
Nie ma lepszego dowodu na to, iż coś się nie zgadza, jeżeli szef resortu infrastruktury deklaruje, iż prawdziwym wyzwaniem dla niego jest możliwość zapewnienia wypoczynku narciarzom w zagranicznych górach.
Chwaląc popularność interesującego – i wygląda na to, iż potrzebnego – połączenia z Warszawy do Chorwacji minister infrastruktury Dariusz Klimczak zapowiedział, iż pójdziemy za ciosem. Zimą ruszyć może pociąg do Austrii i Włoch.
Sama deklaracja to dobra wiadomość. Połączenia międzynarodowe przez lata były zaniedbane, a są potrzebne. Ze względów ekologicznych – dobrze by było, gdyby ludzie przesiadali się z samolotów do pociągów – ale często też bardzo prozaicznych, bo komfortowych.
Mieszkańcy mniejszych miejscowości nie zawsze mają jak dojechać na lotnisko. Połączenia są w niewygodnych godzinach, więc w grę wchodzi koczowanie w porcie. Miejsce docelowe nierzadko jest też oddalone od lotniska, co oznacza, iż w innym kraju czeka nas kolejna dodatkowa podróż. Za to już dziś z Inowrocławia pociągiem da się dojechać do Pragi, z Kutna do Berlina, a niebawem z Opoczna do Słowenii czy Chorwacji. Na dodatek kolej może pozwolić na łatwiejsze dotarcie do mniejszych zagranicznych miejscowości, co też jest dużym plusem.
Właśnie z tych powodów zapowiedź szefa resortu infrastruktury mnie nie zmartwiła. Problemem okazało się co innego. Na antenie Radia Zet Dariusz Klimczak przyznał, iż ministerstwo „już dziś” myśli o zimie, „o wyjazdach na narty”.
Moim celem jest stworzenie pociągu do Włoch i do Austrii. To jest trudne, ale ministrowie są od spraw trudnych i będę próbował utworzyć tego typu połączenie. To będzie sezon narciarski. Mam nadzieję, iż uda się dopiąć – ogłosił.
Kiedy słyszę, iż trudnym zadaniem dla ministra jest załatwienie pociągu dla narciarzy, mam wrażenie, iż coś tu poważnie się nie zgadza
Tak, pewnie dogadanie się z innymi ministrami i przewoźnikami nie jest prostym zadaniem. Mimo wszystko zachęcałbym jednak szefa polskiego resortu do rozejrzenia się po własnym podwórku, bo tu wyzwań zdecydowanie nie brakuje.
W poniedziałek tak chętnie krytykowane przez wielu Ostatnie Pokolenie ma spotkać się z Rafałem Trzaskowskim. Członkowie organizacji atakowani są, iż nie przedstawiają żadnych rozwiązań, tymczasem od samego początku swoich działań głośno mówią o konkrecie. Domagają się od rządu deklaracji, iż przekaże 100 proc. środków z budowy nowych dróg ekspresowych i autostrad na regionalne i lokalne połączenia kolejowe i autobusowe oraz iż stworzy bilet miesięczny za 50 zł na transport regionalny w całym kraju.
Rozmowa z wiceprzewodniczącym rządzącej partii odbędzie się w Siennicy, jednej z najbardziej wykluczonych komunikacyjnie gmin na Mazowszu. Jak zaznacza Ostatnie Pokolenie Siennica nie ma żadnego autobusu łączącego ją z najbliższym miastem, czyli Mińskiem Mazowieckim.
Z Warszawy nie widać, iż jeździ tam mniej niż 7 kursów na 1000 mieszkańców, a po godzinie 15:00 liczba kursów na 1000 mieszkańców spada poniżej 4 – zauważa Ostatnie Pokolenie.
Jeżeli więc zapewnienie pociągu dla narciarzy jest „trudną misją”, to jak w takim razie nazwać wyzwanie w postaci wykluczenia transportowego mieszkańców małych miejscowości?
Pewnie porównywalne jest z postawieniem stopy na Marsie. W sam raz dla ministra, który ponoć jest od trudnych spraw. A mimo to jakoś rząd się nie garnie.
Niedawno na łamach Spider’s Web+ pisałem o książce „Dostatek”. Najważniejszy wniosek płynący z lektury jest w zasadzie bardzo prosty. Rząd nie powinien być od rzeczy, które załatwiają jednostki bądź firmy. Ma działać w sprawach, których nie robi nikt inny.
Tymczasem dziś dla ministra infrastruktury trudną sprawą jest pociąg w Alpy, a nie to, by z małej miejscowości dało się wyjechać transportem publicznym po godzinie 15:00. Dziś z Łodzi łatwiej mi dojechać do Berlina – mimo przesiadki – niż do mojej rodzinnej miejscowości, która oddalona jest o jakieś 50 km.
A i tak cieszę się, iż połączenie kolejowe zostało wznowione!
To nie jest tak, iż kolej w Polsce zdycha, a minister snuje bajki o podróżach zagranicznych
Wręcz przeciwnie. Wiele połączeń jest przywracanych. Ogłaszając wakacyjny rozkład PKP Intercity zapowiada uruchomienie 514 połączeń dziennie. Oprócz 34 tras sezonowych, które będą dostępne na czas letniego wypoczynku, podróżni każdego dnia będą mogli skorzystać z 480 połączeń całorocznych. Dodatkowe pary pociągów kursujące w okresie wakacyjnym zabiorą pasażerów m.in. do Świnoujścia, Kołobrzegu, Ustki, Łeby, Helu, Zakopanego czy Szklarskiej Poręby. Pięć nowych składów obsłuży trasę Warszawa – Gdańsk. To dobra, wyczekiwana nowa normalność.
Kiedy jednak PKP Intercity chwali się wakacyjnym rozkładem na swoim facebookowym profilu, ktoś w komentarzu pisze: wszystko fajnie, a co z Suwałkami?
I w tym właśnie rzecz.
Nic nie dzieje się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Renesans kolei musi trwać i potrzeba czasu, by naprawić to, co przez lata było zaprzepaszczone. Trudno nie zauważać zmian, a najlepszym dowodem na pozytywną przemianę jest stale rosnąca liczba pasażerów.
Można jednocześnie czuć pewien niesmak, gdy szef resortu zabiera chleb rzecznikowi PKP Intercity i ekscytuje się uruchomieniem nowego zagranicznego połączenia przez przewoźnika, podczas gdy w tym samym czasie w wielu miejscach w kraju przystanki po godzinie 13:00 świecą pustkami. Rozkład jazdy jest bezlitosny. Następny autobus: 05:34. Świetnie, iż ktoś pojedzie sobie na narty w Alpy, ale my nie mamy jak dojechać na trzecią zmianę – powie wielu mieszkańców.
Nie twierdzę, iż pociągu do Austrii czy Włoch nie powinno być. Uważam, iż się przyda. Wolałbym jednak odwrócenie priorytetów. Niech szukający wyzwań szef resortu sprawi, iż z Łodzi do Częstochowy jechać będzie 10 pociągów dziennie, a nie 2. Niech to będzie trudną sprawą, z którą ministerstwo zechce się zmierzyć.
Można odbić piłeczkę, iż to nie minister infrastruktury odpowiada za konstruowanie lokalnych połączeń. Tyle iż dziś minister infrastruktury wciela się w rolę rzecznika przewoźnika, zapowiadając nowe połączenia, więc w sumie pozostało gorzej.
Kto, jeżeli nie szef resortu i członek rządu, ma wyznaczać kierunek? Wskazywać cele do zrealizowania?
Póki co poprzeczka zawieszona jest na wysokości wyprawy na narty. Peron odjechał. W Alpy.