Naszpikowanie technologiami

2 lat temu


W komentarzach pod poprzednią notką pojawił się Nieuchronny Offtopic – tym razem motoryzacyjny. Poświęcę mu więc notkę dedykowaną niczym obsługa Pendolino.

Otóż jak wiedzą blogobywalcy, jestem (niestety) petrolheadem. W dzieciństwie moimi najukochańszymi zabawkami były tzw. żelaźniaki. I to mi się nie zmieniło do dorosłości.

Raz na jakiś czas zdarza mi się coś tak absurdalnie nieopłacalnego, jak zakup nowego samochodu. Nie będę tego racjonalnie uzasadniać, po prostu od kiedy dowiedziałem się (z filmu „Christine”, bo skąd?) o istnieniu „zapachu nowego samochodu”, marzę by go czasem poczuć.

Dziś prędzej go kupię w sprayu (podobno są takie). Na rynku nie widzę ciekawych ofert. Prawie wszystkie SUVy oferowane w Polsce to teraz hybrydy albo elektryki.

Elektryki mnie nie pociągają, bo w Polsce samochód na prąd to de facto samochód na węgiel, uzasadnienie ekologiczne u nas jest więc kruche. Do tego SUV to samochód, którym w wakacje chciałoby się spędzić trochę czasu w pustkowiach – tam krótki zasięg będzie dyskwalifikującym problemem.

Z hybrydami jest kilka lepiej, bo po pierwsze, oszczędność paliwa jest symboliczna. A po drugie, dochodzi nam kolejny silnik i bateria, a więc kilkadziesiąt kilogramów, zawierających minerały wydobywane przez niewolników w Kongo. Nie wiem, czy to bardziej etyczne i ekologiczne.

O ile mniej więcej rozumiem, dlaczego firmy motoryzacyjne wycofują się z benzynowych silników – presja regulacyjna, no trudno – to nie rozumiem innego zjawiska. Dlaczego tak trudno dziś znaleźć samochód bez cyfrowych gadżetów?

Copywriterzy portalu gazeta.pl co drugi samochód reklamują tym samym hasłem – „SAMOCHÓD NASZPIKOWANY TECHNOLOGIAMI NIE MUSI BYĆ DROGI. PRZEŚWIETLILIŚMY OFERTĘ. CENA? DOBRA!”.

Ostatnio dla większego zróżnicowania ceny bywają też „rozsądne”, ale początkowo były wyłącznie „dobre”. Nie zmienia się tylko to cholerne naszpikowanie.

Pytam całkowicie serio tych z was, którzy też lubią wspomniany zapach: czy kiedykolwiek kierowaliście się „naszpikowaniem technologiami” jako argumentem za zakupem? Staliście przed wyborem „marka X czy Y” i o wyborze zadecydował wodotrysk typu „polecenia głosowe”?

Mam na myśli realne, konsumenckie wybory. Konkretne decyzje zakupowe, a nie włączenie się do jednej z debat piwniczaków o wyższości maybacha nad bentleyem.

Do „killer ficzerów”, decydujących o wyborze tego a nie innego samochodu w moim przypadku należy na przykład to, iż siedzenia Forestera rozkładają się tworząc płaską powierzchnię. Można na tym położyć materac i jest fajniej niż w namiocie.

W praktyce oczywiście, jak typowy kierowca SUVa, częściej wykorzystuję to do transportu płaskich pudeł z IKEI niż do biwakowania w głuszy, ale to też ważne zastosowanie. I nie zamieniłbym go na „naszpikowanie technologiami”.

Dlaczego firmy motoryzacyjne stawiają na „szpikowanie”, tego już nie rozumiem. Domyślam się, iż jedną z odpowiedzi są koszty – taniej jest dołożyć nową funkcję do komputera (który i tak musi być), niż zaprojektować i wdrożyć przestronny szyberdach, wygodne fotele czy praktyczny schowek na okulary.

Ale to nie tłumaczy wszystkiego! Przecież za szyberdach i tak się dopłaca (przynajmniej w subaru). Te koszty można przerzucić na klienta i na takich opcjonalnych dodatkach pewnie są największe marże.

Wśród PT komcionautów niektórzy twierdzą, iż pracują w pokrewnych branżach. Czy wy coś z tego rozumiecie?

Dla mnie uboczny skutek jest taki, iż firmy motoryzacyjne straciły we mnie klienta. Przez większość mojego życia zawodowego marzyłem o takim czy innym samochodzie. Była to dla mnie istotna motywacja do pogrążania się w matczako-seniorowej kulturze zapierdolu.

Ta motywacja zniknęła (co ma przełożenie na różne moje decyzje życiowe). Nowe modele są dla mnie odpychające.

Mam zapłacić za kamerę, która będzie mnie non stop inwigilować, rzekomo dla mojego dobra? Spadajcie.

Mam kupić samochód, który wymaga ciągłej łączności z Internetem, więc zacznie źle działać, gdy stracę zasięg na jakimś malowniczym odludziu? Wypchajcie się.

Ogólnie nie narzekam, bo rozumiem, iż i dla planety, i dla mnie osobiście będzie lepiej, jeżeli się pozbędę tych marzeń. Jedyny ekologiczny samochód to samochód niewyprodukowany.

Dziwi mnie po prostu kierunek rozwoju i język reklam. To jakby restauracja chwaliła się nie tym, iż ma smaczne dania – tylko iż jest „naszpikowana technologiami”. Widząc takową, wybiorę kebaba za rogiem.

Idź do oryginalnego materiału