Można nie interesować się sytuacją motoryzacyjną u naszych zachodnich sąsiadów, ale fakty są takie, iż od ich decyzji zależy w dużej mierze los sąsiednich państw.
I trzeba to przenieść na działania polityczne, które przez lata były forsowane przez Zachód, a dziś wszyscy odczuwają ich skutki. Warto dodać, iż to nie była próba ochrony własnych interesów. Wręcz przeciwnie. Rynek niemiecki oraz tamtejszy przemysł samochodowy ucierpią najbardziej.
Problemem nie są auta elektryczne same w sobie, a politycy, którzy im tylko szkodzą – tak, to jest paradoks tej całej sytuacji. Ich krótkowzroczne działania sprawiają, iż już na tym etapie pojawiają się poważne problemy z inwestycjami w tę technologię.
Dlaczego? Zaczęło się od próby forsowania prawa na niekorzyść innych układów napędowych. Efekt jest taki, iż producenci zaczęli inwestować w elektryczność w odseparowaniu od oczekiwań rynkowych. Muszą to robić, żeby nie dostać miliardowych kar za emisję. Tymczasem klienci nie są wystarczająco zainteresowani autami na prąd. I koło się zamyka.
Dotacje też w dłuższej perspektywie będą przyczyną problemu. Dlaczego? Po pierwsze, są sztuczną metodą budowania zainteresowania. Po drugie, stanowią dowód, iż pojazdy elektryczne nie są w stanie poradzić sobie samemu – a dobry produkt na wolnym rynku nie powinien mieć przecież rządowego wsparcia. Po trzecie, uczą społeczeństwo, by kupować wtedy, gdy są dawane różne zapomogi. I Niemcy już to odczuwają.
Rynek niemiecki w kryzysie?
Liczby nie pozostawiają złudzeń. Jest źle, a może być jeszcze gorzej, skoro od 2025 roku wchodzą zaostrzone normy emisji spalin, które zmuszają koncerny do zmniejszenia liczby modeli spalinowych i hybrydowych na rzecz elektrycznych. Absurd.
Niemcy doskonale wiedzą, iż dopłaty nie mogą trwać wiecznie, dlatego je „ucinają”. I to sprawia duże problemy, co zresztą odczuwa Volkswagen, Ford i wielu innych wstrzymujących lub zamykających fabryki produkujące auta akumulatorowe.
W samym listopadzie, spadek sprzedaży samochodów elektrycznych wyniósł aż 22 procent. Sama Tesla zanotowała „zjazd” o 55 procent. W jedenastym miesiącu tego roku sprzedano 35 167 modeli na prąd, co stanowi 14,4 procenta rynku. Jak na najważniejsze państwo Zachodu forsujące Zielony Ład, nie wygląda to dobrze.
Mimo tego, cały rynek niemiecki utrzymał się niemal na tym samym poziomie – osiągając 0,5 procenta spadku. To niewiele, jak na obecną sytuację. Uratowały go samochody hybrydowe, które w dużej części mogą nie przetrwać nowych obostrzeń dotyczących emisji. Osiągnęły wzrost wynoszący 20 procent, co przełożyło się na 94 544 egzemplarze.
Hybrydy plug-in przetrwają, ale…
Spośród nich, dokładnie 20 604 sztuki to hybrydy plug-in. I głównie one mają szansę przetrwać, ponieważ oferują duże baterie umożliwiające pokonywanie od kilkudziesięciu do ponad 100 kilometrów w trybie elektrycznym, co pozwala „obejść” przepisy.
Problem w tym, iż to najdroższy rodzaj pojazdów zelektryfikowanych. Poza tym, na dłuższych dystansach nie są tak nisko-emisyjne ze względu na rozładowaną baterię i wzmożoną pracę silnika spalinowego, który musi poradzić sobie z większą masą. Ale kto by się tym przejmował w Komisji Europejskiej.
Czy to wszystko ma sens? Już wiemy, iż nie. I nie chodzi o ideę, która jest słuszna, tylko forsowaną ideologię niszczącą wszystko, co Europa wypracowała przez ostatnie dekady. Chiny i Stany Zjednoczone „odjeżdżają”, a Stary Kontynent staje się coraz mniej konkurencyjny – niemal w każdej kategorii gospodarczej.