1,6 mld zł z naszych podatków trafi do zamożnych nabywców pojazdów elektrycznych. To pomysł UE na… no właśnie nie do końca rozumiemy na co. Na przepalenie kasy? Łatwo wydaje się nie swoje pieniądze na cudze potrzeby.
Witajcie w świecie wielkich marzeń, jeszcze większych pieniędzy i… nieznośnego poczucia oszustwa. Przed Państwem nowy hit politycznego kabaretu – program „NaszEauto”! To widowisko, które, w założeniu, miało być inspirującą opowieścią o ekologicznej przyszłości, a na naszych oczach zamienia się w drogi, przewidywalny sequel politycznej hucpy. UE i polski rząd postanowili wyprodukować kolejny projekt, który – podobnie jak wiele innych pomysłów UE – kosztuje krocie i trafia do bardzo wąskiej widowni.
Budżet i casting – dla wybranych!
Jak na flagowy projekt unijny przystało, budżet jest imponujący – 1,6 miliarda złotych! Tyle pieniędzy wyciągnięto z kieszeni podatników i wpakowano w coś, czego głównymi beneficjentami nie są zwykli obywatele, ale wielkie koncerny motoryzacyjne i – co za niespodzianka! – chińscy giganci dominujący na rynku baterii i silników elektrycznych. To trochę jakby kręcić film z nadzieją na Oskara, ale już w scenariuszu umieścić lokowanie produktu największego sponsora.
W rolach głównych? Bogaci konsumenci. Aby załapać się na ten projekt, trzeba bowiem dysponować solidną zdolnością kredytową, a najlepiej mieć własny dom z garażem i być gotowym na wydanie ćwierć miliona złotych na samochód, który – dzięki państwowym dopłatom – będzie tańszy o całe 40 tysięcy zł. Tak, 40 tysięcy złotych ulgi w zakupie auta za 225 tysięcy netto – brzmi jak promocja, ale tylko dla tych, którzy nie muszą na nią oszczędzać.
Bajki o ratowaniu planety
Dopłaty do elektryków mają nas przekonać, iż oto właśnie oto ratujemy planetę. Brzmi ambitnie? Niestety, to bardziej bajka niż rzeczywistość. Samochody elektryczne w Polsce mają zaledwie 2,5% udziału w rynku, co sprawia, iż wpływ tego programu na środowisko jest wręcz marginalny – porównywalny do akcji sprzątania lasu przez trzech harcerzy, kiedy tysiące ludzi wyrzuca tam śmieci. Taki poziom redukcji emisji CO2 to, delikatnie mówiąc, efekt komediowy, a nie dramatyczny.
Co gorsza, gdyby twórcy tego kosztownego projektu finansowanego z naszych pieniędzy naprawdę chcieli zadbać o ekologię, zainwestowaliby w lepszą komunikację miejską, rozwój infrastruktury dla istniejących pojazdów elektrycznych, czy likwidację wykluczenia komunikacyjnego. Ale nie! Tutaj urzędnicy idą w banał: bierzemy pieniądze podatników, finansujemy zakupy aut klasy premium i udajemy, iż robimy coś wielkiego. Czyli dokładnie to, co widzieliśmy już w poprzednich projektach – pełnych wielkich słów, pustych obietnic i rozczarowań.
Dotacje dla bogatych, kary dla biednych
Czy dopłaty zmienią coś dla przeciętnego obywatela? Cóż, jeżeli akurat należysz do tej grupy, która nie posiada 225 tysięcy na samochód i miejsca, gdzie możesz go ładować, to możesz spokojnie odpuścić dalszą lekturę – nie jesteś w grupie docelowej. Program dopłat w obecnej formie jest skrajnie niesprawiedliwy – to dotacja dla bogatych, kosztem klasy średniej i niższej, która i tak boryka się z rosnącymi kosztami życia.
Rząd twierdzi, iż dzięki tym dopłatom Polska dołącza do grona ekologicznych liderów. Brzmi dumnie? Owszem. Ale to trochę jak twierdzić, iż wypicie jednego smoothie sprawi, iż staniemy się olimpijskim biegaczem. Prawda jest taka, iż choćby jeżeli liczba samochodów elektrycznych wzrośnie dzięki dopłatom, to i tak przez cały czas większość ludzi będzie jeździć starymi spalinówkami, bo ich po prostu nie stać na ekologiczne cuda techniki. W dodatku jazda takimi samochodami z roku na rok będzie ograniczana – albo przez Strefy Czystego Transportu, albo – co też jest w planach – podatki od starych aut.
Oceniamy: to niewypał roku
„NaszEauto” to projekt pozornie pełen potencjału, który powinien ostatecznie wylądować w koszu z nieudanymi produkcjami. Scenariusz jest naiwny, bohaterowie nijacy, a budżet wykorzystany w sposób, który przypomina wyrzucanie pieniędzy przez okno. Dla nielicznych ten film będzie hitem – ci, którzy kupią auta za pieniądze podatników, będą zadowoleni. Ale dla większości z nas to tylko kolejny dowód na to, jak bardzo polityczne pomysły oderwały się od rzeczywistości.