245 cm długości, 109 cm szerokości i jedno miejsce w kabinie: japoński Minimum Mobility Concept firmy KG Motors przypomina pojazd z klocków Lego. Widzę w nim jedną, niepodważalną zaletę.
KG Motors nie należy mylić z KG Mobility, czyli nową nazwą Ssangyonga. KG Motors to japoński startup, który marzy o budowie jednoosobowego, elektrycznego czterokołowca pod nazwą Minimum Mobility Concept. Na razie udało im się zbudować jedną sztukę i konia z rzędem temu, kto odróżni w niej przód od tyłu.
Niech mi ktoś powie, iż to nie wygląda jak samochody z zestawów Lego City. Tam też jest tylko jedno miejsce na jednego ludzika, przód wygląda jak tył, a całość jak kapsuła do przewozu jednej osoby. Czyli idealnie, dokładnie tak jak powinno być. W przypadku MMC jest też jednak układ napędowy, a konkretnie to elektryczny, o mocy 5 kW. Akumulator ma zapewnić zasięg 100 km, a da się go naładować w pięć godzin ze zwykłego gniazdka, co brzmi bardzo obiecująco. Niestety, nie podano masy pojazdu ani tego, czy posiada jakiś bagażnik. Przy planowanej cenie wynoszącej 1 milion jenów, czyli 27 000 zł, nie należy obiecywać sobie zbyt wiele. W końcu to cena dwóch elektrycznie wspomaganych rowerów ze średniej półki.
Pojazd KG Motors Minimum Mobility Concept to prawdopodobnie cały samochód, jakiego potrzebujesz
Większość osób jeździ samodzielnie. Auto pięciomiejscowe jest im zupełnie zbyteczne. W pełni jednak rozumiem ludzi, którzy nie mają zamiaru przesiadać się na rower w październiku czy listopadzie, boją się jeździć w ciemnościach po śliskiej jezdni, a na czekanie na autobus po prostu szkoda im czasu. MMC rozwiązuje wszystkie ich problemy: jest łatwy do zaparkowania, jeździ jak samochód, bo ma cztery koła, ma normalne miejsce siedzące i kierownicę. Nadaje się całkowicie jako środek codziennej jazdy po mieście. Prędkość maksymalna 60 km/h nie jest wielkim problemem, zwłaszcza gdy mówimy o Japonii. W Polsce może przydałoby się coś szybszego, ale to już fanaberia. Całkiem sporo osób jeździ czterokołowcami ograniczonymi do 45 km/h i żyje. Poza tym taki śmieszny pojazd ma też taki plus, iż nie zrywa więzów społecznych między ludźmi, nie stają się oni anonimowymi, poruszającymi się maszynami. Każdy jedzie na tyle blisko drugiego, iż nie ma pola do konfliktów – można złapać kontakt wzrokowy z innym kierowcą i coś mu wyjaśnić. Gdyby miasta były budowane pod pojazdy tej wielkości, pewnie żyłoby się nam wygodniej.
A jaka jest ta niepodważalna zaleta, o której pisałem na początku?
Minimum Mobility Concept denerwuje i kierowców samochodów, i ideowców antysamochodowych. Gdyby faktycznie pojawił się na ulicach, nienawidziliby go wszyscy. Kierowcy krzyczeliby, iż to jest za małe, za wolne, blokuje ruch, po co to komu i adekwatnie to lepiej jechać rowerem, a ulicę zostawić „dużym” samochodom. Przeciwnicy samochodów mówiliby, iż to zasadniczo jest samochód, czyli nieefektywny rodzaj transportu prywatnego, więc powinno się tego zakazać i nakazać ludziom jeździć na rowerze. To nieistotne, iż ten pojazd zajmuje podobną ilość miejsca co rower, bo to nie o miejsce tu chodzi. Chodzi o ten luksus, iż siedzisz sobie pod daszkiem, naciskasz na guzik lub pedał, a pojazd cię wiezie. To niedopuszczalne/zabronić.