Cwikła: Największe kłamstwo antysamochodziarzy

1 rok temu
Od miesięcy, jeżeli nie od lat, widać nasilenie kampanii przeciwko osobom, które posiadają samochody. Jego niestety realnym wyrazem jest wdrożone absurdalne i pozbawione rozumu prawo zakładające niemal zawsze prawną winę kierowcy w razie potrącenia pieszego. Wszystko to okraszone jest jednym kłamstwem: Podziałem na „kierowców” i „pieszych”.
fot. StockSnap/Pixabay/YT/Media Narodowe (kolaż)
Przepisy sprowokowały bezczelność pieszych

Lato, weekend. Wracam samochodem z miejsca, w którym mogę sobie rekreacyjnie postrzelać z wiatrówki. Zaczynam zbliżać się do skrzyżowania. Ja i samochody z naprzeciwka mamy zielone światło. Dostrzegam, jak przed maskę samochodu z przeciwnego kierunku bez żadnego pośpiechu, jakby nie miały czerwonego światła, wchodzą dwie juleczki, wyraźnie ze sobą rozmawiając. Kierowca zdołał wyhamować.

Oczywiście opuścił szybę i zaczął coś na nie wrzeszczeć. W końcu z powodu nowych przepisów poszedłby siedzieć, jak za człowieka. Ani jedna się choćby nie obejrzała. Gdyby nie zwolnił, mimo tego, iż miał zielone światło, a piesi czerwone, w mediach zaraz zrobiono by z niego mordercę, pirata drogowego, a niezawisły, postępujący z rozumem i godnością człowieka i na podstawie prawa sąd skazałby go za spowodowanie obrażeń lub śmierć.

Również lato. Jadę samochodem po drodze łączącej Warszawę z Markami. Bez oglądania się, kilkaset metrów od przejścia dla pieszych, w miejscu, gdzie na drodze znajduje się linia ciągła, a trasa zawija w łuk, wchodzi kobieta. Muszę hamować. Gdybym ją potrącił, według nowych przepisów byłaby to moja wina.

Gdy byłem dzieciakiem, uczono mnie, iż należy przechodzić przez drogę w wyznaczonych miejscach i obejrzeć się. Spowodowane jest to czasem reakcji kierowcy oraz fizyką – maszyna nie zatrzyma się natychmiastowo, ale potrzebuje na to pewną odległość, zależnie od prędkości i warunków pogodowych. Dziś zdaje się o tym zapomniano.

Nowe przepisy rzeczywiście rozzuchwaliły, a raczej ogłupiły wielu pieszych. Owszem, według prawa to będzie czyjaś wina, a nie twoja, iż zostaniesz potrącony. Jednak moralnie wciąż winny będziesz ty. Prawne ogłoszenie winy nie sprawi, iż odzyskasz zdrowie albo życie, a twoja rodzina żonę, męża, matkę czy ojca. Moralnie to na tobie będzie ciążyła wina, iż swoją głupotą czy zuchwalstwem spowodujesz wysłanie do więzienia człowieka, który nic złego nie zrobił.

Fałszywy podział

Przepisy te to efekt wieloletnich działań pewnych środowisk mających za cel walkę z prywatnymi posiadaczami aut. To jedyne racjonalne wyjaśnienie. Skłania ku takiemu myśleniu forsowanie przez nich podziału na „kierowców” i „pieszych”. Jest to podział fałszywy.

Zdecydowanie większość czasu spędzam przechodząc na nogach. Gdy idę do sklepu, na spacer, czy gdy załatwiam w jakimś miejscu przeróżne sprawy. Grupy wpływu przekonują, iż ja i inne osoby, które posiadają auta, są z gruntu gorszym typem człowieka, który marzy o tym, by rozwalać pieszych na drodze.

Jednocześnie próbuje się w ten sposób nastawiać przeciwko posiadaczom aut osoby, które z takich czy innych względów auta nie posiadają. Sądzę, iż najbardziej podatne na to są osoby uboższe, których na auto nie stać. Łatwo bowiem rozbudzone poczucie roszczenia czy nienawiści „zracjonalizować” i uczynić z niego nie zwykłą nienawiść, ale ideologiczną „walkę o słuszną sprawę”.

Świadomość fizyki

Wśród kierowców nie brakuje rzecz jasna czy to idiotów czy też osób uważających się za właścicieli dróg. Wielu normalnych kierowców prawdopodobnie spotkało się z sytuacją, gdy ktoś chociażby podczas wyprzedzania ciężarówek na autostradzie padł ofiarą próby wymuszenia wjechania w tegoż TIR-a, bo ktoś jadący szybciej mrygał na niego światłami i wjeżdżał mu na zderzak oczekując adekwatnie nie wiadomo czego. Ale poza grupą idiotów i bandytów, jest też zdecydowana większość normalnych ludzi.

Kierowca z takich czy innych względów zakupił auto. Jeździ zgodnie z przepisami i zachowuje ostrożność. Nie myśli o wjeżdżaniu komuś w auto albo o rozwalaniu pieszych. Chce po prostu dostać się z punktu A do B – bezpiecznie dla siebie i innych. I choć jest to grupa najliczniejsza wśród kierowców, to pomijana w ideologii antysamochodziarzy.

Z osobistych obserwacji wnioskuję też, iż największy sprzeciw wobec aktualnej antysamochodowej polityki władz jest właśnie ze strony kierowców. Nie dlatego, iż „samochodziarze mają gorzej, a piesi lepiej”. Jak napisałem wcześniej, ja i wielu innych kierowców też jesteśmy pieszymi. Ale rozumiemy, jak działa auto. Zdarzały się nam gwałtowne hamowania, a niektórzy mogą mieć na koncie stłuczkę, której przecież nie chcieli, a którą zaliczyli mimo jazdy zgodnej z przepisami.

Dlatego rozumiemy, iż jeżeli zostalibyśmy potrąceni na pasach, wina kierowcy jest znacznie mniej wątpliwa, niż gdyby potrącono nas na łuku drogi poza tym przejściem. Nie mamy poczucia uwłaczania nam, iż przed przejściem należy obejrzeć się w obie strony, czy trasa przez drogę jest bezpieczna. Nie mieliśmy problemu z tym, żeby zaczekać, aż ktoś nam ustąpi w miejscu, gdzie nie ma sygnalizacji świetlnej.

Bo żadne prawo ani zawarte w nim życzeniowe myślenie nie pokona fizyki. Aby zahamować, potrzebna jest odległość zależna od prędkości – dozwolonej – oraz warunków pogodowych. A wypadki się zdarzają – nikt przecież ich nie planuje.

Dlatego można wpisać absurdalny zapis, iż to kierowca jest zawsze winien wypadku pieszego, choćby gdy fizyka mówi inaczej. Ale będzie to prawo niezgodne z prawem naturalnym i z rozsądkiem. Czyli niegodziwe. Można też wmawiać, iż większa wina wypadków rzekomo z winy kierowcy – na podstawie nowego, niegodziwego prawa – wskazuje, iż kierowcy są bezczelni i iż to na pewno nie jest wina pieszych. Ale w ten sposób tylko nakręca się spiralę głupoty, którą zapłacą i potrąceni – nieraz śmiertelnie – piesi, ich rodziny, które stracą na zawsze kogoś bliskiego oraz kierowcy, którzy są automatycznie uznawani za winnych oraz ich rodziny, którzy na kilka lat stracą osobę im bliską. A wszystko to przez zacietrzewienie i absurdalną ideologię.

Idź do oryginalnego materiału