Kupił najtańsze nowe auto na świecie. Wszyscy reagowali śmiechem (wideo)

1 rok temu

Auta drożeją i to w zastraszającym tempie. Europa jest tego najlepszym, choć bardzo przykrym przykładem. Zwykłe auto miejskie z małym silnikiem i niezłym wyposażeniem kosztuje dziś ponad 100 tysięcy złotych.

Chiny rządzą się jednak swoimi prawami. Tam dominuje pragmatyzm, czego dowodem są modele typu kei car. To niewielkie pojazdy z pudełkowatymi nadwoziami, które wyróżniają się praktycznymi kabinami i ekonomicznym charakterem. Znany amerykański youtuber postanowił zainwestować w taki sprzęt. Zamiast jednak skupiać się na docenianych samochodach używanych, kupił najtańsze nowe auto na świecie.

Słowo „auto” może być dla niektórych nadużyciem w tym przypadku. Tak czy inaczej, skorzystał z serwisu Alibaba, gdzie znalazł propozycję nie do odrzucenia. Chang li CLZKC-010, bo taką nosi nazwę ten wynalazek, jest malutkim pick-upem z elektrycznym napędem.

Jego cena może niektórych zaskoczyć. Auto zostało kupione jako nowe za 2000 dolarów. Przy aktualnym kursie oznacza to wydatek 8300 złotych. W Polsce rowery bywają znacznie droższe (niekoniecznie te z najwyższej półki).

Kupił najtańsze nowe auto na świecie – droga zabawa

Amerykanin postanowił dokładnie przedstawić cały proces. gwałtownie okazało się, iż cena bazowa nie obejmuje wielu ważnych podzespołów. Zacznijmy od tego, iż doliczana do niej jest od razu opłata wynosząca 80 dolarów. Nie zostało jednak wyjaśnione, skąd się wzięła.

Druga dopłata wymaga baterii, która stanowi wydatek 300 dolarów. Dziwne, iż auto było sprzedawane bez niej. Warto w tym miejscu dodać, iż bazowy akumulator kwasowo-ołowiowy może być rozczarowujący. Ten porządniejszy, który znajduje się w ofercie jest litowo-jonowy i kosztuje dodatkowo 1345 dolarów. Youtuber postanowił doposażyć swój egzemplarz w hydrauliczną wywrotkę za dodatkowe 250 dolarów. Łącznie wydał więc 3675 dolarów na sam pojazd. To wciąż bardzo mało, ale niemal dwukrotnie więcej, niż sugeruje to oferta.

Bazowa cena okazała się myląca, bo nie obejmowała choćby baterii

I tu pojawił się kolejny wątek – sprowadzenie pojazdu. Aby tego dokonać, konieczny jest spedytor i osoba zajmująca się odprawą. Wszystko po to, by zapewnić transport, przygotowanie dokumentów przewozowych i pozostałych formalności, których jest naprawdę dużo.

Gdy udało się znaleźć adekwatną firmę i osobę zajmującą się takimi zadaniami, konieczne było zapłacenie za usługę przewozową. Wywindowała ona kwotę zakupu do 4130 dolarów. Temat spedycji został więc oficjalnie zakończony.

Pozostał wątek odprawy, czyli kolejny wydatek. Nietrudno znaleźć firmy, które żądają za to blisko 600 dolarów. Po wnikliwszej analizie udało się znaleźć niemal dziesięciokrotnie tańszą ofertę, choć wymagało to samodzielnego wypełnienia formalności. Warto być dokładnym, bo kary za braki w tym zakresie sięgają 5000 dolarów.

>Tanie auto elektryczne Hyundaia. Producent potwierdza

Następny krok to kolejny pośrednik, którego zadaniem jest zdjęcie ładunku ze statku, gdy ten znajdzie się już na terenie Stanów Zjednoczonych. I tu pojawiła się przykra niespodzianka. Kolejna niezbędna czynność polegała na przeniesieniu ładunku z portu do magazynu w Campton.

I ta niby niewielka usługa powiązana z prawnymi zawiłościami została wyceniona na blisko 4 tysiące dolarów. Poważnie. Krótko mówiąc, wysyłka kosztowała ponad 400 dolarów, a proces logistyczny w Ameryce – dziesięciokrotnie więcej.

Suma wydatków wyniosła 8258 dolarów, czyli około 35 tysięcy złotych. Zrobiło się więc za drogo, jak za „kota w worku”. Cały proces związany z formalnościami przewozowymi trwał tydzień. Po miesiącach oczekiwań, nadszedł czas rozpakowania pojazdu – z kartonu…

Unboxing pełen radości

Pierwsze wrażenie? No cóż, ujmujące. Po bliższym przyjrzeniu się, nie było trudno dostrzec pewne problemy jakościowe, które wiązały się nie tylko ze spasowaniem materiałów, ale też poprowadzeniem przewodów i kiepskimi zabezpieczeniami poszczególnych, wrażliwych elementów.

„Producent” tego „pojazdu” postanowił dołączyć interesujące akcesoria i gadżety. Elementy oświetlenia z napisem „Jeef” pewnie miały sugerować nawiązania do Jeepa. Oprócz tego znalazły się tu dodatkowe osłony pod postacią orurowania. Nabywca otrzymał choćby koszulkę.

Skromne gabaryty nie dają za dużych możliwości, ale tonie jest największy problem tego pojazdu

A co z wnętrzem? Cyfrowe zegary były jedynym przyjemnym akcentem. Proces tapicerowania foteli musiał być bardzo niechlujny, bo efekt jest po prostu żałosny. Wszystko jednak działa, co jest dobrą wiadomością.

Test drogowy wypadł na „dwa z plusem”. Auto rozpędziło się do 58 km/h i jedyna zaletą był cichy silnik elektryczny. Tłumienie nierówności okazało się procesem nieznanym, a dźwięki wydawane przez wszelakie podzespoły budziły niepokój.

Podsumowując, youtuber kupił najtańsze auto na świecie, które przez koszt transportu i formalności okazało się czterokrotnie droższe. Poza tym, trudno traktować ten pojazd poważnie. Okazał się jednak zabawką dostarczającą sporo rozrywki. Nie była ona jednak warta 35 tysięcy złotych i czasu poświęconego na szereg formalności koniecznych do przetransportowania z Chin.

Idź do oryginalnego materiału