
Zachodnie marki postanowiły wykorzystać potencjał Państwa Środka. I była to słuszna koncepcja, choć oparta na błędnej strategii. Zaczęło się od wyprowadzania fabryk z Europy i Ameryki. Wszyscy myśleli, iż Chiny będą wasalem reszty świata, ale taki stan rzeczy utrzymywał się tylko przez moment. Dziś to nie tylko największa krajowa fabryka, ale też największy rynek. W czym więc tkwi chiński problem Porsche? W lokalnej konkurencji.
To nie miało tak wyglądać
Zachód osiadł na laurach i myślał, iż wszyscy będą iść w jego ślady. To oczywiście skrajnie naiwne podejście, które potwierdza w jakiej bańce żyli i żyją politycy. Właśnie na nich spoczywa odpowiedzialność „pozbycia” się znaczącej części przemysłu motoryzacyjnego na rzecz Chin.
Obarczanie producentów ogromnymi kosztami, które z roku na rok wzrastają, okazało się skrajnym błędem. Renomowane marki postanowiły przenieść swoje zakłady do Chin, które przyjęły je z otwartymi ramionami. Nie był to jednak gest przyjaźni tylko chłodna kalkulacja ze strony Azjatów.
Chińczycy zmusili europejskich i amerykańskich producentów do szerokiej współpracy. Najlepszym tego przykładem są spółki joint venture, które rosną niczym grzyby po deszczu. Te nowe twory pomogły Chinom nauczyć się nie tylko kultury pracy, ale też spełniania oczekiwań Zachodu. Korei Południowej czy Japonii.
Minęło kilka lat i Azjaci z Państwa Środka zaczęli sami tworzyć zbliżone produkty – robiąc to taniej i szybciej. Po kolejnym krótkim okresie potrafili już wyprzedzać największych graczy ze Starego Kontynentu. I tak narodził się chiński problem Porsche.
Na czym polega chiński problem Porsche?
Można odnieść wrażenie, iż odpowiadają za to nie tylko politycy, ale też sami producenci. gwałtownie okazało się, iż tempo rozwoju tych drugich nie jest choćby zbliżone do progresu, jaki notują Chińczycy. Kilkanaście lat wystarczyło, by tamtejsze firmy oferowały lepsze produkty, niż te niemieckie.
Teoretycznie, jest coś, czego nie da się kupić, czyli prestiż. Problem polega na tym, iż elektryfikacja znacząco ogranicza możliwości w tej kategorii. Wszyscy stosują tę samą, bardzo prostą technologię akumulatorową, która eliminuje jakąkolwiek argumentację usprawiedliwiającą różnice w cenach.

Chiński problem Porsche polega na próbie sprzedania bardzo zbliżonego produktu za większą cenę, niż w przypadku konkurentów z Państwa Środka. Efekt jest taki, iż Taycan traci klientów na rzecz Xiaomi SU7 i innych modeli oferujących znacznie lepszy stosunek ceny do jakości.
Na tym nie koniec. Chińskie produkty dysponują już większym zaawansowaniem technologicznym przy zachowaniu znacznie bardziej atrakcyjnych cenników. Nic więc dziwnego, iż w nabywcach odzywa się pragmatyzm.
Chiński problem Porsche może narastać
Sprzedaż tej marki w 2024 roku spadła na tamtejszym rynku o 28 procent. Wspomniany Taycan budził o połowę mniejsze zainteresowanie, niż we wcześniejszych dwunastu miesiącach. A to już niepokojący spadek.
Czy chiński problem Porsche może zostać zredukowany? Teoretycznie tak, jeżeli marka zacznie tworzyć jeszcze lepsze samochody, które przy zachowaniu tego samego wizerunku. Problem w tym, iż azjatyckie koncerny nie próżnują, dlatego będzie bardzo ciężko – jeżeli rentowność ma utrzymać się na adekwatnym poziomie.
Nie jest to jedyna marka z Europy, która ma chińską zagwozdkę. Inni producenci z Niemiec, którzy starają się czerpać garściami z tamtejszego rynku, też borykają się ze spadkami zainteresowania. Lokalne produkty są coraz lepsze, a przy tym tańsze. Nie chodzi więc o patriotyzm tylko wspomniany pragmatyzm.
Europa przespała dwie dekady rozwoju Chin i jednocześnie przyspieszyła proces detronizacji – narzucając nowe normy wspierające technologię, której wytwarzanie jest łatwiejsze dla Chin (mających łatwy dostęp do istotnych surowców). Krótko mówiąc, sama sobie zgotowała ten los.