Pojechałem hybrydowym Mercedesem klasy S do Berlina. Niemcy w Porsche pokazywali mi kciuki do góry

1 rok temu

Mercedes S 580 e 4Matic to klasa S z układem hybrydowym. Pod Bramą Brandenburską sprawdzałem, czy silnik elektryczny pasuje do takiej limuzyny, a na Alexanderplatz przyglądałem się wnętrzu Manufaktur.

Nie jest łatwo zrobić na kimś wrażenie w Berlinie. To wielkie, prawie czteromilionowe miasto jest europejską stolicą trendów, choć udaje, iż wcale nią nie jest. Niszowe kluby, nietypowa muzyka, oryginalne stroje. Berlińczycy udają, iż mają modę głęboko w poważaniu, ale tak naprawdę ich pozornie niechlujne stylizacje są dopracowywane godzinami. Potem w kolejce do legendarnego klubu Berghain i tak wszyscy wyglądają podobnie. I stoją kilka godzin, by odbić się od bramki.

Poza tym, mimo iż Berlin – nieco wyszydzany przez eleganckich mieszkańców Monachium czy Frankfurtu w swoich wypastowanych butach i drogich koszulach – jest trochę hipisowski i alternatywny, to wciąż bogate, zachodnioeuropejskie miasto. Berlińczycy widzieli już wszystko.

Mercedes klasy S to tam nic specjalnego

Park samochodowy w stolicy Niemiec jest o wiele starszy niż mogłoby wam się wydawać, a graty można spotkać na tamtejszych ulicach naprawdę często (przy okazji poprzedniej wizyty przygotowałem choćby specjalny miks). Co nie zmienia faktu, iż zobaczenie na berlińskiej ulicy nowego, drogiego Mercedesa, BMW, Porsche czy choćby Ferrari to jeszcze mniejszy wyczyn niż zjedzenie tam smacznego kebaba.

Dlatego gdy zobaczyłem, iż termin mojego wyjazdu do Berlina pokrywa się z wpisanym w kalendarz testem Mercedesa klasy S w wersji 580e, nie spodziewałem się, iż ktokolwiek zwróci tam na ten wóz uwagę. Ucieszyłem się za to, iż czeka mnie podróż w jednym z najwygodniejszych samochodów na świecie.

Ale to Mercedes S 580 e 4Matic Manufaktur

Manufaktur to specjalny pakiet możliwości dla najbogatszych klientów marki. Lakier wyglądający jak ten z Gullwinga z lat 50? Proszę bardzo. Wyjątkowe wykończenie wnętrza, nietypowy kolor skóry? Owszem. Takie opcje najpierw pojawiły się przy konfigurowaniu klasy G, teraz można dopłacić za nie też w klasie S. W zestawie dostaje się „podpis” na kokpicie i akcent dla spostrzegawczych. Na tylnej szybie pojawił się napis „Manufaktur” ułożony tak, iż można przeczytać go patrząc w lusterko wsteczne. Klienci na klasę S są wrażliwi na detale.

W testowanym egzemplarzu nie ma jednak koloru rodem sprzed 70 lat. Czarny mat to raczej moda sprzed dekady. Nigdy nie przepadałem za takim stylem. Matowe lakiery kojarzą mi się raczej z tanim oklejeniem tanich, dawniej prestiżowych aut. Zanim Audi A5 pierwszej generacji ostatecznie skończy żywot na płocie okolicznej mleczarni, często jest właśnie „w czarnym macie”.

Ten egzemplarz nie wygląda źle

Linia nowej klasy S wygląda na tyle dobrze, iż choćby matowy lakier jej nie zaszkodzi. To chyba właśnie on odpowiadał za zainteresowanie, którym S 580 e cieszyło się na ulicach niemieckiej stolicy. Przechodnie się za nim oglądali. Grupa chłopaków idących ze szkoły pokazywała kciuki w górę. Podobnie zrobił kierowca Porsche Boxstera – i to nowego. Na klasę S zerkali wszyscy – i ci z autobusów i ci z aut wartych jeszcze więcej od Mercedesa. Skoro ta konfiguracja zrobiła wrażenie w Berlinie, to chyba dobrze o niej świadczy. Co nie zmienia faktu, iż ja bym takiej nie wybrał.

Wnętrze S 580 e też prezentuje się ciekawie

Gdyby przechodnie i inni kierowcy mogli zajrzeć do środka klasy S, na pewno też pokiwaliby głowami z uznaniem. Połączenie bardzo jasnej, niemal białej tapicerki skórzanej z czarnym wykończeniem wygląda bardzo luksusowo. Utrzymanie takiego wnętrza w czystości musi być trudniejsze od zarządzania ogromną firmą, więc to zestawienie dla tych, którzy nie muszą się tym przejmować, bo po prostu mają od tego ludzi i co jakiś czas tapicerka „sama” staje się czysta.

Pomysł na kokpit S 580 e na początku mógł trochę szokować, bo klasa S nie kojarzyła się z wielkimi ekranami dotykowymi. Teraz już spowszedniał – a i sam Mercedes w innych modelach idzie o krok dalej, proponując klientów jeden gigantyczny ekran biegnący przez cały kokpit, czyli Hyperscreen.

Wnętrze to po prostu oaza luksusu. Pięknie pachnie, wspaniale wygląda, jest pieczołowicie wykończone. Pozostaje rozłożyć fotel, położyć głowę na zagłówku miękkim tak, jakby był zrobiony z chmurki i włączyć ulubioną piosenkę na wartym ponad 40 tysięcy złotych systemie Burmestera. Opcja „dźwięku 4D”, czyli masażu basem (subwoofery są wbudowane w fotele) to już przesada i trochę drażni, ale zwykłe słuchanie muzyki to i tak sama przyjemność. Berlińskie techno, dźwięki egzotyczne niczym knajpy na Kreuzbergu, a może klasyczne symfonie? To naprawdę brzmi lepiej niż w domu. No i z tyłu zamontowano lodówkę. W niej chłodzą się napoje, które pomogą nam jeździć po mieście do późnej nocy.

Jak jeździ Mercedes S 580 e?

System audio serwuje nam wrażenia dźwiękowe z najwyższej półki. To zupełnie inaczej niż silnik, którego przez większość czasu… nie słychać. Literka „e” w nazwie oznacza, iż mamy tu do czynienia z hybrydą plug-in. Mimo dumnego „580” na klapie, tego Mercedesa nie napędza silnik V8. Spokojnie, nikt nie zamontował w nim też dwulitrówki. To trzylitrowa jednostka R6.

Łączna moc układu wynosi imponujące 510 KM. Przyspieszenie do setki to niezłe 5,1 s. Po mocy można by się spodziewać jeszcze lepszego wyniku, ale przecież ten wóz waży przeszło 2300 kilogramów.

Czy hybryda pasuje do klasy S?

Czy Mercedes S 580 e to tylko dziwaczny, pseudoekologiczny wymysł powstały w celu obniżenia „tabelkowej” emisji CO2 w gamie czy może jednak hybryda stanowi perfekcyjne źródło napędu do auta luksusowego? Po przejechaniu grubo ponad tysiąca kilometrów w S 580 e bliżej mi do tej drugiej opinii.

28,6 kWh w hybrydzie

Przede wszystkim to naprawdę świetna hybryda. Akumulator ma pojemność 28,6 kWh. To prawie tyle, co w niedużych samochodach napędzanych tylko jednostką elektryczną. Producent zapewnia, iż klasa S przejedzie na jednym ładowaniu choćby 100 km bez włączania motoru spalinowego. Przesada – ale 75-80 km da się rzeczywiście pokonać. S 580 e jest wtedy oczywiście ciche, co doskonale pasuje do luksusowego charakteru. Może jechać „na prądzie” z prędkością 140 km/h i dysponuje mocą 150 KM.

Potem S 580 e nie jest wyłącznie spalinowe

Nawet po wyjeżdżeniu całego zasięgu motor elektryczny ciągle czasami włącza się do akcji i wspomaga podczas powolnych manewrów… i nie tylko. Mercedes potrafi przełączyć się na tryb EV również podczas szybszej jazdy ze stałą prędkością.

To wszystko przekłada się na niskie wyniki zużycia paliwa. 6 litrów w cyklu mieszanym z włączonymi akumulatorami, 7,5 litra wyniku podczas powrotu z Berlina na Dolny Śląsk bez doładowywania energii w akumulatorach. Całkiem imponujące, jeżeli mówimy o 510-konnej, ogromnej limuzynie w wersji długiej, mierzącej 5,3 metra.

Zgadnijcie, co to było za auto. Berlin bywa bezlitosny.
PS Nie było elektryczne. I to nie S klasa.

Oczywiście to niezwykle wygodny samochód

Mercedes S 580 e jest ciężki i to czuć. Poziom komfortu jest niezwykle wysoki, choć wersje czysto spalinowe są o włos wygodniejsze. Nie ma jednak powodów do narzekań – to wciąż poziom „latający dywan” i „latający dywan, ale nieco cieńszy”. Prowadzenie jest stabilne, a auto dobrze i płynnie reaguje na gaz, co wcale nie jest oczywiste w hybrydach plug-in. Wyciszenie – takie, jakiego należy tu oczekiwać. Masę czuć przy hamowaniu, a podczas parkowania warto pamiętać, o jak długim wozie mówimy, choć tylna skrętna oś bardzo poprawia sytuację.

Czy Mercedes S 580 e ma jakieś wady? Niektórym może brakować bulgotu V8, ale gdy R6 już dojdzie do głosu, też mruczy przyjemnie. Największą wadą jest tu mały bagażnik. Może i luksusowa limuzyna to nie rodzinny van, ale 350 litrów trudno nazwać dobrym albo choćby przyzwoitym wynikiem. Wersja spalinowa ma 535-litrowy kufer. Ten w hybrydzie jest dodatkowo zajęty przez kable, a obecność lodówki – choć przyjemna – nie wpływa pozytywnie na zdolności przewozowe. Albo flaszki albo walizki. Trochę nie wypada kazać pasażerowi jadącemu z tyłu wziąć bagaże w nogi, choć miejsca ma tam mnóstwo.

Testowany samochód kosztuje ok. miliona złotych

Bazowa cena tej wersji to 625 tysięcy złotych, ale opcje – zwłaszcza te ze znaczkiem Manufaktur – windują cenę na poziom wieży telewizyjnej we wschodniej części Berlina. Hybryda nie wymaga tu specjalnych dopłat – wersja z motorem R6 bez elektrycznego wsparcia (S 500 4Matic, czyli hybryda, ale plug-in) kosztuje raptem o 5000 złotych mniej. Tej wersji i tak nie wybiera się portfelem, chodzi raczej o wizerunek. Warto jednak zauważyć, iż tutaj bycie „eko” (w dużym cudzysłowie) nie wymaga wyrzeczeń. Ten układ napędowy jest po prostu bardzo dobry.

Naklejkę ekologiczną można kupić przy granicy. Razem z ozdobnym proporczykiem do kabiny.

Ale wrażenie w Berlinie można zrobić też dużo taniej. Kupcie sobie starego kampera, berlińczycy je uwielbiają.

Fot. autor, Chris Girard

Idź do oryginalnego materiału