Do głosowania na „zielonych” podchodzę trochę jak pies do jeża. Jak wiadomo, nie lubię tej cholernej przyrody acz (niechętnie) akceptuję naukowe argumenty za tym, iż jest nam tak ogólnie potrzebna.
Wolałbym oczywiście głosować na czerwonych. Ale w odwiecznym wyczekiwaniu sensownej lewicy nie mogę ignorować tego, iż nie widzę już większych programowych różnic między mną a „zielonymi”- owszem, mam inne priorytety (prawa pracownicze przed strzyblą błotną), ale to tylko kwestia innego poustawiania tych samych klocków.
„Zieloni” nie mają realnych szans na wygraną. W wyborach do europarlamentu nie zarejestrowali choćby list w całym kraju. Tym bardziej nie będę się więc martwił tym, iż inaczej bym poukładał ich postulaty – cieszę się przede wszystkim z samego ich wprowadzenia do debaty.
Przed publicznym ogłoszeniem poparcia dla Joanny Erbel postanowiłem przeprowadzić z nią mailowy miniwywiad skupiony na pytaniach istotnych dla tego blogu i jego czytelników – co kandydatka myśli o sieci drogowej węzła warszawskiego? Jakie ulice chciałaby zwężać, a gdzie zaakceptuje choćby autostradę?
Zapraszam do lektury i komentowania szczególnie kolegów z SISKOM. Jak widać, kandydatka nie jest przeciwniczką dróg samochodowych jako takich. Nie postuluje wstrzymania budowy warszawskiego ringu ani rezygnacji z Trasy Olszynki Grochowskiej.
Co do tego, iż trasa N-S zaczyna wyglądać na redundantną wobec innych dróg, adekwatnie się z nią zgadzam. Gdybym był warszawskim dyktatorem wybudowałbym tylko kawałek do Żwirek, bo tam i tak nie ma jakiejś szczególnie wartościowej tkanki miejskiej, dla której taka trasa byłaby uciążliwa – a bez sensu, iż gotowy węzeł stoi i się marnuje.
Trochę kandydatkę ponosi optymizm, gdy mówi o licznych ogrodach miejskich w Detroit. To już raczej w Warszawie jest więcej ogródków działkowych.
Ale Detroit to z kolei w ogóle przykład, który powinien dać do myślenia wszystkim entuzjastom motoryzacji. Przy okazji pozwolę sobie zareklamować mój reportaż w „Dużym Formacie”.
Notkę ilustruję zdjęciem znaku drogowego, o którym piszę w reportażu. W tle widać opuszczone od kilkunastu lat wieżowce osiedla Brewster Douglass. Na pierwszym planie – znak kierujący ruch przez widmową osiedlową ucieczkę na autostrady, które się krzyżują w pobliżu (zaraz za tymi wieżowcami). Obawiam się, iż świadomie lub nie, nasi luminarze samorządowi dążą do zbudowania w swoich miastach drugiego Detroit (te libeskindy, te ekspresówki, te kwitnące suburbia!).
Kocham motoryzację, identyfikuję się z określeniem „petrolhead”, moja ulubiona forma turystyki to turystyka samochodowa. Ale ideałem miasta jest dla mnie Wiedeń, a nie Los Angeles – najbardziej podoba mi się miasto, po którym można leniwie spacerować i wszędzie dojechać zbiorkomem, ale jak się chce wyskoczyć na dalszą lub bliższą wycieczkę, autostradowa obwodnica jest tuż tuż.
Mam wrażenie, iż zieloni myślą o takim właśnie mieście. Wiedniem zresztą rządzi koalicja zielono-czerwona. Czerwieni w sensie zachodnioeuropejskim się już u nas raczej nie doczekam, pozostaje mi więc zieleń. Przestaję narzekać na brak pomidorów i zaczynam wcinać ogórki.