Przejechałem 1500 km Alpine A110 GT. Wysiadłem z żalem, ale bez bólu.

1 rok temu
Zdjęcie: Alpine A110 GT (2022)


Alpine A110 to samochód, o którym wiele się nasłuchałem i naczytałem, ale nigdy nie miałem okazji się z nim bliżej poznać. Szczęśliwie, po ponad 4 latach od rynkowego debiutu francuskiego coupe, w moje ręce trafiło zupełnie nowe Alpine A110 GT, które według założeń producenta, łączy sportowe osiągi wersji A110 S, z komfortem bazowego A110. Chcąc sprawdzić, ile w tym prawdy, wybrałem się w długą podróż na południe Polski. Po blisko 1500 pokonanych kilometrach nie wysiadłem zmęczony i obolały.

Spójrzcie tylko na ten samochód. Nietrudno sobie wyobrazić, iż podróżowanie nim na co dzień, potrafi być męczące. W końcu Alpine A110 GT jest bardzo niskie, szerokie i niespecjalnie zwrotne, a na dodatek przy tak niskiej pozycji za kierownicą, ciężko momentami dostrzec, co dzieje się przed maską. kilka lepiej jest też z cofaniem, podczas którego musimy polegać wyłącznie na lusterkach, kamerze czy czujnikach. Oglądanie się za siebie nie ma sensu – poza osłoną silnika tam nie zobaczycie.

Ależ ona promienieje w tym słońcu! (Pomarańczowy lakier „Feu” wymaga dopłaty 9600 zł)

Uciekłem z miasta, by sprawdzić na co je stać

Słowem wstępu, jeżdżenie A110 GT po mieście było frustrujące, dlatego już na następny dzień udałem się w długą podróż na południe Polski. Wyruszenie trasą A1 w kierunku Katowic, było pierwszą okazją, by legalnie nacieszyć się nieprzerwanie bulgoczącym za plecami, 300-konnym silnikiem 1.8 Turbo – tym samym, które pracuje pod maską ostatniego Renault Megane R.S.

W mieście mocniejsze wciśnięcie gazu mogłoby się skończyć wysokim mandatem i 3-miesięczną banicją na prowadzenie, bowiem Alpine A110 GT, ważące na sucho lekko ponad 1100 kg, osiąga pierwszą „setkę” w 4,2 sekundy. Aż 340 Nm momentu obrotowego jest przenoszone na tylną oś za pośrednictwem skutecznej i bardzo szybkiej 7-stopniowej dwusprzęgłówki.

Francuzi zadbali również, by ten pomarańczowy pocisk potrafił się równie gwałtownie zatrzymać. Za opcjonalnymi, 18-calowymi felgami „Sérac” (6100 zł) chowają się – w tym przypadku lakierowane na czerwono (2100 zł) – czterotłoczkowe zaciski firmy Brembo, które na żądanie z ogromną siłą wgryzają się w tarcze o średnicy 320 mm. Z resztą, zobaczcie sami!

Alpine A110 GT nie jest ciche, ale przynajmniej wygodne

Po kilkunastu kilometrach na trasie nasunęły się pierwsze wnioski. Alpine A110 GT nie jest najlepiej wyciszonym samochodem swojej klasy, ale po tak lekkim aucie można się było tego spodziewać. Niemniej, dopóki poruszamy się z dozwolonymi prędkościami, jest klimatycznie i całkiem znośnie. Poza szumiącym wiatrem stale towarzyszy nam także dźwięk silnika, który na siódmym biegu, przy 120 km/h, pracuje z prędkością 2500 obr./min. Tyle dobrego, iż po pewnym czasie hałas staje się tłem i tworzy świetny podkład do podziwiania przydrożnych łąk i lasów.

Jest też druga strona medalu, ta dobra. Mowa mianowicie o sportowych fotelach firmy Sabelt wykończonych w standardzie (podobnie jak deska rozdzielcza) brązową skórą i ozdobionych błękitną nicią. Genialnie się w nie wpada i jeszcze wygodniej się w nich podróżuje. Zdałyby egzamin choćby zimą, bowiem (za dopłatą 2200 zł) oferują dwustopniowe ogrzewanie. Kolejnym dodatkiem, za który raczej bym dopłacił, to opcjonalny system nagłośnienia Focal Premium (3300 zł), który ulubioną muzyką pozwala choć odrobinę odciąć się od całego szumu.

Umie jeździć za grosze i drzeć się wniebogłosy

Ostatnią, choć bardzo istotną zaletą Alpine A110 GT jest fakt, iż w trasie ten samochód pali naprawdę znikome, jak na tak mocne i szybkie auto, ilości paliwa. Z Krakowa do Warszawy udało mi się bez większych starań zejść poniżej 7 l/100 km. Wcześniej z kolei, podróżując z Katowic do Kielc drogami krajowymi i lokalnymi wsiami, po ok. 150 kilometrach udało mi się zbliżyć do 6 litrów. W mieście trzeba się liczyć z prawie zdwojonym apetytem. Zwłaszcza, gdy bujamy się w trybie „Sport”, serwując wpatrzonym we francuską landrynę przechodniom gorący popcorn z wydechu. Alpine A110 GT można zaliczyć do małego grona nowych aut, które w 2022 roku najpierw usłyszysz, a dopiero później zobaczysz.

Kabina Alpine A110 GT miejscami przypomina stare Renault Clio. Czy tak wypada w aucie konkurującym z Porsche?

Bagażnika tu nie ma, miejsca na kubek również

Nie jest to także samochód, którym z przyjemnością wybierzesz się do galerii handlowej. Wizyta w dużym markecie to nie lada wyzwanie, ponieważ bagażnika – takiego jaki wszyscy znamy – tu nie uświadczymy. To co kryje się pod maską i tylną klapą po prostu ciężko określić mianem bagażnikiem. Znacznie lepiej pasuje tu określenie „większe schowki”. Żarty na bok – ten z przodu zmieści kabinówkę, a ten z tyłu torbę na siłownię i kilka innych gratów. Alpine poradzi sobie z tygodniowymi zakupami, ale miejsca na napoje w środku już nie znajdziecie. W bezpiecznym i widocznym miejscu nie odłożycie też kluczy, telefonu czy portfela. Jedyne co pozwoli bezpiecznie przewieść nam mniejsze szpargały, to widniejący pomiędzy fotelami schowek, wymagający dopłaty 2700 zł.

Podobieństwo do starych Renault jest przerażające

Niestety, kabina Alpine A110 GT nie jest najlepiej przemyślana, ani specjalnie piękna. Owszem, zamiast lewarka od zmiany biegów są przyciski, szata graficzna cyfrowych zegarów pozwala poczuć się jak w bolidzie, boczki drzwi zdobi pikowana skóra, duży panel w kolorze nadwozia i flaga Francji, a system multimedialny obsługuje bezprzewodowo Apple CarPlay, ale… warto nadmienić, iż mówimy o aucie, które wyjściowo kosztuje 330 tys. złotych, a ma bardzo wiele wspólnego z modelami Renault poprzedniej generacji. Mowa tu chociażby o przyciskach do sterowania radiem, panelem klimatyzacji czy kartą hands-free, która pamięta debiut trzeciej Laguny w 2007 roku.

Sprawdziłem, co myśli o niej naród. Zdania są podzielone

Kiedy przez tydzień zmierzałem południe Polski w pomarańczowym Alpine A110 GT, kilka razy zostałem zaczepiony przez ciekawych „mojego” wozu, pasjonatów motoryzacji. Jedni kończyli dialog twierdząc, iż takie auto w Polsce nie ma kompletnie sensu, zaś drudzy woleliby Porsche Cayman. Wśród rozmówców znalazł się jednak wyjątek – był nim krakowski taksówkarz, który wysiadł z bardzo zadbanego Scenica. Ów dżentelmen zapytał się mnie, czy to można w ogóle kupić, gdzie to trzeba serwisować i ile to kosztuje. Odpowiedziałem więc – kupić można bez problemu, ale serwisować tylko na Śląsku, w jedynym autoryzowanym serwisie w Polsce. Widząc, czym wozi się na co dzień, zapytałem go, co by wybrał – Alpine czy Caymana. Mężczyzna odpowiedział krótko i zwięźle – „Porsche widuje na mieście cały czas, a takich Alpine prawie w ogóle.”

Męska decyzja – bierzesz czy nie?

Osobiście nie byłbym w stanie ot tak podjąć tej decyzji i mam wrażenie, iż nie jestem w tym sam. Alpine A110 ma podobny problem, co samochody Alfy Romeo. Choć bardzo ci się podoba, angażuje prowadzeniem i jesteś w stanie wybaczyć mu kilka mankamentów, ostatecznie kupujesz u niemieckiej konkurencji. Inaczej postąpią tylko prawdziwi fani francuskiej motoryzacji, którzy chcą je mieć, czego przykładem jest chociażby wspomniany taksówkarz. Inni ulegną opinii swoich znajomych i dziewczyny, a następnie skonfigurują sobie Porsche 718 Cayman. Obie strony będą zadowolone, jednak gdy spotkają się na światłach, to Alpine wzbudzi wśród pieszych większe zainteresowanie.

Idź do oryginalnego materiału