Producent elektrycznych SUV-ów ma ostatnią szansę, by nie pójść na dno Oceanu

2 tygodni temu

Producent elektrycznego SUV-a Ocean – marka Fisker – ma ogromne kłopoty. Jego ostatnią szansą ma być przejęcie przez któryś z rzekomo zainteresowanych koncernów, ale pytanie, czy ci mityczni nabywcy w ogóle istnieją.

Henrik Fisker, duński przedsiębiorca i producent samochodów, zasłynął z dziwacznego modelu Karma, którego z wielkim trudem udało się zbudować 2450 sztuk, zanim wytwórca akumulatora głównego zbankrutował. Teraz bankructwo wisi też nad samym Henrikiem Fiskerem, który właśnie wystawił na sprzedaż swoją amerykańską rezydencję wartą ponoć 35 mln dolarów. Wygląda na to, iż jego nowy motoryzacyjny projekt, czyli SUV Ocean (którego miał uzupełnić pick-up Alaska), właśnie ciągnie go na dno.

Elektryczny Fisker Ocean został oceniony jako katastrofalnie zły

Amerykański youtuber Marques Brownlee w filmie mającym już 5,5 mln wyświetleń nazwał go „najgorszym samochodem, jaki recenzował”. Obejrzałem uważnie ten film i główne zarzuty dotyczą fatalnie działającego oprogramowania. Samochód sypie błędami, niektóre elementy w ogóle nie były podłączone (np. panele solarne na dachu) lub działały losowo (Bluetooth, kamery cofania), lub też nie działały tak, jak powinny działać. W samochodzie nie ma schowka przed pasażerem, nie występuje też układ zapobiegający staczaniu się przy ruszaniu pod górę. Wszystko to sprawia wrażenie niedopracowanego, takiego samochodu w wersji beta, wypuszczonego do klientów jako do królików doświadczalnych. Były to jednak króliki, którym kazano płacić za to słone pieniądze, więc miały prawo poczuć się rozczarowane.

Wprawdzie Fisker wypuścił aktualizację oprogramowania, ale to kilka pomogło

Auta wyceniane początkowo na 60 tys. dolarów można teraz czasem kupić za… połowę tej ceny, bo producent próbuje na wszelkie sposoby pozyskać środki na spłatę bieżącego zadłużenia. Według różnych szacunków wartość firmy to w tej chwili od 34 do 54 milionów dolarów – jako ciekawostkę wypada dodać, iż swoją rezydencję państwo Fiskerowie wycenili na 35 milionów. Zobowiązania bieżące są ponoć 30-krotnie większe, a pomóc w ich spłacie miał Nissan, z którym Fisker miał zawrzeć umowę o budowę elektrycznego pickupa, wartą 400 milionów dolarów. Jednak rozmowy załamały się, co potwierdza plotki, iż dogadanie się z Henrikiem Fiskerem jest niemożliwe. Nissan chciał, aby pick-up Alaska trafił do ich oferty, potem wszyscy się pokłócili, negocjacje zerwano, a nowojorska giełda papierów wartościowych przestała w ogóle oferować akcje firmy Fisker.

Teraz podobno pozostało czterech zainteresowanych graczy

Trochę w to nie wierzę, ale być może Fisker znowu ucieknie spod noża. Niestety, wiele wskazuje na to iż wypuszczenie na przepełniony rynek niedopracowanego i w sumie dość nieciekawego produktu za każdym razem kończy się tak samo. Większość wczesnych firm chińskich z początku ponosiła koszmarne porażki i musiała wspomagać się pomocą rządową. W Europie nie dał sobie rady Tata, a wietnamski Vinfast ze swoim elektrycznym SUV-em również walczy z niemałymi kłopotami. Trudno też nie pamiętać, ile problemów zaliczyła Tesla, większość z nich omijając przez zalewanie rynku swoim produktem.

Czy Fisker przetrwa?

Znając szeroko opisywaną upartość Henrika – wątpię. Choć z drugiej strony, nie zdziwię się, jak za parę lat wypłynie znowu. To taka marka jak wieloryb – raz się wynurza, raz idzie pod powierzchnię Oceanu.

Fisker Karma
Idź do oryginalnego materiału