Nowy Hyundai Santa Fe i Ioniq 5 N – Koreańczycy poszli na maksa

11 miesięcy temu

Miałem okazję obejrzeć z bliska dwa najnowsze modele marki Hyundai, jakie pojawiły się w Polsce i jeszcze w tym roku trafią do salonów w całym kraju. To nowa, piąta już generacja topowego (w Europie) SUV-a, Hyundai Santa Fe oraz sportowy (nie usportowiony, ale sportowy, tak serio) i elektryczny Hyundai Ioniq 5 N.

Hyundai Santa Fe (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Koreańczycy poszli na całość. Zero półśrodków, obuchem przez oczy. Gdy zobaczyłem oba modele, pierwsza myśl: „albo grubo, albo wcale”. Bo oba auta, choć o skrajnie odmiennym charakterze, są pojazdami zdecydowanie wyróżniającymi się. In plus. Zacznijmy od bardzo rodzinnego, przestronnego i komfortowego SUV-a, jakim jest Hyundai Santa Fe, przedstawiony na statycznej prezentacji w Polsce w topowej wersji wyposażeniowej Calligraphy z sześcioosobowym, trzyrzędowym wnętrzem z luksusowymi fotelami z kapitańskimi podłokietnikami.

Hyundai Santa Fe (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Zacznijmy od tego, iż to kawał auta. Topowy SUV Hyundaia mierzy niemal 4,9 metra długości, jest też wysoki, mam wątpliwości, czy otwarcie olbrzymiej niczym płyta lotniskowca USS Nimitz tylnej klapy bagażnika będzie możliwe na podziemnych parkingach. Nie dysponowałem miarką, ale odniosłem wrażenie, iż unosi się ona na więcej niż zwyczajowe dla tego typu lokalizacji 2 metry od ziemi do stropu parkingu. Zresztą dach tego SUV-a znajduje się kilka niżej, aczkolwiek uspokajam: wjedziecie na parking podziemny centrum handlowego.

Hyundai Santa Fe (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Nowe Santa Fe imponuje rozmachem i stylem. W rzeczy samej prezentowana, sześcioosobowa (nadwozie może być też pięciomiejscowe i siedmiomiejscowe) topowa odmiana Calligraphy wyglądała niczym auto koncepcyjne. Kanciasta sylwetka SUV-a, charakterystyczny układ dziennych LED-ów w kształcie litery H nawiązującej oczywiście do nazwy marki, czarne elementy charakterystyczne dla wersji Calligraphy, całość prezentuje się naprawdę dobrze. Można nie lubić SUV-ów i tego typu nadwozi, ale nie sposób odmówić temu autu, iż jest wyraziste.

Hyundai Santa Fe (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Jeszcze lepiej jest wewnątrz. Świetnie prezentujące się i miłe w dotyku materiały (oczywiście niemal wszystkie w znacznym stopniu wykonane z materiałów pochodzących z recyklingu), interesujący projekt wnętrza, kokpitu i deski rozdzielczej. Przepastne, komfortowe fotele w jasnym wykończeniu pasującym do białego lakieru nadwozia mają tu wszechstronną regulację. Ba choćby trzeci rząd siedzeń ma własne wyloty systemu klimatyzacji regulowane manualnie, gniazdka USB (w prezentowanym wozie było też normalnie gniazdko sieciowe 230 V), choć w ostatnim rzędzie podparcia pod łokcie były już sztywne, a nie komfortowo miękkie jak w dwóch pierwszych rzędach. Nie zmienia istotnej kwestii: wyraźnie widać, iż Hyundai tym modelem celuje w segment premium. I jestem skłonny wierzyć w to, iż nowym Santa Fe będzie w stanie podebrać markom z wyższych segmentów przynajmniej część klientów.

Hyundai Santa Fe (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Ekranów oczywiście nie mogło zabraknąć w nowoczesnym aucie, ale pochwała należy się Hyundaiowi za to, iż nie poszedł totalnie w dotykowy interfejs. Wydzielony panel klimatyzacji widoczny pod jednolitą, monolityczną taflą łączącą dwa ponad 12-calowe ekrany (kierowcy i centralny) wygląda bardzo nowocześnie, a jednocześnie ma fizyczne pokrętła z własnym wewnętrznymi niewielkimi wyświetlaczami. Ustawienie temperatury nie wymaga tu manualnych sprawności godnych pianisty w filharmonii. O gniazdach USB już wspominałem, nie zabraknie ich nikomu, na dodatek w funkcjonalnej przestrzeni pomiędzy kierowcą i pasażerem znalazło się miejsce również na ładowarkę indukcyjną. Dodajmy, podwójną, a przed pasażerem oprócz typowego schowka otwieranego ponad kolanami pozostało jeden, położony wyżej, w którym można schować mniejsze drobiazgi.

Hyundai Santa Fe (fot. Hyundai)

Jeżeli dostrzegliście kabelek na jednym ze zdjęć, to stanowi on odpowiedź na część pytania dotyczącą wersji napędowych nowego Santa Fe. Wszystkie planowane odmiany będą autami zelektryfikowanymi. Będzie to albo HEV albo PHEV. Pierwszy wariant to klasyczna hybryda, nie wymagająca doładowywania z gniazdka, w której komponent elektryczny jest łączony z turbodoładowanym i szeroko stosowanym w Grupie Hyundai czterocylindrowymi silnikiem benzynowym 1.6 T-GDi. W wersji hybrydowej plug-in komponent spalinowy jest ten sam, ale znacznie mocniejszy jest komponent elektryczny. Auto może być w wersji FWD (napęd na przód) lub AWD, przy czym jest to prawdziwe 4×4, czyli mimo elektryfikacji mamy mechaniczny napęd na obie osie. Wersja PHEV nowego Santa Fe ma być dostępna tylko jako AWD, odmianę bez gniazdka będzie można zamówić również tylko z napędem na przód. Diesel? Benzyna? V8? V6? Zapomnijcie. To se ne vrati.

Hyundai Santa Fe (fot. Hyundai)

Mamy zatem dwie hybrydy. Nie ma tu mowy o jakiejś ponadprzeciętnej dynamice. Obydwa warianty przyspieszają do 100 km/h w cywilizowane okolice 9-10 sekund. Na dokładne dane dotyczące napędu jeszcze czekamy (trwa procedura homologacyjna nowego Santa Fe), wówczas wrócę do was ze szczegółowymi danymi. Pierwsze egzemplarze nowego Santa Fe powinny pojawić się w polskich salonach marki w połowie roku.

Hyundai Santa Fe (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Cena? I to jest najlepsze. Większy, nowocześniejszy, przestronniejszy, świetnie wyposażony Santa Fe ma być wyceniony podobnie jak schodząca powoli z rynkowej sceny, aktualna generacja. Przypomnę tylko, iż wciąż dostępne Santa Fe Hybrid 4. generacji startuje w cenniku marki od 175 900 zł. Hybryda plug-in Santa Fe 4. generacji to wydatek nie mniej niż 261 900 zł. Pamiętajcie jednak, to auto to wygodnych podróży, a nie wyścigów spod świateł.

Hyundai Ioniq 5 N (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Jeżeli jednak kogoś interesują wyścigi spod świateł, albo choćby znacznie bardziej ambitne, sportowe wyzwania i tory, jak choćby opisywany niedawno przez Wojtka Nürburgring. To wówczas z całą pewnością zainteresuje taką osobę nowy Hyundai Ioniq 5 N. Już „zwykły”, cywilny Ioniq 5, którego prezentowałem wam w iMagazine 4/2023 robi świetne wrażenie. Ale N-ka to zupełnie inna liga. W tym 2,2-tonowym dużym aucie (ono tylko wygląda jak hatchback, ma rozmiary SUV-a segmentu D) kierowca ma do dyspozycji dwa silniki i całe 650 KM w trybie N Grin Boost. Pozwala to katapultować taką masę do 100 km/h w czasie zaledwie 3,4 s.

Hyundai Ioniq 5 N (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

To najszybszy Hyundai jaki kiedykolwiek powstał. Co więcej, ponieważ auto korzysta z 800-voltowej instalacji, nie tylko znacznie szybciej się ładuje od wielu innych elektrycznych modeli (Ioniq 5 N przyjmie moc choćby 350 kW, ładowanie zajmie kwadrans). Dodatkowym atutem takiej architektury elektrycznej z dwustopniowym falownikiem jest niezwykle silna rekuperacja, która realnie wspomaga wyczynowy układ hamulcowy z czterotłoczkowymi zaciskami na wentylowanych tarczach na przedniej osi. Co więcej, dzięki 800-voltowej instalacji elektryczny układ ma znacznie lepiej radzić sobie z obciążeniami termicznymi, jakie zapewnia ekstremalna sportowa jazda. O fizyce tego napędu z pewnością wam jeszcze opowiem, będzie okazja podczas jazd testowych, które mają się odbyć w połowie roku, wówczas też pojazd trafi do polskich salonów i będzie można go zamówić.

Hyundai Ioniq 5 N (fot. Dariusz Hałas / iMagazine.pl)

Oczywiście ponieważ to auto definitywnie sportowe, musiało oferować coś więcej niż tylko dużą moc, czy błyskawiczną reakcję napędu (typową wszak dla wielu aut elektrycznych). I ponoć oferuje. Układ AWD ma wyraźną preferencję tylnej osi, a na pokładzie jest też drift mode. Przedstawiciele Hyundaia zwrócili też uwagę na jeszcze jedną rzecz, która przeczy jakże popularnej tezie, iż „elektryki są drogie”. Moi Drodzy, Hyundai Ioniq 5 ma kosztować coś pomiędzy 350 tys. a 400 tys. zł. Tym samym pojazd ten staje się najtańszym, sześciuset konnym monstrum jakie można kupić.

Idź do oryginalnego materiału