Meyers Manx SR jest dziś jeszcze lepszy niż kiedyś. Bardzo kcem go zabrać na Hel

1 rok temu

Choć pogoda w Polsce wciąż nie daje zapomnieć o zimie, to prawda jest taka, iż wielkimi krokami zbliża się lato, a wraz z nim pojawia się pewien problem. Czym lansować się na Helu w tym sezonie? Proponuję buggy Meyers Manx SR.

Wybić się z tłumu na Helu nie jest łatwo. Można mieć śliczne ubrania najbardziej surferskich marek świata oraz najnowszego SUV-a Lamborghini zaparkowanego przed przyczepą kempingową, ale to wciąż będzie tylko „meh”. Na Hel potrzeba czegoś więcej. Żeby być gwiazdą w Chałupach, to musisz mieć coś takiego jak to beach buggy. Oto oryginalny Meyers Manx SR. Jestem więcej niż pewien, iż przed jego blaskiem nie oparłaby się żadna niewiasta, która przybyła na półwysep w poszukiwaniu przygód.

Fot. Steven Bowyer

Meyers Manx SR ma jednego ojca

SR to jedno z dzieł Bruce’a Meyers’a. Kim jest ten Amerykanin? To ojciec chrzestny samochodów typu beach buggy. Bruce był żeglarzem oraz szkutnikiem i wiedział to i owo o włóknach szklanych. Na początku lat 60. zaczął eksperymentować nad stworzeniem lekkiego pojazdu na plażę i tak w 1964 r. światło dzienne ujrzał pierwszy Manx. Było to plażowe buggy z nadwoziem z włókien szklanych osadzone na skróconym podwoziu od chłodzonego powietrzem Volkswagena. Prezentowany model SR to późniejszy projekt z 1970 r.

Fot. Steven Bowyer

Samochód z miejsca stał się kultowy. W sumie Meyers wyprodukował ok. 7000 sztuk oryginalnych zestawów Manx. Tak, Manx to był kit i trzeba było wykończyć go samodzielnie – dlatego każdy z nich jest inny. Powstawały one w różnych wersjach i podobno prezentowany SR nie był kiedyś najbardziej ceniony (Bruce zbudował jedynie 200 sztuk). Co innego dzisiaj, bo widząc ogłoszenie czerwonego Manxa SR w idealnym stanie na Facebook-owym Marketplace sprawia, iż już marzę o wakacjach i to nie byle jakich, bo za kierownicą tego klasycznego buggy.

Fot. Steven Bowyer

Ten egzemplarz wyposażony w silnik bokser o pojemności 1915 cm3 z dwoma gaźnikami Webera, które z pewnością zapewniają solidną dawkę mieszanki powietrzno-paliwowej i silnik ma odpowiednią moc. Motor jest prawie nowy – przejechał raptem 2000 km. Poza tym Manx ma tzw. spaw, co oznacza, iż mechanizm różnicowy został przyspawany i koła tylnej osi zawsze kręcą się z tą samą prędkością. Wszystko po to, żeby zapewnić lepszą przyczepność na piasku i przy okazji… driftować? Chyba się da, bo Manx ma manualną skrzynię biegów IRS Pro Street. Bez obaw, SR jest bezpieczny – ma cztery hamulce tarczowe. Opis jego specyfikacji brzmi jak przepis na całkiem szybkiego i zadziornego wariacka.

Fot. Steven Bowyer

Żeby się przekonać, jak ostro jeździ, to trzeba wyłożyć 25 tys. dolarów. Chociaż może szkoda go bezmyślnie upalać, bo autko ma certyfikat oryginalności – to nie jest żadna podróbka, tylko oryginalny Manx. Pojazd jest w tej chwili na sprzedaż w miasteczku o nazwie Peru w stanie Indiana – jego import mógłby zająć zbyt dużo czasu, żeby zdążyć na otwarcie sezonu na Helu. No, chyba iż auto przyleciałoby do Polski samolotem. A jak ktoś nie ma ochoty na starocia, to bez obaw, bo marka Manx miała reaktywację i jej produkty dostępne są do dziś.

Fot. Steven Bowyer

Dla mnie SR-ka jest podwójnie ciekawa, bowiem w moich oczach wygląda również jak pojazd z filmu Death Race 2000, a to klasyka kina motoryzacyjnego i bardzo mocna pozycja w kategorii filmów dystopijnych.

Idź do oryginalnego materiału