Asia Turczyn „Panda” – pasje ukształtowały jej charakter

1 rok temu
Zdjęcie: Asia Turczyn fot. Maciej Bogielczyk @bogielczyk_photo


Asia Turczyn motocykle ma we krwi i tylko kwestią czasu było to, kiedy zostanie pełnoprawną motocyklistką. W miarę upływu lat zmieniała kategorie prawa jazdy i modele motocykli, by w końcu zrealizować swoje marzenia w pełni. Sezon 2023 kończy z kat. A, Hondą CBR 600RR oraz Kawasaki Ninja 250R na tor.

Asia Turczyn „Panda” – pasje ukształtowały jej charakter

Motocykle to u Was pasja rodzinna? Jakie motocyklowe wspomnienie z dzieciństwa najbardziej zapadło Ci w pamięć?

Tak, można powiedzieć, iż cała moja rodzina jest związana z motocyklami. W moim najbliższym otoczeniu jeżdżą na nich: moja mama oraz tato, a w przeszłości choćby mój dziadek (od strony ojca) oraz pradziadek (od strony mamy) – można więc powiedzieć, iż motocykle mam we krwi.

Wspomnień motocyklowych z dzieciństwa mam wiele, ale moje pierwsze to wspólne składanie na nowo motocykla, który należał do mojego dziadka. Była to WSK-a 125tka, którą dziadek miał od nowości i woził na niej moją babcię. Przez długi czas „Wiesia” stała zakurzona w garażu, aż mój tato postanowił przywrócić jej dawny blask. Pewnego wieczoru przyniósł do domu koła oraz nowe szprychy i trzeba było to jakoś poskładać, więc poprosił mnie o pomoc, żeby poszło szybciej. Miałam wtedy jakieś 6-7 lat i jeszcze nie wiedziałam, iż takie zwykłe wkładanie szprych w koło starego motocykla sprawi, iż zakocham się po uszy w dwukołowych maszynach.

Chciałaś już wtedy zostać motocyklistką, czy to bardziej plan rodziców był?

To, iż jeżdżę na motocyklach jest w dużej mierze zasługą mojego taty, bo to on zaraził mnie pasją do motoryzacji. Wcześniej jednak zaraził ową pasją moją mamę – kupując jej skuter na dojazdy po pracy.

Wszystkie dzieciaki mi zazdrościły, gdy mnie tato do szkoły podstawowej woził na tej WSK (śmiech). Mijały kolejne lata, rodzice mieli kolejne motocykle, a ja dalej byłam ich „plecaczkiem”. Zawsze wiedziałam, iż kiedyś będę jeździła sama, jednak póki wiek mi nie pozwalał na zrobienie prawka – musiałam pogodzić się z byciem pasażerką. Kiedy skończyłam 16 lat poprosiłam rodziców, żeby zapisali mnie na kurs i tak to się zaczęło…

Asia Turczyn fot. Emil Klim

Jakie były te pierwsze, samodzielne kroki z motocyklami? Było tak, jak sobie wyobrażałaś?

W wieku 16-tu lat zaczęłam kurs nauki jazdy na kategorię A1. Z początku obawiałam się, iż nie ogarnę zmiany biegów z jednoczesnym kontrolowaniem równowagi i obserwowaniem, co się dzieje dookoła mnie, ale po pierwszych 15 minutach na placu manewrowym, robiłam już znienawidzone przez kursantów ćwiczenie – „ósemkę”. Jak to mówią, strach ma wielkie oczy – tak było i w moim przypadku. Okazało się, iż 10 lat jazdy na motocyklach, jako pasażer, bardzo się przydało, bo miałam już wyćwiczone odruchy przy pokonywaniu zakrętów.

Wiadomo, na kursie nie było zawsze kolorowo i cudownie. Do tej pory śmiejemy się z moim instruktorem z tego, jak na jednej z jazd zablokowałam całe skrzyżowanie, bo zapomniałam, iż prawo to prawo, a lewo to lewo. Lekko spanikowałam i zapomniałam jak się skręca. Na szczęście nikt na mnie nie trąbił, a instruktor spokojnie wytłumaczył, jak powinnam wyjść z takiej sytuacji, żeby każdy uczestnik ruchu był bezpieczny.

Musze przyznać, iż trafiłam na wspaniałych instruktorów, którzy nie tylko pokazali mi, iż motocykle są bardzo łatwe do opanowania, ale też nauczyli jak być odważną na drodze, między innymi uczestnikami ruchu. To im zawdzięczam moje późniejsze sukcesy i to, iż nie boję się podróżować na motocyklu sama. Oscar, Rafał – dziękuję. Oczywiście egzamin zdałam bezbłędnie za pierwszym razem.

Ile masz za sobą sezonów i na jakich motocyklach? Jak najbardziej lubisz na motocyklu spędzać czas?

Mam za sobą 10 sezonów jazdy jako pasażerka i 5 sezonów jako kierowca jednośladów. Zaczęło się od niepozornej 125-tki. Nie miałam jeszcze odebranego plastiku (prawka), gdy kupiłam swój pierwszy motocykl. Była to Honda CBF 125 z 2014 roku. Nazywałam ją „Białą Bestią” – miała niecałe 12 koni mechanicznych, jednak w moich rękach była szybsza, niż wyglądała. Zjeździłam na niej całe Bieszczady i odwiedziłam kraje graniczące z Polską, m.in. Czechy, Słowację, Niemcy. Na niej startowałam również w zawodach motogymkhany – podczas pierwszego startu zajęłam 3-cie miejsce wśród kobiet i tytuł „Kici Zawodów”.

Skończyłam 18-lat i zmieniłam motocykl na większy. Wybór padł na Kawasaki ER-6F z 2010 roku, choć nie było łatwo znaleźć dobry egzemplarz. Znalazłam któregoś dnia ogłoszenie z czarno-srebrną sztuką tego modelu, tylko trochę daleko, bo aż w Bieszczadach… A tydzień później jechałam już autobusem po wymarzony motocykl. „Jaga”, bo tak ją nazwałam, była kompletnie inna w prowadzeniu, niż poprzednia 125-tka – cięższa, wyższa i ogólnie większa. Musiałam przyzwyczaić się do tego, jak się nią jeździ. Zajęło mi to tydzień. To właśnie „Jagą” zwiedziłam prawie wszystkie zamki na Dolnym Śląsku i nie było miejsc, gdzie bym nią nie wjechała. Szosowo-turystyczny motocykl, przypominający sporta, jeździł po asfalcie, drogach szutrowych, a choćby po piachu.

Asia Turczyn – Panda

Asia Turczyn od dziecka przesiąkła motocyklową pasją i konsekwentnie dążyła do tego, by zostać motocyklistką. Dzisiaj, już jako dorosła kobieta, posiada dwa wymarzone motocykle (drogowy i torowy) oraz mnóstwo zapału, by wciąż stawiać sobie nowe wyzwania.

Zobacz pozostałe 5 zdjęć

Zobacz także: „kkixy_r6”, czyli Kasia i jej obsesja na punkcie motocykli

Gdzieś chyba w tym czasie wkręciłaś się w jazdę na pitbike’ach?

Tak dokładnie. W międzyczasie mój były instruktor nauki jazdy Oscar, pokazał mi, iż nie trzeba jeździć na mocnych i dużych motocyklach, żeby dobrze się bawić. Oscar jest kilkukrotnym Mistrzem Polski Pitbike, więc ma spore doświadczenie i wiedzę, którą umie przekazać. Pitbike to mniejsza wersja supermoto. Te małe motorki potrafią sprawić, iż na nowo można się zakochać w jeździe. Zaczęłam przygodę z nimi, żeby „odblokować głowę” po jednej z gleb na 125-tce, a skończyłam z kolejnym motocyklem. Tak oto w rodzinie pojawił się „Shrek”, czyli mały MRF 120 SM. Czemu takie imię? Bo był zielony i ryczał z wydechu (śmiech). To na tym małym potworku spróbowałam swoich sił pierwszy raz na torze.

Na jednym z torowań, jakoś rok temu, doznałam kontuzji kolana i za każdym razem wsiadając na „Shreka”, czułam potworny ból. Zdecydowałam o zmianie motocykla na tor i już zaczęłam marzyć o torówce… Z końcówką sezonu torowego pitbike trafił do nowego właściciela, a ja stałam się właścicielką Kawasaki Ninja 250 R z 2011roku w specyfikacji torowej! Nie byłabym sobą, gdyby torówka nie dostała imienia. Tak, więc ochrzciłam ją „Czarna”, głównie przez to, iż jest cała czarna.

No i chyba dochodzimy do punktu kulminacyjnego tych zmian motocykli? Teraz masz już maszynę na kat. A?

Tak, bo we wrześniu tego roku zdałam egzamin kategorii A. Zapisałam się na kurs za namową koleżanki z mojej motocyklowej ekipy i całość, włącznie z egzaminem, zajęła mi miesiąc! To było najszybsze zdawanie prawka w moim życiu i znowu za pierwszym razem uzyskałam pozytywny wynik.

Jak już się domyślasz, wraz z nowym prawkiem pojawił się też nowy motocykl drogowy. Tym razem wybór padł na Hondę CBR 600 RR z 2009 roku. Pierwszy raz jechałam na „Kaśce” w dniu zakupu – jak tylko na nią wsiadłam, to zakochałam się w jej budowie i zachwyciłam wygodą. Po pierwszych 30 sekundach jazdy byłam już zgrana z nią całkowicie i wiem, iż to jest zmiana, której nie będę żałowała. Spełniłam tym samym swoje marzenie z dzieciństwa o posiadaniu sportowego motocykla.

Podsumowując – mój piąty sezon kończę z dwoma motocyklami w garażu („Czarna” i „Kaśka”), ze zdanym prawem jazdy na kategorię A i masą cudownych wspomnień z toru.

Asia Turczyn fot. Alan Wałkiewicz @w3kfoto

Lubisz też spędzać czas na torach? Czego się tam nauczyłaś? Warto korzystać z takich szkoleń?

Torowanie miało być tylko „na spróbowanie”, ale jak raz się spróbuje jazdy po torze, to już się nie przestaje (śmiech). Chciałam podszkolić swoje umiejętności w jeździe na „Shreku”, a zyskałam dużo więcej, niż myślałam. Oprócz nowych umiejętności, poznałam tam masę ludzi, podobnie zajaranych motocyklizmem, którzy stali się dla mnie jak rodzina. Na torze nigdy nie usłyszysz, iż czegoś nie da się zrobić – wszystko się da, bo to kwestia tylko ilości osób z pomysłami i… trytytek (śmiech).

Wyjazdy na tor nauczyły mnie bardzo dużo. Nie tylko tego, jak jeździć szybciej i bezpieczniej, ale też dużej odpowiedzialności i dyscypliny. W okolicy Wrocławia, skąd pochodzę, nie ma torów motocyklowych i kartingowych na tyle dużych, żeby dało się jeździć na motocyklu. Często, żeby pojechać na tor – musiałam wstawać wcześnie rano, czy choćby w nocy, albo prosto po pracy wsiąść w auto i pokonać te 200 km. Nie każdemu chce się tak poświęcać, żeby od 8 rano w weekend jeździć po nitce toru…

Pytasz, czy warto wybrać się na szkolenie na torze? Moja odpowiedź zawsze będzie na tak. W sumie nigdy nie byłam na typowym szkoleniu z pokonywania zakrętów na drodze, bo zawsze stawiałam na szkolenia skupiające się na sportowej jeździe. Jednak każde szkolenie przynosi efekty, które możemy przenieść do różnych stylów jazdy. Dlatego, uważam, iż każdy kto jeździ motocyklem i chce robić to lepiej, bezpieczniej, szybciej powinien zapisać się na dwudniowe szkolenie na torze lub chociażby na szkolenie na placu manewrowym.

Najlepiej dwudniowe, bo pierwszego dnia ludzie zawsze są spięci, zestresowani i nie jadą na 100% swoich możliwości. Nie wiedzą jeszcze, na ile mogą sobie pozwolić. Drugiego dnia nabierają luzu i swobody w prowadzeniu motocykla. Wtedy przyswajają najwięcej wiedzy i nabierają tzw. skilla. Rada dla osób zastanawiających się nad wyjazdem na tor, którą mogę dać to: „nie zastanawiaj się i jedź!”.

To majstrowanie przy motocyklach z tatą zostało Ci na dłużej? Lubisz coś zmieniać w swoich motocyklach?

Oj, zdecydowanie! Uwielbiam „grzebać” przy motocyklach, jednak są to zwykle jakieś proste czynności, jak np. wymiana oleju, czyszczenie gaźnika w „Shreku” lub naciąganie łańcucha. Zawsze staram się „robić” motocykle pod siebie i nie mam tu na myśli tylko ustawienia klamek, czy dźwigni sprzęgła, ale również kwestię wyglądu.

Mam choćby swoje powiedzenie: „co się nie dojedzie, to się dowygląda” (śmiech). Krótkie klamki, rolki wahacza, naklejki i lusterka akcesoryjne – są to pierwsze rzeczy, których szukam po zakupie nowej maszyny. Każdy mój motocykl zmienił swój wygląd. „Bestia” dostała gmole, „Jaga” z czarnej stała się fioletowa, a „Shrek” zyskał różowe barwy. Mogę zdradzić, iż nowe motorki również przejdą metamorfozę.

Asia Turczyn fot. Damian @_baku.art

Będą one miały coś wspólnego z pandą? Panda to taki Twój symbol motocyklowej przygody?

Oczywiście, motyw pandy musi być, szczególnie w torówce. To właśnie na torze pierwszy raz zostałam nazwana „Pandziątkiem” (śmiech). Panda to taki mój znak rozpoznawczy, a zaczęło się od tego, iż dostałam kiedyś na urodziny „futerko pandy” na kask i jeździłam w nim przez kilka miesięcy. Już wtedy mocno przyciągałam wzrok przechodniów na ulicach Wrocławia. Później zaczęły się wyjazdy na tor i tam również motyw pandy się przyjął, więc już tak zostało.

Co do Hondy, to jeszcze nie zdecydowałam ostatecznie jaki będzie miała kolor, ale na niej również panda się pojawi.

Pasje są ważne w Twoim życiu? Co jeszcze lubisz robić?

Pasje w moim życiu są bardzo ważne, to one ukształtowały mój charakter. Taką największą moją pasją, oprócz motocykli oczywiście, jest sport. Nie umiem usiedzieć w miejscu i nic nie robić (śmiech). Przez długi czas trenowałam sztuki walki oraz jeździectwo, teraz czas wolny głównie spędzam na siłowni.

Wbrew pozorom, uprawianie jakiegokolwiek sportu przydaje się w jeździe motocyklem. Jeździectwo nauczyło mnie odruchów przy uślizgach tylnego koła oraz poprawnego patrzenia w zakręt. Trening siłowy wpływa na ogólną sprawność fizyczną i wytrzymałość, która jest niezbędna przy długich podróżach lub w jeździe po torze.

Otwierasz właśnie nowy rozdział z motocyklami, stricte sportowymi – jakie masz pierwsze wrażenia z jazdy nimi?

Zacznę może od torówki, bo jeździłam nią wcześniej. Nigdy nie bałam się wsiadać na różne motocykle (jak ktoś proponuje, to biorę kluczyki i jadę), więc w pierwszym sezonie torowania mogłam spróbować swoich sił na „Czarnej”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, iż rok później będzie moja (śmiech). Na początku, strasznie sztywno mi się jeździło, jednak z każdą kolejną sesją jechałam szybciej i w coraz mocniejszym złożeniu, ale nigdy na 100% moich możliwości. Nie była moja, więc nie chciałam jej uszkodzić próbując „schodzić na kolano”.

Dopiero po zakupie „Czarnej” odblokowałam się i na drugiej sesji dnia zrobiłam swoje pierwsze „kolano”. Jestem dosyć emocjonalna, więc gdy tylko zjechałam z nitki toru – poleciały mi łzy szczęścia. Kolejne motocyklowe marzenie odhaczone! W tej chwili na „Czarnej” jeździ mi się bardzo dobrze i mogę na chwilę poczuć się jak Marc Marquez, czy Valentino Rossi (śmiech). Oczywiście dużo mi brakuje, żeby jeździć tak jak zawodowcy, ale każdy od czegoś zaczynał i to mnie motywuje, aby szkolić się dalej.

A jak było z CBR?

Ten motocykl był on moim marzeniem, odkąd miałam okazje przejechać się na starszej wersji tego modelu, dwa lata temu. Powiedziałam sobie wtedy: „kiedyś będę taką miała” i jak powiedziałam, tak zrobiłam. Wybrałam jednak nowszy model, ze względu na wymiary oraz wagę. Po ciężkiej ER-6F chciałam coś, co nie będzie ważyło ponad 200kg. Starszy model 600rr (pc37) waży niecałe 200kg i jest zbyt wysoki dla mnie. Nowszy natomiast waży 184kg i spokojnie sięgam obiema nogami do ziemi. Dla mnie priorytetem jest czuć się bezpiecznie na motocyklu, więc dosięganie do ziemi jest jednym z kryteriów, podczas wyboru nowej maszyny.

Asia Turczyn Fot. Andrzej Turczyn

Na „Kaśce” od pierwszej jazdy czuję się jak na motocyklu, stworzonym pode mnie. Każdy, kto widzi mnie na niej po raz pierwszy – mówi podobnie, także coś w tym musi być… Kupiłam ją trzy tygodnie temu, a już zrobiłam ponad 2000 km. Niby sporty nie są wygodne, jednak ja uważam, iż na żadnym motocyklu nie będzie za wygodnie, póki nie trafimy na ten adekwatny. „Kaśka” jest tym adekwatnym i ma u mnie dożywocie! (śmiech)

To jakie w związku z nimi masz plany na przyszły sezon?

Moje plany zmieniają się tak szybko, jak kilometry na liczniku w moich motocyklach (śmiech). Bardzo bym chciała pojechać w przyszłym sezonie w Bieszczady i zwiedzić całą południową część Polski. Nie zabraknie na pewno wyjazdów na winkle w Czechach, a jak finanse oraz urlop w pracy pozwolą, to może wskoczy jakaś dłuższa zagraniczna podróż.

Moim marzeniem jest podróż na motocyklu przez całą Europę. Zaczynając od pięknych krajobrazów w Alpach, po gorące zachodnie wybrzeże Portugalii, kończąc w słonecznym Jerez w Hiszpanii. Tam znajduje się tor, na którym realizowane są wyścigi MotoGP i moje marzenie obejmuje też zobaczenie tej rywalizacji na żywo. Cała podróż zajmie mi od 2 do 3 tygodni, a przynajmniej tak planuję. Na razie jest to odległy cel, ale wiem, iż kiedyś go zrealizuję!

Nie zabraknie mnie również na torach w przyszłym sezonie. Chciałabym spróbować swoich sił na każdym torze w Polsce i coś czuję, iż na jednym komplecie opon do „Czarnej” się nie skończy (śmiech). Ale nie ma co mówić o przyszłym sezonie, bo jeszcze ten się dla mnie nie skończył. Jak spadnie śnieg, albo temperatury spadną poniżej 6 stopni, to wtedy na chwilę odstawię motocykl. Dopóki jest sucho na drodze i nie ślizgam się na każdym zakręcie – mogę jeździć!

Instagram:

Idź do oryginalnego materiału