„Zamiast ciągle tylko karać, lepiej byłoby zrobić jakąś kampanię edukacyjną” – twierdzi komentariat pod niemal każdym postem na temat mandatów. Może i racja, ale jeżeli kampanie miałyby wyglądać tak, jak ta, to mówię zupełnie otwarcie – szkoda kasy.
Są filmy, które wstrząsają, które zmuszają do refleksji, które pozostają z widzem na długo po seansie. Są też produkcje, które próbują być ważne, ale zatracają się w miałkiej dydaktyce, wierząc naiwnie, iż wystarczy podniosły ton i znane nazwisko, by zmienić świat. „Zwolnij, bo się przejedziesz” należy niestety do tej drugiej kategorii. To kino instruktażowe udające
emocjonalną opowieść,
filmowa ulotka w ładnym opakowaniu – i nic więcej.
Kampanie społeczne mają jeden nadrzędny cel: poruszyć odbiorcę, wstrząsnąć jego wyobraźnią, a najlepiej jestestwem. Tymczasem ta produkcja nie tylko nie wstrząsa, ale wręcz toczy się ospale przed siebie jak kierowca, który zasnął za kierownicą. Historia, którą nam zaserwowano, jest
przewidywalna do bólu.
Oto kolejny raz dostajemy scenariusz o zapracowanym kierowcy, który spieszy się, bo – a jakże – czas go goni. Można by pomyśleć, iż widz zostanie uderzony brutalną prawdą, iż zobaczy obraz, który go wryje w fotel. Niestety, twórcy poprzestali na grzecznych, poprawnych obrazkach, które przechodzą przez ekran jak reklama banku – miło, poprawnie, do zapomnienia.
Dawid Ogrodnik, ceniony aktor dramatyczny, którego znamy z wybitnych kreacji choćby w „Rojście”, „Ostatniej rodzinie”, czy „Johnnym”, został tu sprowadzony do roli
moralizatorskiego narratora-rapera.
Jego postać nie gani, nie karci, a jedynie „podpowiada” – jak twierdzą twórcy kampanii. I właśnie to jest problemem. Film grzęźnie w tonie protekcjonalnej pogadanki. Widz, który zasiądzie przed ekranem, nie poczuje ani lęku, ani wstydu, ani choćby impulsu do zmiany swojego zachowania. Usłyszy natomiast elegancko podane frazesy, które przez swoją bezpieczną formę nie dotrą do sedna problemu.
Największą porażką tego filmu jest jego całkowity
brak siły oddziaływania.
Twórcy zidentyfikowali główne przekonania polskich kierowców: „mam dobre auto, znam trasę, inni tak jeżdżą”, ale ich sposób na walkę z nimi to łagodne upomnienie. Tylko iż osoby, które naprawdę nadużywają prędkości, nie reagują na takie komunikaty. To nie rapujący ziomek ma ich powstrzymać, ale realny strach przed konsekwencjami. Wspomnijmy choćby głośną kampanię brytyjską
„It’s 30 for a reason” [LINK]
czy francuskie filmy o ofiarach wypadków [LINK1, LINK2]– tam twórcy nie bali się brutalnej prawdy, tam uderzano w widza z pełną mocą. A tutaj? Tutaj mamy produkt reklamowy, który nie wychodzi poza schemat.
Czy coś ratuje ten film? Realizacja jest poprawna – zdjęcia są czyste, montaż płynny, a muzyka odpowiednio podkreśla „przekaz”. Ale cóż z tego, skoro efekt końcowy jest jałowy? To jak pięknie zapakowany prezent, w którym znajduje się broszura zamiast prawdziwego podarunku.
Podsumowując, „Zwolnij, bo się przejedziesz” to film, który kilka zmienia. Przemówi do tych, którzy i tak jeżdżą ostrożnie, i odbije się od tych, do których powinien trafić. Można go obejrzeć, można choćby pochwalić za techniczną poprawność, ale jeżeli ktoś myśli, iż ta produkcja wpłynie na wyobraźnię piratów drogowych, to obawiam się, iż się – nomen-omen – przejedzie. Na własnych oczekiwaniach.