Już od dawna nie jest najmniejszym Mercedesem, a mimo to jako jedyny może być nazywany „Baby Benz”. Bo dzisiejsza Klasa C to w prostej linii spadkobierca typoszeregu W201, czyli modelu Mercedes 190. Czterdzieści lat temu rzeczywiście był tym najmniejszym Mercedesem, ochrzczonym przez Amerykanów „Baby Benz”. Model 190 miał jedno zadanie – przyciągnąć do marki młodszą klientelę. Żaden szanujący się yuppie nie kupiłby przecież W123 – niezniszczalnego, ale mieszczańsko arcynudnego. Z kolei W126 postrzegany był jako wóz dla establishmentu – duży, drogi, z daleka informujący o społecznym statusie właściciela. Baby Benz zaskoczył – odświeżył i odmłodził wizerunek marki, nie naruszając jednocześnie przekonania o jej charakterze, który dzisiaj nazwalibyśmy „premium”. Testujemy zatem najnowszą klasę C – W206, w wersji z dwulitrowym silnikiem diesla z miękką hybrydą: Mercedes C220d.
Najnowsza klasa C
Gdy Mercedes przeszedł na oznaczenia literowe, kolejni następcy 190 występowali już jako klasa C. Obecny model, wprowadzony do produkcji w zeszłym roku, ma bardzo duże ambicje. To taka trochę „mniejsza klasa S”. Zastosowano wiele podobnych, choć częściowo uproszczonych, rozwiązań, a także kilka akcentów stylistycznych przypominających bardziej klasę S niż pośrednią E. Przy czym słowo „mniejsza” użyłem z rozmysłem, bo o samochodzie długim na 4,75 metra nie da się jednak powiedzieć, iż jest mały.
Premium w pełni
Wszystko podporządkowano – znowu – idei przyciągnięcia nowej klienteli, tym razem jednak innej. Mam wrażenie, iż Mercedes klasy C przewidziany jest jako drugi (a może trzeci?) samochód kupowany przez tych, którzy „eskę” w garażu już mają. Dla żony, dzieci, albo wręcz dla siebie do wykorzystania przy okazjach, gdy wielka i przez cały czas krzycząca z daleka o statusie „eska” nie będzie potrzebna, albo gdy wymagana jest odrobina dyskrecji. Stąd nastawienie na bycie „premium i prestige” widoczne w każdym fragmencie samochodu. Oczywiście, trudno spodziewać się materiałów niskiej jakości czy też na przykład złego spasowania elementów. To jednak Mercedes i już po otwarciu drzwi widać, iż wiemy za co płacimy.
Ekran jak w klasie S
W oczy rzuca się przede wszystkim ogromny środkowy ekran, niemal żywcem przeniesiony z „eski”. Zgodnie z oczekiwaniami, większością funkcji steruje się dotykowo, trzeba jednak oddać sprawiedliwość, iż wirtualne „przyciski” są duże, czytelne, a przede wszystkim – zawsze dostępne, nie trzeba ich w żaden sposób wywoływać. Z klasy S pochodzi też na przykład system automatycznego ustawiania fotela po podaniu wzrostu kierowcy – i tak samo źle działa. To znaczy, dla mnie źle, bo propozycji ustawienia po prostu nie przyjmuję, jest nie tylko niewygodna, ale i niebezpieczna. Na szczęście korzystanie z tego systemu nie jest obowiązkowe i ustawić się można samemu. A sam fotel jest znakomity i naprawdę po znalezieniu adekwatnej pozycji można przejechać bardzo długą trasę bez śladu zmęczenia.
Nie znaczy to jednak, iż proponowany przez Mercedesa układ, bo przecież podobne wnętrza znajdziemy w praktycznie wszystkich modelach, jest wzorem ergonomii. Trudna do opanowania, nieintuicyjna i niepraktyczna jest na przykład obsługa „głaskanych” pól na kierownicy. Sterowanie wycieraczkami w dźwigni kierunkowskazów to w Mercedesie tradycja od ponad 50 lat, zatem kto wie, ten wie. A dźwignia zmiany biegów pod kierownicą (z prawej strony) to też miejsce, w którym starsi kierowcy czasem jej jeszcze szukają. Jasne, zdecydowana większość odruchowo stara się włączyć wycieraczki prawą dźwignią, ale te dwie kwestie to jedyne odstępstwo od reguły, tyle iż ogólnej, nie „mercedesowej”.
W testowym samochodzie Mercedes C220d, kierownica nie jest ogrzewana, aczkolwiek gdyby była, to też prawdopodobnie poszukiwania włącznika bez lektury instrukcji zakończyłyby się niepowodzeniem. Umieszczono go mianowicie tuż nad elektrycznym sterownikiem ustawiania kolumny kierownicy. Trzeba więc do niego sięgać na ślepo. Tylko szczęśliwy traf może sprawić, iż przy okazji nie przesunie się całej kolumny. Poza tym da się żyć, chociaż jak na mój gust zbyt dużo jest pseudoeleganckiego piano black. Trudno, widać nie wyszło to jeszcze z mody. Na szczęście inna kolorystyka kosztuje niecałe 800 zł, a wygląda znacznie lepiej.
Napęd
Żadnych, ale to absolutnie żadnych zastrzeżeń nie można mieć natomiast do najważniejszej cechy samochodu, czyli tego jak jeździ. Egzemplarz testowy to Mercedes C220d, czyli z doskonałym, dwulitrowym dieslem, tutaj o mocy 200 KM, na dodatek z układem miękkiej hybrydy. System start-stop działa bardzo dobrze, choć do absolutnej perfekcji podobnego układu w Volvo trochę mu brakuje. Napęd na tylne koła przekazuje dziewięciostopniowy automat. Niezależnie od trybu jazdy (Eco, Comfort lub Sport) poruszamy się całkiem żwawo (nawet w trybie Eco). Możemy też liczyć na zużycie paliwa kilka wyższe od 6 litrów na 100 km po mieście. A przy spokojnej, równej jeździe w trasie choćby poniżej pięciu.
Skrętna tylna oś
Absolutnie rewelacyjne jest prowadzenie, w czym pomaga (to także „pożyczka” z S klasy) współskrętna tylna oś. Niewiele, bo o dwa i pół stopnia, ale i tak pomaga. Zawieszenie jest raczej sprężyste niż miękkie, mimo to nie można narzekać ani na wybieranie nierówności poprzecznych, ani na nadmierną twardość. System aktywnego tłumienia drgań robi robotę, a jest wyposażeniem standardowym. Naprawdę jeździ to po prostu doskonale. Wszystkie elementy współpracują ze sobą tak jak powinny, a przede wszystkim – tak jak oczekuje kierowca.
Drogo, ale warto
Jeśli nie chcemy dodatków, Mercedes C220d będzie kosztować 200 tysięcy złotych. Jednak lista wyposażenia dodatkowego jest długa i za dodatkowe sto tysięcy wcale jeszcze nie dostaniemy wszystkich możliwych opcji. Chociaż te najważniejsze, oczywiście, warto wybrać. Tak więc za przyzwoicie doposażony samochód musimy dać mniej więcej trzysta tysięcy. Dużo, z drugiej jednak strony samochód naprawdę sporo oferuje. Zresztą „dużo” to pojęcie względne – oryginalny Baby Benz też nie był tani, choć od większych modeli oczywiście tańszy. A dla kogoś, kto ma już nową S klasę trzy marne stówki nie powinny być odczuwalnym wydatkiem, prawda? Przecież wszyscy bogacimy się na potęgę… podobno.
Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak
Nasze pozostałe testy znajdziecie tutaj.
Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to możesz nas wspierać za pośrednictwem serwisu PATRONITE. Uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji. Dla wspierających fanów przewidujemy między innymi: dostęp do zamkniętej grupy na facebooku, własny blog na naszej stronie, gadżety, możliwość spotkania z naszą redakcją, uczestniczenie w testach. Zapraszamy zatem na nasz profil na PATRONITE.