W bagażniku, czy na dachu? Na magnesach, belkach, czy może w boksie? Przewozić narty samochodem można na wiele sposobów, ale nie każdy jest bezpieczny. Co więcej, za niewłaściwe transportowanie desek w niektórych krajach grozi mandat. Sprawdź co wolno, czego nie i jakie są najlepsze rozwiązania.
Uwielbiam narty. Staram się wyskoczyć pośmigać po stoku przynajmniej dwa razy w sezonie. Jeżdżę od 6 roku życia i pamiętam do dziś, jak z rodzicami transportowaliśmy narty 30 lat temu. Na kolanach, luzem w bagażniku albo przywiązane prowizorycznie gumkami do bagażnika dachowego na Maluchu mojej mamy. Jak sobie pomyślę, iż dzisiaj podobnie miałbym wozić na narty swoją rodzinę, to włosy na karku mi się jeżą. To jednak tylko dowód na to, jak przez ostatnie trzy dekady zmieniła się nasza mentalność i podejście do kwestii bezpieczeństwa.
Kupujemy samochody, które mają ABS, kontrole trakcji, poduszki powietrzne z każdej strony, nowoczesne systemy wsparcia kierowcy, a choćby umożliwiające jazdę półautonomiczną. Do tego napędy na cztery koła i porządne opony, abyśmy mogli podjechać bez wysiłku pod sam wyciąg narciarski choćby gdy spadnie metr śniegu, a drogowcy zaśpią. Czystą głupotą byłoby transportować narty tak, jak kiedyś. Jak zatem to zrobić, by było bezpiecznie i komfortowo?
Przewożenie w środku
W zasadzie wszystkie samochody mają składane oparcia tylnej kanapy, co ma umożliwić transport dłuższych przedmiotów, a więc również nart. Najlepiej, gdy oparcie składa się w proporcjach 40:20:40 (w gamie Kia to m.in. Sorento, Sportage, XCeed, Ceed kombi), bo wówczas można wygodnie przewieźć cztery osoby, a pośrodku narty. Ale UWAGA! Takie rozwiązanie jest niebezpieczne i – co więcej – w niektórych krajach źle widziane przez policję. Np. w Austrii czy Niemczech za transportowanie sprzętu w taki sposób można dostać mandat. Przepisy wymagają, by był on odpowiednio zabezpieczony. Jak to zrobić?
Na rynku dostępne są specjalne rękawy mocowane do zagłówka albo pasa bezpieczeństwa. Montuje się je bardzo łatwo i gwarantują, iż np. podczas mocniejszego hamowania narty nie przemieszczą się do środka kabiny.
Zaletą takiego rozwiązania jest niewątpliwie cena – dobry rękaw to wydatek kilkuset złotych. Ponadto nie wieziemy niczego na dachu, więc nie wzrasta zużycie paliwa, nie musimy też martwić się o to, iż nie zmieścimy się w jakimś garażu podziemnym, jak to bywa na przykład z boksami.
Jakie są wady? Po pierwsze zajmujemy sobie cenne miejsce w bagażniku, choć trzeba też uczciwie powiedzieć, iż w przypadku takiego Ceeda kombi, który ma ponad 600 litrów bagażnika, nie będzie to jakimś dużym problemem. Ale w mniejszych autach już tak. Po drugie, ograniczamy nieco komfort jazdy pasażerom tylnej kanapy, bo między nimi spoczywa worek z nartami. Po trzecie, trudno będzie zmieścić tak cztery pary nart. Dwie pary dorosłych wejdą bez problemu, ale dwie dziecięce powinny jechać w samym bagażniku (takie do 120 cm wejdą do Ceeda kombi czy Sorento). Po trzecie, takie rozwiązanie jest dość kłopotliwe w sytuacji gdy po jeździe zdejmujemy narty i pakujemy je zaśnieżone do rękawa. Mogą ubrudzić tapicerkę, sam rękaw trzeba będzie czyścić i suszyć, w samym bagażniku też będzie mokro. Dlatego dodatkowo najlepiej włożyć do niego akcesoryjną gumową matę (do kupienia w ASO Kia), która uchroni go przed zabrudzeniami i wsiąkaniem wody w tapicerkę.
Reasumując, takie rozwiązanie polecam tylko na krótkie wypady (np. weekendowe), gdy zabieramy ze sobą mniej bagaży albo jedziemy w mniej niż cztery osoby.
Deski na magnes
Co w sytuacji, gdy nie chcemy przewozić nart w środku, ale też nie mamy możliwości zainstalowania na dachu belek dachowych (tak jest np. w przypadku EV6 czy Stingera)? Wówczas z pomocą przychodzą nam magnetyczne uchwyty, które mocuje się na dachu. Dach nie może jednak być szklany ani aluminiowy.
Uchwyty takie mocuje się bardzo łatwo, ale trzeba pamiętać o dokładnym oczyszczeniu powierzchni dachu – choćby jedno ziarenko piasku pod magnesem może porysować lakier. Ponadto sprawdźmy przed zakupem, czy produkt ma certyfikat niemieckiego TUV. Na rynku pełno jest chińskich tanich uchwytów magnetycznych, których jakość jest wątpliwa.
Weźmy pod uwagę, iż magnesy nie nadają się do jazdy z większymi, autostradowymi prędkościami. Zawsze istnieje ryzyko, iż opór powietrza może je albo przesunąć, albo wręcz zerwać. Ponadto tak zamocowane deski mogą łatwo paść łupem złodzieja – wszak wystarczy odczepić magnesy.
Takie rozwiązanie jest dobre na krótkie dystanse, gdy podróżujemy z niewielkimi prędkościami. Polecam je osobom, które na przykład wypożyczają narty na miejscu i chcą z nimi dojeżdżać na stok. Wówczas sprawdzi się idealnie. Ale nie wyobrażam sobie, żebym miał jechać z takim mocowaniem z centralnej Polski w Alpy, czy choćby w polskie góry.
Relingi, belki i uchwyty
To rozwiązanie droższe, ale też porządniejsze, bezpieczniejsze i bardziej estetyczne, pozwalające zapakować na dach choćby pięć kompletów nart, czy dwie deski snowboardowe (albo mieszanie narty i deskę). Najpierw musimy kupić belkę mocowaną bezpośrednio do dachu lub relingów auta, jeżeli jest w nie wyposażone. Belki są aluminiowe albo stalowe. Ale trzeba bardzo uważać przy ich doborze.
W marketach i w Internecie znajdziecie produkty nieznanych marek w kuszących cenach, z opisu których będzie wynikało iż pasują do kilku, kilkunastu, a choćby kilkudziesięciu modeli aut. Przykro mi bardzo, ale w dzisiejszych czasach nie istnieje coś takiego jak „uniwersalne belki na dach”. To marketingowa bzdura. Dziś samochody mają finezyjne, wymyślne kształty dachów i relingów – każde inny. Belki muszą być bardzo dokładnie do nich dopasowane. Żeby było ciekawiej to np. w Szwajcarii, Francji czy Niemczech bagażnik nie tylko powinien, a musi być dobrany do konkretnego modelu. Wymagają tego przepisy. To gwarantuje stabilność konstrukcji i bezpieczeństwo – np. iż belki nie wypną się podczas mocnego hamowania albo kolizji. Dlatego najlepiej kupić dedykowane belki w ASO. Będziemy mieli gwarancję, iż będą idealnie pasowały do naszego auta i zostały na nim solidnie przetestowane, mają wszelkie certyfikaty bezpieczeństwa itd.
Stalowe konstrukcje są stosunkowo tanie i solidne, a dodatkowo podepniemy do nich praktycznie każdy uchwyt. Mają jednak również wady – są ciężkie (to utrudnia ich montaż i podnosi środek ciężkości) oraz wytwarzają duże szumy powietrza. Do tego po prostu brzydko wyglądają. Dlatego polecam belki aluminiowe, droższe o 150-200 zł. W salonach Kii za bardzo dobry model firmy Thule zapłacicie od 845 zł (do modeli z rodziny Ceeda) do 1066 zł (do Sorento). Oprócz tego, iż aluminiowe są wyraźnie lżejsze od stalowych, to również są bardziej estetyczne i trwalsze (np. nie rdzewieją).
W każdym wypadku unikajmy produktów nieznanych firm, które nie mają atestów, produkowane są najczęściej w Chinach i nie dają gwarancji, iż np. podczas jazdy z większą prędkością, po wybojach czy przy ostrym hamowaniu nic złego się nie stanie. To ryzyko niewarte kilkuset złotych, jakie trzeba dołożyć do porządnych, przetestowanych, markowych produktów.
Jeżeli już dobraliśmy belkę, to możemy zająć się wyborem uchwytów. Tutaj dobrze, aby były one kompatybilne z belką, a więc tej samej marki, dobrze dopasowane. Na rynku dostępne są dziesiątki modeli, ale znowu najlepiej zaufać tym z ASO. Po prostu to zagwarantuje nam bezpieczeństwo, komfort i spokój ducha podczas jazdy. Uchwyty mają różną długość, mieszczą od dwóch do pięciu par nart. Są choćby specjalne wersje, wysuwane poza obrys samochodu, co ułatwia mocowanie na nich, a później zdejmowanie nart. Ich ceny nie przyprawią o zawrót głowy. Np. w ASO Kia markowy, atestowany, aluminiowy i bezpieczny uchwyt na cztery pary nart do Stonica, Sportage, Sorento i całej rodziny Ceeda kosztuje 750 zł brutto.
Bezapelacyjnie belki i uchwyty mają tę zaletę, iż dobrze dobrane gwarantują bezpieczeństwo, można z nimi śmiało jeździć po autostradach, mają też zabezpieczenia przeciwkradzieżowe. Zdemontowane zajmują stosunkowo kilka miejsca np. w garażu czy piwnicy, a same belki są uniwersale – założymy na nie także boks dachowy, a latem uchwyty rowerowe.
Wadą jest to, iż sam montaż belek chwilę zajmuje, zdejmowanie i wkładanie nart na dach po każdej jeździe też zabiera więcej czasu niż wrzucenie ich do boksu. Musimy liczyć się również z większymi szumami, a choćby świstami powietrza podczas jazdy, ze względu na opory powietrza (narty mocujemy zawsze czubkami do tyłu). Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wyższe zużycie paliwa. No i przez cały czas transportu nasz sprzęt będzie narażony na zmienne, często skrajne i niekorzystne dla niego warunki – sól, wodę, śnieg, błoto pośniegowe, mróz.
Do trumny z nimi!
Boksy dachowe spopularyzowały się w ostatnich latach, ponieważ są bardzo uniwersalne. Zimą możemy przewozić nimi narty, a latem zapakować dodatkowe bagaże na dłuższy urlop, za co z pewnością wiele żon będzie wdzięcznych swoim mężom. Boksy są małe, średnie, duże i ogromne, ich pojemność określa się również w litrach. Podobnie, jak w przypadku belek i uchwytów, warto kupować produkty sprawdzonych, renomowanych marek. Testują oni swój sprzęt pod kątem praktyczności, trwałości, bezpieczeństwa, aerodynamiki, hałasu, szczelności i zużycia paliwa. Płacimy więcej za pewność, iż nic się nie otworzy albo nie odleci podczas szybszej jazdy, nie włamie się złodziej, nic się nie ułamie podczas otwierania, zamykania etc. To ważne, bo dobre boksy służą długimi latami (mój ma już ponad 10 i działa bez zarzutu), podczas gdy te tanie potrafią się rozlecieć już po kilku wyjazdach.
Nowoczesne modele są zrobione z kompozytów, więc są lekkie i wytrzymałe – producenci sugerują aby zakładać je w dwie osoby, choć mnie za każdym razem udało się to bez większych problemów zrobić samemu. Wybierając konkretny model zwróćcie uwagę, aby otwierał się z obu stron. W ASO Kia do wyboru macie dwa markowe, atestowane boksy produkowane przez szwedzkiego Thule’a. Mniejszy o pojemności 330 litrów kosztuje niecałe 1850 zł brutto, a większy 390-litrowy 1955 zł. Oba są w 100 proc. kompatybilne z belkami poprzecznymi dostępnymi w ASO.
Na koniec jeszcze kilka cennych rad związanych z boksami:
- Nie przesadź z rozmiarem! Choć na rynku są choćby 600-litrowe modele, to nie warto się na nie porywać. Może się okazać, iż dach naszego auta nie wytrzyma ciężaru takiego zapakowanego giganta. Przeciętna nośność dachów w autach Kia to 80-100 kg i trzeba tego pilnować. Same boksy również mają swoje limity. Tanie modele udźwigną zwykle 50 kg, a te renomowanych marek, wzmacniane specjalnymi szynami, od 75 kg w górę.
- Box powinien być dobrany do samochodu w taki sposób, aby nie przesłaniał widoczności z przodu i nie blokował możliwości otwarcia tylnej klapy bagażnika. Optymalne rozwiązanie zakłada, iż nie zachodzi na przednią szybę bardziej niż 10-15 cm i jednocześnie znajduje się 10-15 cm od końca dachu. Taka zasada dotyczy pojazdów typu kombi, hatchback czy SUV. W sedanach jest nieco inaczej – tu box niemal zawsze będzie zachodził nieco nad tylną szybę. Choć to zwykle nie przesłania widoczności ani nie stanowi problemu przy otwieraniu klapy bagażnika.
- Mocowanie do belek. W tańszych modelach służą do tego celu proste obejmy typu U, które cierpliwie za każdym razem musimy przykręcać i odkręcać przy pomocy narzędzi albo motylkami. Pozornie to nie problem. W końcu wyjeżdżamy na narty tylko raz w roku. Wyobraźmy sobie jednak, iż dojeżdżamy do zarezerwowanego hotelu i okazuje się, iż ma on tylko niski parking podziemny, na który nie wjedziemy z „trumną” na dachu. W takim wypadku szybkość i prostota jej zakładania i zdejmowania odgrywa kluczową rolę. Na szczęście wielu producentów oferuje własne, autorskie sposoby mocowań. Warto więc dokładnie się im przyjrzeć zanim zaczniemy przygodę z boxem.
- Otwieranie i zamykanie. choćby najtańsze boxy powinny być wyposażone w centralny trzypunktowy zamek, który pewnie zamknie pokrywę. Te z wyższej półki mają ponadto wygodny system otwierania, w którym klapę utrzymują w górze gazowe podnośniki i oferują możliwość otwierania obustronnego (tańsze modele otwierają się na prawą stronę). Niezależnie od modelu dobrze zrobimy, o ile box zamocujemy bliżej prawej strony samochodu (bliżej nie oznacza, iż na krawędzi) – wówczas będziemy mieli łatwiejszy dostęp do bagażu.
- Pokusa pakowania do boksu wszystkiego, jak leci, jest duża. Ale lepiej tego nie robić. choćby o ile zmieścimy się w limicie ładowności to podniesiemy środek ciężkości auta co może niekorzystnie wpłynąć na jego zachowanie na drodze w skrajnych sytuacjach. Warto zatem przestrzegać kilku zasad. Najcięższe przedmioty ładujemy do bagażnika. Na dno boxu wkładamy narty i deski snowboardowe, zawsze porządnie je mocując do dna – jest to banalnie proste bo boxy mają zwykle specjalne taśmy do spinania bagażu (albo można je dokupić). Resztę boxu warto zapełnić lżejszymi rzeczami (np. zimowymi ubraniami i resztą narciarskich akcesoriów), ale tak żeby był pełny – to da nam pewność, iż nic nie będzie się przesuwać.
Oczywiście boksy mają też wady. Wyższe zużycie paliwa, trzeba pamiętać by nie wpakować się z „trumną” do zbyt niskiego garażu (uszkodzimy i sprzęt, i dach auta), szumy powietrza przy wyższych prędkościach będą większe. Nie ulega jednak wątpliwości, iż to najpraktyczniejsze rozwiązanie, choć niestety nie najtańsze.
To już wszystko. Mam nadzieję, iż ułatwiłem Wam nieco zadanie i teraz łatwiej będzie podjąć wam decyzję, co wybrać – boks, czy klasyczne uchwyty na narty, magnes na dach czy pokrowiec w bagażniku. Dwa ostatnie rozwiązania są nieco prowizoryczne, ale zdadzą egzamin u tych, którzy wożą mniej kompletów nart i jeżdżą niedaleko. Dwa pierwsze z kolei są droższe, ale gwarantują przede wszystkim bezpieczeństwo. Nie tylko naszemu sprzętowi, ale przede wszystkim nam samym.
PS: Zdjęcia Sorento i Sportage z boksami i pięknej zimowej scenerii wykonał niezwykle uzdolniony Filip Blank. Znajdziecie go m.in. na Instagramie