W świecie motocykli dzieje się coś dziwnego. Z jednej strony, nigdy nie mieliśmy maszyn tak niesamowicie kompletnych. Z drugiej – rzadko kiedy były one tak do siebie podobne. Dążenie do technicznej perfekcji i bezpieczeństwa, choć chwalebne, prowadzi do niepokojącego zjawiska: motocyklowej homogenizacji.

Jesteśmy świadkami, jak rynek motocyklowy zaczyna przypominać świat nowych samochodów, gdzie pod różnymi znaczkami kryją się bliźniacze platformy, ten sam dotykowy ekran i niemal identyczne doznania z jazdy.
Dyktatura czujników i norm
Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze, mamy dyktaturę inżynierii i regulacji.
Wszystkie firmy dążą do najbardziej efektywnych rozwiązań. Komputerowe symulacje aerodynamiki i idealnej geometrii ramy dają podobne wyniki, niezależnie od tego, czy pracują nad tym inżynierowie z Osaki, czy z Mediolanu. W rezultacie otrzymujemy motocykle, które są niemal doskonałe pod względem prowadzenia, ale wyglądają jak bliscy kuzyni.
Do tego dochodzą normy emisji (Euro 5, Euro 5+, Euro 6). Spełnienie tych rygorystycznych wymagań oznacza, iż producenci muszą stosować masywne układy wydechowe, które skrywają ogromne katalizatory. To narzuca pewne ograniczenia na design, deformując dół motocykla i ograniczając swobodę stylistów.
Po drugie, elektronika i bezpieczeństwo to globalny standard. Kiedyś „charakter” maszyny budowało to, iż silnik Ducati miał specyficzną, wibrującą duszę, a Honda była bezbłędnie gładka. Dziś wszystkie motocykle premium mają ten sam zestaw komponentów: czujniki IMU, kontrola trakcji w złożeniu, ABS – często dostarczane przez tę samą firmę (np. Bosch). Te systemy sprawiają, iż każdy motocykl zachowuje się przewidywalnie i neutralnie – nie ma tu miejsca na kaprysy czy unikalne błędy, które budowały jego tożsamość.
Platformizacja motocykli
Ostatni gwóźdź do trumny to modułowość. Producenci, aby obniżyć koszty badawczo-rozwojowe (R&D), przechodzą na platformy technologiczne. Nowa generacja silnika musi pasować do nakeda, sporta i adventure – tak jak podwozie Volkswagena pasuje do Skody, Audi i Seata.
To oznacza, iż unikalny charakter maszyny przestaje być wbudowany w jej serce i kości (ramę i silnik), a staje się jedynie kwestią powierzchowną: innej mapy silnika (wybieranej na ekranie), innej owiewki i innej kanapy. Fundament jest ten sam, a co za tym idzie, doznania z jazdy są zbliżone.
Customowe retro światełko w tunelu
Motocykle zawsze były ucieczką od czterech kółek, od nudy, od kompromisu. jeżeli ten trend standaryzacji się utrzyma, ryzykujemy, iż staną się one po prostu małymi, dwukołowymi samochodami – świetnie wyposażonymi, bezpiecznymi, ale pozbawionymi iskry.
Dlatego z taką nadzieją patrzę na segment retro i custom – to tam, gdzie projektanci mają jeszcze odwagę odrzucić idealne, komputerowe rozwiązania na rzecz stylu, charakteru i, tak, trochę niesforności. Bo jeżeli motocykl nie będzie miał unikalnej duszy, to po co nam cała ta skomplikowana technologia?