lub drogę i już wiemy, iż gdzieś tam musi kryć się coś interesującego – dodaje Marcin.
Od czego zacząć?
Jedne z popularniejszych miejscówek wśród fanów urbexu to opuszczony ośrodek wczasowy w Miałkówku, dawny szpital psychiatryczny Zofiówka w Otwocku, czy leżące 20 km od Bolesławca opuszczone poradzieckie miasto Pstrąże. Ujawniam te lokalizacje za zgodą moich rozmówców – to miejsca doskonale znane i popularne choćby wśród niezwiązanych z urbexem.
Wszyscy zgodnie podkreślają, iż urbex ma swoje zasady. – Szanujemy miejsca, które odwiedzamy, ich historię, ludzi, którzy byli z nimi związani. Chcemy je chronić przed dewastacją, dlatego nie ujawniamy ich lokalizacji – deklaruje Patrycja. – Owszem, wymieniamy się lokalizacjami z innymi eksploratorami, ale wiemy, iż oni wyznają podobne zasady.
– Nigdy nie zabieramy niczego z odwiedzanych miejsc. A czasem bywają tam niezwykłe skarby. Ostatnio trafiliśmy na pięknie odrestaurowane meble o wartości kilkunastu tysięcy złotych. Bywały też telewizory, mapy, maski gazowe, książki. Wszystko zostawiamy tak jak jest, kierując się zasadą „zabierz zdjęcia, zostaw odcisk buta” – wyjaśnia Marcin.
Upatrzony budynek nie zawsze udaje się zwiedzić za pierwszym razem, dlatego próbują do skutku. – Kiedyś upatrzyliśmy sobie piękny pałac, ale nie dało się do niego wejść, a my, zgodnie z zasadą urbexu, nic nie niszczymy. Wracaliśmy tam cztery razy, w końcu za piątym zastaliśmy właścicielkę pałacu, która pozwoliła nam wejść i go obejrzeć, ale – co więcej – oprowadziła nas i opowiedziała jego historię – wspomina Patrycja.
Bywa niebezpiecznie!
Opuszczone budynki przez lata popadają w ruinę, podłogi mogą być więc zmurszałe, a z rozbitych szyb okiennych lubi czasem spaść kawałek szkła. Uważać trzeba również w szpitalach, które pełne są substancji niewiadomego pochodzenia. – W jednym ze szpitali, które ostatnio zwiedzaliśmy, pełno było strzykawek – wspomina Martin. A Marcin dodaje: – Ostatnio w pałacu, do którego pojechaliśmy, zarwał się fragment stropu, na szczęście nic się nikomu nie stało.
– Bywają miejsca, które od początku budzą trudną do opisania grozę. Natychmiast po wejściu czujemy, iż ktoś nas obserwuje i mamy ochotę stamtąd wyjść – opowiada Martin. – Pamiętam opuszczony szpital dziecięcy z mnóstwem skarbów – metalowe łóżeczka dziecięce, zabawki, telewizor. Mocno zaniepokoił nas widok małych wózków inwalidzkich. Zeszliśmy do piwnicy, a tam, w połowie długiego korytarza z ziejącymi pustką otworami drzwiowymi do bocznych pomieszczeń, stało małe dziecięce krzesełko. Ledwo udało nam się do niego dojść, potem natychmiast stamtąd uciekliśmy… – wspomina Patrycja z wyraźnym poruszeniem.
– Pamiętam inne miejsce – kontynuuje Martin. – Mały dom w opuszczonej wiosce, w środku sznur z pętlą przywiązany do belki, obok kalosze i krzesło. Co tam się stało? Chyba wolę nie wiedzieć…
Klimat danego miejsca często budują opowieści mieszkańców. – Zwiedzałem kiedyś willę – opisuje Marcin – w której mąż i żona podobno odebrali sobie życie po tym, jak jeszcze przed chrztem zmarła ich nowo narodzona córeczka, a ksiądz po złości postanowił pochować ją pod płotem. Historię odwiedzanych miejsc poznają zawsze po eksploracji. – Tylko raz zrobiłam odstępstwo od tej zasady – wspomina Patrycja. – Pojechaliśmy zwiedzać opuszczony szpital psychiatryczny, w którym tuż po wybuchu II wojny światowej Niemcy zamordowali ponad 1000 pacjentów. Mimo iż dziś budynek jest pusty, świadomość ogromu tragedii, jaka stała się udziałem tak wielu ludzi, wywoływała ogromny lęk.
Niektóre historie – ciągnie Patrycja – które słyszę od eksploratorów, są naprawdę niezwykłe. Zwiedzaliśmy opuszczony pałacyk, o którym nic nie wiedzieliśmy. W tym czasie przyjechało tam starsze małżeństwo z Niemiec. Dowiedzieliśmy się od nich, iż przed laty mieszkała tam niejaka Marianna. Przez lata pisała pamiętniki o swoim życiu, o tym właśnie pałacu, o świecie, w którym żyła. Wydano je pod tytułem „Marianna i róże”. Udało mi się znaleźć tę książkę i dziś stoi na mojej półce – podkreśla z wyraźną radością.
Wszystko zostaje.
Mimo iż w opuszczonych budynkach można trafić na prawdziwe skarby, główna zasada urbexu jest jednoznaczna: wszystko zostaje na swoim miejscu. – Kiedyś na jednej z urbexowych grup wybuchła afera, bo ktoś przeniósł zdechłego kota na łóżko i zmienił ułożenie pościeli. Wszystko po to, by zrobić fajne zdjęcie – opowiada Marcin. Niestety, oprócz odkrywców, w opuszczonych miejscach bywają także złomiarze i imprezowicze…
– Ostatnio udało mi się dostać do przepięknego dworku – wspomina Patrycja. – Wnętrze było pełne skarbów. Na pięknej drewnianej podłodze stał wielki dębowy stół, w kuchni znalazłam mnóstwo przyrządów kuchennych nieznanego mi przeznaczenia. Niestety nasza obecność nie uszła uwagi bardzo agresywnej starszej pani, która pilnowała dworku. Przybiegła z krzykiem i zaczęła okładać nas kijami. Próby negocjacji kilka dały, więc wzięliśmy nogi za pas. Kiedy wrzuciłam zdjęcia z tego miejsca na jedną z grup, okazało się, iż pani jest doskonale znana eksploratorom, a ja byłam prawdopodobnie jedyną osobą, której się udało tam wejść – podkreśla z dumą.
– Pamiętam inną sytuację – mówi Marcin. – Kiedy zwiedzałem jeden z pałaców w Wielkopolsce, zza drzwi wyszedł facet z ogromną naroślą na twarzy. Myślałem, iż dostanę zawału. Gość był bardzo agresywny, myślał, iż przyszedłem mu zrobić krzywdę. Potem jednak, udobruchany drobną kwotą, oprowadził mnie po pałacu.
– Zdarza się, iż mieszkańcy wzywają na nas policję – mówi Martin. – Nie jest to problem, bo od razu widać, iż skoro przyjechaliśmy motocyklami, to nie po to, by coś kraść. Pewnego razu policjanci przyjechali, po czym… chodzili z nami po obiekcie i opowiadali nam interesujące historie o wujku jednego z nich, który tam kiedyś mieszkał. Innym razem spotkaliśmy staruszka, który za drobną opłatą wpuszczał do pałacu przez okno i opowiadał historię swojego życia, która była związana z tym budynkiem.
Tak naprawdę najważniejsze jest dla nas bycie w drodze – podkreślają wspólnie. Choć kochają zwiedzać opuszczone pałace, fabryki, czy domy, najważniejsza jest dla nich sama podróż. Historia odwiedzanych miejsc jest fascynująca, najpiękniejsze jest to, iż każde takie miejsce jest inne i w każdym można znaleźć coś pięknego.