Pół roku temu w Czechach podczas jazd prasowych poznałem Hyundaia Instera. Ten mały, choć zaskakująco przestronny, efektowny i nieźle wyceniony elektryk do miasta okazał się strzałem w dziesiątkę i bardzo sensownym pojazdem. Teraz wydawało mi się, iż Koreańczycy zabrali mnie na przeciwny biegun, choć prezentacja odbyła się po sąsiedzku, na Słowacji. Odwrotność sytuacji polegała na kompletnie odmiennych wrażeniach, jakie pozostawił po sobie główny bohater. Czy IONIQ 9 jest zatem bezsensowny? I tak, i nie.
Raptem kilka kilometrów od wiecznie zatłoczonego Zakopanego, po przekroczeniu polsko-słowackiego przejścia granicznego, życie jakby zamiera. W szarych i brzydkich miasteczkach jest pusto, po wąskich drogach adekwatnie przestają jeździć samochody. Swoje dokłada jesienna aura. Na niebie wiszą ciężkie szare chmury, czasem pokropi z nich deszcz, okolicę spowija gęsta mgła. W takich okolicznościach IONIQ 9 jest jak z innej planety. Hyundai od dłuższego czasu stawia na kosmiczny sznyt swoich aut – zwłaszcza elektrycznych – i nie inaczej jest w przypadku flagowego okrętu, jakim z dumą nazywa największego SUV-a w gamie.
