Hyundai pokazał aż dwa nowe modele. Ioniq 5 N jest szybszy od Ferrari, a przy okazji to najtańsze 600 KM na rynku. Santa Fe to wyjątkowo przestronny model, za którym nie da się nie obejrzeć. Dowiedz się o nich więcej.
Statyczne prezentacje to świetna szansa na poznanie nowych modeli. Ale chyba nikt nie będzie zdziwiony, jeżeli powiem, iż tym razem bardzo, ale to bardzo żałowałem, iż w planie nie było jazd. Obejrzałem najnowszy model o mocy 650 KM, posłuchałem o jego osiągach i możliwościach i nie mogłem się przejechać. To prawie jak tortury!
Hyundai Ioniq 5 N – bo o nim mowa – to samochód, który naprawdę nieźle wygląda, gdy stoi. Ale przy takich osiągach chciałoby wsiąść, odpalić silnik i posłuchać, jak brzmi. A potem ruszyć przed siebie z piskiem opon.
„Ale przecież Ioniq 5 N to samochód elektryczny!” – ktoś odpowie
Myślicie, iż auto na prąd nie może brzmieć? W tych czasach wszystko jest możliwe. Hyundai uznał, iż nie wszyscy miłośnicy aut EV muszą cenić sobie ciszę i słuchanie podczas przyspieszania wyłącznie szumu powietrza. Jednymi z najciekawszych elementów pierwszego modelu elektrycznego z litera „N” są dwa głośniki, mające za zadanie urozmaicić ścieżkę dźwiękową. Emitują odgłos auta spalinowego (kierowca może wybrać sobie jeden z kilkunastu dźwięków) nie tylko w środku, ale i na zewnątrz. Tak, by dodać do jazdy jeszcze więcej emocji.
To nie koniec prezentów dla fanów aut spalinowych. Przyspieszanie Ioniqa 5 N wcale nie musi być idealnie płynne. Hyundai może imitować zmiany biegów, a nawet… strzał ze sprzęgła. Wszystko dla uzyskania bardziej naturalnych wrażeń, które polubią też ci, którzy przesiadają się z aut napędzanych bezołowiową.
Każdy bez wyjątku polubi osiągi Ioniqa 5 N
3,4 sekundy od 0 do 100 km/h to szybciej niż w przypadku… Ferrari Enzo albo niektórych wersji Lamborghini Murcielago. Pierwszy elektryczny hot hatch Hyundaia może nie tylko zawstydzić właścicieli różnych niskich, krzykliwie pomalowanych i niezwykle drogich aut, ale i dać kierowcy sporo euforii podczas jazdy bokiem.
Owszem, Hyundai Ioniq 5 N może i nie wygląda jak współczesna reinkarnacja któregoś z japońskich „driftowozów” sprzed trzech dekad. Ale może jeździć podobnie. Wszystko dzięki odpowiedniemu trybowi z elektroniczną kontrolą kąta wychylenia w poślizgu. To nie koniec nowinek, ułatwień i gadżetów, które mają za zadanie poszerzyć uśmiech na twarzy kierowcy. Rozkład momentu obrotowego między przodem a tyłem można ustawiać na 11 sposobów, a specjalny system wykrywa znaki drogowe ostrzegające przed serią zakrętów. Czy to po to, by ograniczyć moc auta i upominać kierowcę, by jechał ostrożnie, jak z transportem jajek? Nic z tego. Hyundai Ioniq 5 N podpowie wtedy, iż to świetny moment na włączenie sportowego trybu jazdy…
Przypomnijmy, jaką moc osiąga Hyundai Ioniq 5 N
To 650 KM – a dokładniej 609, ale dzięki funkcji N Grin Boost, czyli podbicia mocy i momentu obrotowego na 10 sekund, Hyundai osiąga rekordowe 650 koni mechanicznych. To już samochodowa ekstraklasa. Na taki wynik składają się rezultaty osiągane przez dwa silniki. Ten z przodu ma 226 KM, a z tyłu – 383 KM. prawdopodobnie się domyślacie, na którą oś Ioniq 5 N docelowo przekazuje więcej momentu obrotowego. Tryb Drift może być tu podpowiedzią…
Układ napędowy „kręci się” do 21 000 obrotów na minutę, a zabawa i przyspieszanie wcale nie kończą się zbyt szybko. Najnowsza „N-ka” może pędzić maksymalnie aż 260 km/h. Jej akumulator ma 84 kWh pojemności, a zastosowanie architektury 800V sprawia, iż ten samochód nie tylko gwałtownie jeździ, ale i gwałtownie się ładuje.
Nowy model kosztuje 369 900 zł
To najtańsze 600 KM na rynku! Osiągi supersamochodu można mieć za wielokrotnie niższą cenę. Choć za Ioniqiem 5 N też będą oglądać się przechodnie. Pomarańczowe akcenty, przeprojektowane zderzaki, specjalny lakier i 21-calowe felgi są idealnym uzupełnieniem stylistyki Ioniqa 5, który choćby w pozostałych wersjach zwraca na siebie uwagę.
Czy jest coś, czego 650-konny hot hatch Hyundaia nie potrafi? Owszem – nie ma na przykład… siedmiu miejsc. Ale podczas tej samej prezentacji pokazano też model, który rozwiązuje ten problem.
Oto nowy Hyundai Santa Fe
Jeszcze kroczek do tyłu, jeszcze trochę… uff, nareszcie. Nowy Hyundai Santa Fe nie jest najłatwiejszy do sfotografowania. Wszystko przez jego wymiary. Pięć metrów długości sprawia, iż trzeba naprawdę mocno się odsunąć, by zmieścić w kadrze jego kanciaste nadwozie. Stylistyka z całą pewnością jest tu czymś, co mocno przyciąga wzrok. Na rynku nie ma zbyt wielu aut z tak minimalistycznym i masywnym nadwoziem.
Santa Fe prezentuje się dość amerykańsko, zarówno pod względem wymiarów, jak i stylu. Sama nazwa też nawiązuje do miasta w stanie Nowy Meksyk. Jest już dobrze znana. Mówimy w tej chwili o piątej generacji tego modelu – i to zupełnie nowej. To nie jest lifting… ale chyba nikt tak nie pomyślał, porównując zdjęcia schodzącego Santa Fe i tego, o którym mówimy!
Zajrzyjmy do środka
Miejsca tu na pewno nie zabraknie. Santa Fe ma trzymetrowy rozstaw osi, co sprawia, iż można poczuć się w nim trochę jak w salonce. Ile osób się zmieści? To zależy od tego, o jakim egzemplarzu mówimy. Do wyboru będą odmiany 5-, 6- i 7-osobowe.
We wnętrzu można się odprężyć. Relaksacyjny fotel z podnóżkiem, regulowany kąt pochylenia oparcia w drugim rzędzie – to wszystko sprawia, iż Santa Fe może być rewelacyjnym miejscem do… drzemki. Ale gdy przyjdzie pora na zaprzęgnięcie tego wozu do pracy, sprawdzi się choćby jako mała bagażówka. Po złożeniu siedzeń powstaje płaska przestrzeń. Da się pomóc koledze w przeprowadzce albo zawieźć nowy sprzęt do firmy, bez konieczności wsiadania do dostawczaka.
Hyundai Santa Fe ma też kilka innych, pomysłowych rozwiązań
Schowek w podłokietniku może być otwierany nie tylko przez kierowcę lub pasażera jadącego z przodu, ale i przez pasażerów tylnego rzędu. Proste i praktyczne. Jeszcze bardziej cieszą dwa umieszczone obok siebie ładowarki indukcyjne do telefonów. No i fizyczne pokrętła i przełączniki do obsługi klimatyzacji. Ekrany są świetne – również te w Santa Fe – ale czasami lepiej i szybciej jest obsługiwać niektóre funkcje w tradycyjny sposób.
Co ma pod maską nowy Hyundai Santa Fe?
W tym przypadku dźwięk silnika spalinowego nie musi pochodzić z głośników. Najnowszy, duży SUV Hyundaia nie jest bowiem autem elektrycznym, a hybrydowym. Do wyboru – hybryda plug-in, czyli z wtyczką, albo taka, która nie wymaga ładowania.
Ceny, osiągi i dokładne dane techniczne Santa Fe będą ujawnione nieco później. Tak, jak pisałem na początku tekstu, czekam na jazdy próbne, jednym i drugim modelem. Wygląda na to, iż mogą się świetnie uzupełniać.
Materiał powstał we współpracy z firmą Hyundai
Fot. Maciej Lubczyński