
Jak wielokrotnie wspominaliśmy, nowe normy emisji CO2 zahaczają o absurd i są oderwane od rzeczywistości. Dotyczy to zarówno samego przemysłu motoryzacyjnego, jak i oczekiwań klientów, którzy nie są tak bardzo zainteresowani autami elektrycznymi, jak chcieliby tego politycy. Właśnie dlatego zapowiedziano „wstrzemięźliwość” w tym zakresie.
Nowe normy emisji CO2 to abstrakcja
Producenci sprzedający swoje produkty na terenie Unii Europejskiej są wręcz zmuszani do zwiększania oferty samochodów akumulatorowych, a przy tym ograniczania tych spalinowych i hybrydowych. Nowe normy emisji CO2 w połączeniu z dotacjami rządowymi miały skłonić klientów do częstszego sięgania po napędy rzekomo „zero-emisyjne”. Skala wpływu wciąż jest jednak za mała, by mówić o jakimikolwiek interesie ze strony marek.
Przypomnijmy, iż od 1 stycznia 2025 roku obowiązują, przynajmniej teoretycznie, limity zmniejszone do 93,6 grama CO2 na kilometr. Do końca 2024 roku obowiązująca średnia to 120 gramów, co jest znaczącą różnicą. W 2030 roku planowano wprowadzenie Euro 7 z ograniczeniem do 49 gramów.
Wszystko jednak wskazuje na to, iż nie da się tego zrobić. Producenci musieli wywrzeć wpływ na Komisji Europejskiej, która postanowiła znaleźć rozwiązanie na problem przez nią stworzony. Lepiej późno, niż wcale, ale to nie zmienia faktu, iż koszty i tak zostaną poniesione.
Trudna sytuacja geopolityczna
Gdy idea przerodziła się w ideologię, zaczęło się poświęcanie licznych sektorów na rzecz środowiska. To sprawiło, iż europejska gospodarka przestała być konkurencyjna. Chiny i Stany Zjednoczone zaczęły „odjeżdżać”, ponieważ nie były w tym zakresie równie rygorystyczne w swoich założeniach.
Gdy doszło do wojny za naszą wschodnią granicą (atak Rosji na Ukrainę), pojawiły się dodatkowe utrudnienia, które jeszcze bardziej uwidoczniły niekompetencję ze strony rządów. Na jaw wyszły nie tylko braki w przemyśle zbrojeniowym, ale także kłopoty z zapewnieniem energii.
Niemcy gwałtownie uruchomiły elektrownie węglowe, by nie doprowadzić do większego kryzysu energetycznego we własnym kraju. Francja jest w lepszej sytuacji ze względu na utrzymanie energii atomowej, ale to nie oznacza pełnego bezpieczeństwa.
Zamiast zajmować się zabezpieczaniem interesów całej Unii Europejskiej, politycy skupiali się na forsowaniu ideologii, co doprowadziło do wręcz odwrotnych skutków. Dziś ani Rosja, ani Stany Zjednoczone, ani Chiny nie traktują Starego Kontynentu jako kluczowego gracza w rozgrywce o nowy ład na świecie. A owa rozgrywka już trwa.
Nowe normy emisji CO2 wstrzymane
Jak podał Bloomberg, Ursula von der Layen zapowiedziała dziś, iż Unia Europejska wstrzyma nowe normy emisji CO2 na trzy lata, by producenci zdążyli się do nich dostosować. Można więc mówić o „odroczeniu” przepisów, a nie ich całkowitym wycofaniu.
Czy to dobrze? Niektóre marki na pewno odetchnęły z ulgą, bo groziły im kary sięgające miliardów euro. Biorąc pod uwagę, jak działa biznes, koszty zostałyby przerzucone na klientów, co oznaczałoby jeszcze droższe samochody.

Efekt domina sprawiłby, iż sprzedaż straciłaby rozpęd. I znów doszłoby do podkopywania potencjału własnych rynków. Podjęta decyzja nie jest więc w pełni satysfakcjonująca, ale na pewno lepsza, niż forsowanie pierwotnych założeń.
Zmiana też kosztuje
Przemysł motoryzacyjny nie działa z dnia na dzień. Strategia modelowa budowana jest z wyprzedzeniem, co wiąże się z procesami inżynieryjnymi, projektowymi, dystrybucyjnymi oraz infrastrukturą, którą trzeba przystosować. To wszystko kosztuje.
Marki, które nie spełniły norm z pewnością są zadowolone z takiego obrotu sprawy. Istnieją jednak producenci, którzy wycofali auta spalinowe i zwiększyli liczbę elektrycznych, by się dostosować do przepisów.
Dla nich nowe normy emisji CO2 nie stanowiły problemu, ale ich zmiana – już tak. Zaufali politykom, którzy wycofali się ze swojego pomysłu, który był podobno „nie do ruszenia”. Mogą więc spodziewać się, iż zwiększenie liczby aut EV w ich ofertach nie doczeka się adekwatnego zainteresowania. Czy rządzący za to zapłacą? To pytanie retoryczne.