Słony rachunek za uzupełnienie unijnych magazynów gazu
Uzupełnienie magazynów gazu w Unii Europejskiej po ostatniej, mroźnej zimie będzie o co najmniej 10 mld euro droższe niż w 2024 r. Surowca trzeba kupić znacznie więcej niż w ubiegłym roku, a do tego po wyższej cenie - podkreśla "Financial Times".
Dziennik zaznacza, iż miniona zima była pierwszym od czterech lat sezonem grzewczym, który mocno uszczuplił zapasy gazu w unijnych magazynach. Wcześniej UE miała sporo szczęścia, gdyż zarówno w czasie kryzysu energetycznego, jak i później, w trakcie mocno napiętej sytuacji na rynku gazu, zima w Europie była dosyć łagodna.
Do tego aura sprzyjała energetyce wiatrowej, co ograniczało zużycie gazu w elektrowniach. Dzięki temu państwa członkowskie nie miały problemu z tym, aby osiągnąć wprowadzony po agresji Rosji na Ukrainę poziom 90 proc. wypełnienia magazynów gazu do 1 listopada danego roku.
Jednak ostatnia zima osuszyła unijne zapasy do poziomu około jednej trzeciej zdolności magazynowych, co stawia firmy odpowiedzialne za ich odbudowanie w dosyć trudnej sytuacji. Zakupienie tak dużych wolumenów gazu po obecnych cenach rynkowych stwarza bowiem ryzyko, iż zimą nie uda się go sprzedać z wynikiem pokrywającym koszty zakupu i magazynowania surowca.
Co prawda w Brukseli dyskutowany jest postulat obniżenia celu do 83 proc., ale nie wiadomo, czy do porozumienia w tej sprawie dojdzie przed latem. Tymczasem firmy mają dylemat, czy wstrzymywać się z zakupami w oczekiwaniu na niższe ceny, gdyż w niekorzystnym scenariuszu latem mogą być one jeszcze wyższe niż obecnie.
Cytowani przez "Financial Times" eksperci nie mają wątpliwości, iż tegoroczny rachunek za gaz będzie znacznie wyższy niż przed rokiem. Ano Kuhanathan, analityk Allianz Trade, szacuje, iż osiągnięcie celu 90 proc. do listopada będzie kosztować ok. 26 mld euro. Dla porównania ich wypełnienie w 2024 r. kosztowało 16 mld euro.
Z kolei Peder Bjorland, wiceprezes ds. handlu gazem w norweskim koncernie Equinor, największym dostawcy gazu dla Europy, ocenia, iż latem UE będzie musiała konkurować o dostawy z Chinami oraz innymi krajami w Azji.
Chiny są największym nabywcą LNG na świecie. Według analityków banku Morgan Stanley tymczasowy rozejm w wojnie handlowej pomiędzy Pekinem a Waszyngtonem wpłynie na lepszą koniunkturę w tamtejszej gospodarce, a upalne lato może stanowić kolejny bodziec do większego popytu na gaz ze strony Państwa Środka.
Zobacz również: Są parametry aukcji dla elektrowni gazowych. Baterie tym razem bez szans?
BYD po raz pierwszy detronizuje Teslę w Europie
W kwietniu 2024 r. miesięczna sprzedaż BYD w Europie, największego chińskiego producenta samochodów elektrycznych, po raz pierwszy w historii była wyższa od tej, którą zanotowała Tesla - informuje Reuters, powołując się na dane firmy JATO Dynamics.
Agencja wskazuje, iż amerykańskiemu koncernowi szkodzi zarówno polityczne zaangażowanie Elona Muska, jak i starzejąca się gama modeli dostępnych w ofercie. W efekcie coraz mocniej rozpychający się na europejskim rynku BYD zarejestrował w kwietniu 7231 pojazdów elektrycznych, a Tesla 7165 samochodów.
Felipe Munoz, analityk JATO Dynamics, ocenił, iż to przełomowy moment dla motoryzacji w Europie - zwłaszcza, iż Tesla przez wiele lat była liderem sprzedaży elektryków w Europie. Natomiast BYD dopiero pod koniec 2022 r. oficjalnie rozpoczął działalność poza Norwegią i Holandią.
Kwietniowe dane pokazują również, iż Tesla jest jedynym znaczącym producentem, który zanotował spadek - do tego wynoszący prawie 50 proc. w stosunku do kwietnia 2024 r. Tymczasem inni dostawcy notują duże wzrosty, tacy jak m.in. Volkswagen - o 61 proc., BYD - 169 proc., Ford - 240 proc., Citroen - 246 proc., Porsche 309 proc., czy Xpeng - 268 proc.
Popyt na elektryki w Europie pozostaje stabilny, a ich rejestracje w kwietniu były o 28 proc. wyższe niż rok wcześniej głównie dzięki chińskim markom - mimo nałożenia w ubiegłym roku wyższych ceł na pojazdy z importowane do UE z Państwa Środka.
Globalnie, według danych zebranych przez Reutersa, Tesla w pierwszym kwartale 2025 r. zaliczyła 13-procentowy spadek w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku.
Duże spadki są widoczne na wielu kluczowych rynkach, takich jak m.in. Niemcy (-62 proc.), Australia (-58 proc.), Dania (-57 proc.), Belgia (-56 proc.), Szwecja (-55 proc.), Holandia (-49 proc.), Austria (-48 proc.), Francja (-41 proc.), Portugalia (-26 proc.), Norwegia (-25 proc.), Chiny (-22 proc.), Hiszpania (-12 proc.), Włochy (-7 proc.), czy USA (-5 proc.). Jedynie w Wielkiej Brytanii odnotowano wzrost na poziomie 6 proc.
Zobacz także: Ładowarka w garażu prawem mieszkańca. Zapadł precedensowy wyrok
Europejska fotowoltaika może wygrać etyką, ale nie ceną
Nacisk na prawa człowieka, a także lokalne łańcuchy dostaw, to nadzieja dla europejskich producentów fotowoltaiki, aby utrzymać się na rynku mimo zalewu tanich produktów z Chin - pisze "Financial Times".
Dziennik wskazuje, iż Europa - o czym mało kto już pamięta - na początku XXI była liderem pod względem rozwoju energetyki słonecznej. Jednak dramatycznie utraciła swoją pozycję na rzecz Chin, które w tej chwili są dominującym dostawcą paneli fotowoltaicznych instalowanych na Starym Kontynencie.
Według danych BloombergNEF ceny chińskich paneli PV osiągają już poziom 0,09 dolarów za wat wobec ok. 1 dolara w 2012 r. Taki poziom cenowy nie jest osiągalny dla europejskich producentów. Dlatego swoich szans muszą oni upatrywać w systemowych działaniach, które dotyczą wymagań stawianych zamówieniom Unii Europejskiej czy Wielkiej Brytanii na najważniejsze technologie związane z transformacją energetyczną.
Chodzi kryteria związane z lokalnymi łańcuchami dostaw, które mają pozwolić uniknąć całkowitego uzależnienia od zewnętrznych dostawców - zwłaszcza w tak krytycznych dziedzinach jak energetyka.
Natomiast druga kwestia dotyczy kwestii społecznych i etycznych, a także przestrzegania podstawowych praw człowieka. jeżeli Europa ma wysokie standardy w tym względzie wobec własnych firm, to takie same wymagania powinny być stosowane wobec importowanych towarów.
"Financial Times" podkreśla, iż w kwietniu przedstawiciele brytyjskiego rządu zaakcentowali potrzebę wykluczenia z rynku dostawców, którzy wykorzystują pracę przymusową. Dotyczy to zwłaszcza firm aktywnych w chińskiej prowincji Sinciang, z której pochodzi ok. 20 proc. światowej produkcji polikrzemu. Kraje zachodnie zarzucają Pekinowi łamanie prac człowieka zamieszkałych tam Ujgurów.
Z kolei Unia Europejska w ramach Net Zero Industry Act będzie wymagać od państw członkowskich uwzględnienia kwestii dotyczących lokalnych łańcuchów dostaw oraz ich odporności w mechanizmach wsparcia inwestycji. Od 2026 r. kryteria te będą musiały być stosowane do 30 proc. wolumenu aukcji lub 6 GW na kraj UE.
Według szacunków branżowej organizacji SolarPower Europe te wymagania mogą już w 2026 r. stworzyć popyt na unijną produkcję fotowoltaiki na poziomie 9 GW. Co prawda stanowiłoby to - dla porównania - zaledwie 14 proc. nowych mocy zainstalowanych w 2024 r. w energetyce słonecznej w Europie, ale dałoby szansę na utrzymanie europejskiego przemysłu fotowoltaicznego.
Zobacz również: Strefy OZE budzą zastrzeżenia energetyków i przemysłu
CATL zbroi się do bateryjnej ekspansji
Największy na świecie producent baterii debiutując na giełdzie w Hongkongu dokłada kolejną cegiełkę do budowy swojej potęgi i ekspansji na rynki zagraniczne - analizuje "The Economist".
Tygodnik przypomina, iż założona w 2011 r. grupa od siedmiu lat jest już notowana na giełdzie w Shenzhen. Natomiast wprowadzając w ostatnich dniach swoje akcje w ofercie wtórnej na hongkońską giełdę CATL pozyskał kolejne 5 mld dolarów na rozwój. Ponadto podbił swoją kapitalizację o kilkanaście procent - do 160 mld dolarów, gdyż inwestorzy ścigali o zakup akcji spółki.
Obecnie koncern ma ponad 33 proc. udziałów w światowej produkcji baterii i ma dużą przewagę nad swoim chińskim rywalem, czyli grupą BYD, który ma ok. 15 proc. udziałów. Podium z wynikiem 13 proc. zajmuje południowokoreański LGES. Pozostali trzej duzi, globalni dostawcy, który mają po około 5 proc. udziałów w rynku, to japoński Panasonic oraz Samsung SDI i SK On z Korei Południowej.
CATL tylko w samych Chinach ma jedenaście zakładów produkcyjnych i zatrudnia ponad 100 tys. osób. Do tego jest m.in. właścicielem kopalni litu oraz morskiej farmy wiatrowej. Choć ubiegły rok był dla sektora bateryjnego słabszy z uwagi na mniejszy popyt na samochody elektryczne, to koncern przy spadku przychodów o 10 proc. (do 50 mld dolarów) zanotował wzrost zysku netto o 16 proc. - do ponad 7 mld dolarów.
W 2024 r. CATL wygenerował ok. 30 proc. swoich przychodów poza Chinami, a jeszcze w 2018 r. było to zaledwie 4 proc. Aktualnie niemal całe zdolności produkcyjne grupy znajdują się w Chinach, ale stopniowo są one rozszerzane na rynki zagraniczne. W 2023 r. CATL otworzył swoją pierwszą zagraniczną fabrykę w Niemczech. W tym roku ma zostać natomiast otwarty zakład budowany na Węgrzech.
Jednocześnie firma inwestuje pokaźne środki na badania i rozwój. W 2024 r. wydała na ten cel 2,6 mld dolarów - trzykrotnie więcej niż LGES.
"The Economist" wskazuje na dwa czynniki, które mogą spowolnić globalne ambicje menadżerów CATL. Pierwszym jest nieprzychylna polityka amerykańskich władz, która ogranicza dostęp chińskim producentom do tamtego rynku. W ubiegłym roku USA odpowiadały za niespełna 6 proc. sprzedaży grupy, a amerykański departament obrony umieścił CATL na "czarnej liście" z powodu podejrzeń o współpracę chińską armią.
Natomiast drugi czynnik, który może mieć wpływ na wzrost i ekspansję koncernu, to popyt na samochody elektryczne na Zachodzie. Co prawda rynek chiński jest bardzo chłonny i ciągle rośnie, ale rozwój elektromobilności w USA czy Europie jest wolniejszy niż w minionych latach.
Zobacz też: Czy dominacja Chin w fotowoltaice zagraża bezpieczeństwu sieci?