Artykuł Piotra Wójcika pt. „Zabierające przestrzeń i niszczące środowisko SUV-y jako antidotum na kompleksy” to smutny przykład jak skopać potencjalnie interesujący temat. Autor zaczyna od paradoksu popularności SUVów: „Na logikę wydaje się to kuriozalne (…) Postępująca urbanizacja (…) powinn[a] skłaniać do częstszego kupowania samochodów kompaktowych”. Czemu tak nie jest?
Głębokie przekonanie, iż stoi za tym irracjonalna moda sprawia, iż autor nie szuka innych odpowiedzi. Co zabawne, parokrotnie w tekście prześlizguje się obok nich, ale za każdym razem na zasadzie „dzwonią, ale nie w tym kościele”.
Autor jest więc przekonany, iż SUVy są droższe od innych samochodów („Zamożni ludzie kupują wielkie samochody, bo tak po prostu wypada”), bo choćby nie chciało mu się sprawdzić cen. Posługuje się wymiennie pojęciami „SUV” i „wielki samochód”, co prowadzi go do błędnych wniosków.
„Według badania Transport & Environment poszerzają się o 1 cm co dwa lata” – pisze i znów obwinia o to irracjonalną modę na SUVy. Tymczasem WSZYSTKIE samochody są coraz większe i cięższe, dość sprawdzić np. kolejne generacje golfa. Czy za to, iż obecne porsche 911 jest większe i cięższe od porsche 911 sprzed 40 lat też odpowiada „moda na SUVy”?
„Jako jedną z przyczyn wymienia się chęć poprawy bezpieczeństwa” – pisze Wójcik i tu jest blisko prawdy. Tak, dzwonią, ale w innym kościele. Znowu obsesja na punkcie SUVów sprawia, iż nie zauważa, iż to samo dotyczy TAKŻE KOMPAKTÓW, które proponuje jako rozsądny wybór do miasta.
W narzekaniu na „suvizację” znalazłby nieoczekiwanego sojusznika wśród wielu petrolheadów. Dla entuzjastów motoryzacji to też smutny paradoks, iż o ile w większości dziedzin konsument ma dziś coraz większy wybór (spójrzmy choćby na różne rodzaje rowerów!), przy kupowaniu nowego samochodu wybór to coraz częściej „mały SUV, średni SUV czy duży SUV”.
Jeszcze głupie 20-30 lat temu było odwrotnie. Rowery były z grubsza takie same, za to SUVy były jedną z wielu opcji, między liftbackami, hot-hatchami, station wagonami, coupe i Bóg wie czym jeszcze.
Co się stało? Fizyka. o ile chcemy dostać pięć gwiazdek w teście zderzeniowym, potrzebujemy strefy zgniotu. I stąd się biorą te dodatkowe centymetry, o których pisze Wójcik.
Gdyby nie to jego fiksum-dyrdum na punkcie SUV-ów mógłby zauważyć, iż centymetrów przybywa WSZYSTKIM samochodom. choćby Mini robi się coraz bardziej maxi.
Cudów nie ma, z centymetrami przybywa też kilogramów. A przecież normy bezpieczeństwa z kolei wymagają, żeby coraz krótsza była droga hamowania. Jedyny sposób to większe koła, ale to znów wymusza większe rozmiary całego auta.
Elektryfikacja to kolejne kilogramy. Im bardziej zielona hybryda, tym cięższa (od stosunkowo lekkiej, ale też niezbyt zielonej „mild hybrid” po superzielonego, ale i ciężkiego pheva).
Końcowy efekt jest taki, iż choćby jeżeli ktoś się uprze, iż chce mieć coś małego i taniego – na przykład Volkswagena Polo – okaże się, iż sensowniejszym wyborem jest mały i tani SUV – na przykład Volkswagen T-Cross. Zaglądam właśnie na oficjalną stronę: najtańsze dostępne od ręki polo to 104,069 PLN, najtańszy T-Cross to 107,290 PLN.
SUV w tej sytuacji zwykle jest po prostu praktyczniejszym rozwiązaniem. Nie chodzi o zamożność, jak w fantazjach Wójcika („patrzcie sąsiedzi! stać mnie na te dodatkowe trzy tysiące różnicy!”) tylko po prostu o większą praktyczność tego typu nadwozia.
Również w mieście, bo mieszkaniec miasta też prędzej czy później pojedzie na wakacje. Albo do IKEI.
Tak wiem, na wakacje można pociągiem, a w IKEI dopłacić za transport. Nie chodzi mi teraz o wybór „samochód vs brak samochodu”, tylko o wybór „kompakt o rozmiarach SUVa” i „SUV o rozmiarach SUVa”. Po prostu im większe się robi Mini, tym sensowniejszą opcją robi się Mini Countryman (na tle swoich przerośniętych krewniaków).
Nie jest więc tak, jak to się wydaje Wójcikowi, iż samochody są średnio coraz większe i cięższe, bo przybywa SUVów. Jest odwrotnie: popularność SUVów to uboczny skutek tego, iż samochody są średnio coraz większe i cięższe.
Są zaś coraz większe i cięższe, bo są coraz bardziej zielone (elektryka waży swoje), a także coraz bezpieczniejsze – również dla innych użytkowników drogi. Te wszystkie układy, które samoczynnie hamują „gdy dziecko wtargnie na drogę”, też przecież nie są z gołębiego puchu.
Czy coś na to można poradzić? Pewnie nie. Ale można by pisać o tym ciekawsze artykuły, gdyby interesować się faktami, a nie wylewać na klawiaturę obsesje i uprzedzenia.