Stellantis może ograniczyć produkcje aut spalinowych. Powodem kary za emisję

11 godzin temu

Wielopoziomowe problemy koncernu ujawniają trudną sytuację europejskiego przemysłu motoryzacyjnego. To tylko jeden z zachodnich przykładów borykania się z problemami na rynku globalnym.

Kierunek wybrany przez Stellantis to efekt nacisków i zmian wymuszanych przez polityków – szczególnie Unii Europejskiej. Niestety, potentaci samochodowi muszą dostosowywać się nie do popytu, a regulacji prawnych, które często nie mają niczego wspólnego z oczekiwaniami klientów. I to prowadzi do jeszcze szybszej degradacji produktowej. Jednocześnie jest to wiatr w żagle chińskim graczom, którzy coraz śmielej rozpychają się na Starym Kontynencie.

Krótko mówiąc, sytuacja jest bardzo poważna i na horyzoncie nie widać dobrego rozwiązania. Zacznijmy jednak od Ameryki Północnej, gdzie wspomniany koncern ma pewne problemy sprzedażowe. Samochody zalegające na stokach sprawiają, iż nie ma sensu utrzymywać tego samego tempa produkcji. Trzeba więc ją spowolnić, by upłynnić sprzedaż.

Stellantis z europejskimi problemami

W naszym regionie wygląda to inaczej. I tu należy zaznaczyć, iż polski rynek nie jest wyznacznikiem. Uwzględniając całą Europę, pozycja Stellantis jest znacznie wyższa i lepsza, niż sugerują to wyniki uzyskiwane w naszym kraju.

To jednak nie zmienia faktu, iż od 1 stycznia 2025 roku zmieniają się przepisy dotyczące normy emisji w Unii Europejskiej. Jak przyznał sukcesor Carlosa Tavaresa, Jean-Philippe Imparato, koncern jest gotowy na ograniczenie produkcji samochodów spalinowych.

W wywiadzie dla Automotive News Europe przyznał, iż cięcia produkcyjne dotyczące modeli z konwencjonalnymi układami napędowymi mogą rozpocząć się już w listopadzie. Brzmi to trochę niepokojąco, ale politycy rzeczywiście chcą nakładać kary za zlekceważenie nowych regulacji.

Fiat Grande Panda

Obecna średnia emisja gamy modelowej to 115 gramów CO2 na kilometr. Od początku 2025 roku, mają to być już niecałe 94 gramy na kilometr, czyli około 19 procent mniej, niż dotychczas. Tak, zmierzamy w złą stronę. Dlaczego?

Popyt na samochody elektryczne wciąż jest za mały, a Unia Europejska stara się zwiększać ich liczbę przy jednoczesnym eliminowaniu tych spalinowych i hybrydowych. To prowadzi nie tyle do zmiany trendów (oczekiwanych przez polityków), a ograniczenia sprzedaży, co wpłynie negatywnie na produkcję, zatrudnienie, gospodarkę i ekonomię.

Horrendalne kary

Aby zrozumieć z czym mierzą się koncerny, warto wspomnieć o liczbach w odniesieniu do wspomnianych kar. jeżeli producent przekroczy limit o 1 gram, to będzie zmuszony do zapłacenia kary sięgającej 95 euro za samochód. Tak, za jedną sztukę.

Biorąc pod uwagę skalę działania, mówimy o horrendalnych grzywnach, które mogą doprowadzić do upadku choćby najmocniejszych graczy z Europy. Niektórzy specjaliści sugerują, iż koncerny są narażeni na straty wynoszące 10-15 miliardów euro.

Teoretycznie, tylko silny popyt na auta elektryczne może pomóc europejskim koncernom. Problem w tym, iż klientów nie da się zmusić do pojazdów akumulatorowych. Prognozy są więc mało optymistyczne.

To jednak nie koniec zaciskania pasa. W 2030 roku, emisja floty samochodów ma zostać obniżona do 49,5 grama na kilometr. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to jak niesmaczny żart. Jest to jednak próba oswojenia Europejczyków z zakazem sprzedaży nowych aut spalinowych, który zostanie wprowadzony już w 2035 roku.

Idź do oryginalnego materiału