Ale na tym nie koniec wyliczanki, bowiem do walki o miano najciekawszej propozycji w tej klasie można podpiąć nieco zapomnianego, ale wciąż „żywego”, bo produkowanego od dziewięciu lat zawodnika z Wielkiej Brytanii. To Land Rover Discovery piątej generacji. Wielu fanów marki pewnie obruszy się na umieszczenie go w tak pospolitym towarzystwie – wszak twierdzą, iż „Disco” to znacznie więcej niż SUV.
Land Roverowi Discovery, w przeciwieństwie do wymienionej konkurencji z półki premium, nikt nie przykleja łatki „bulwarówki”. Taki stereotyp krąży chociażby wokół Porsche Cayenne. Tymczasem, jak usłyszałem ostatnio od kolegów dziennikarzy biorących udział w prezentacji Porsche na Pustyni Błędowskiej, całkiem niesłusznie. Niemiecki SUV o sportowym, wręcz wyścigowym rodowodzie spisywał się w trudnym terenie zaskakująco dziarsko. Na przekór hasłom, iż jest wydmuszką, a nie wozem na bezdroża. W przypadku testowanego jakiś czas temu Discovery taka relacja nie byłaby zaskakująca. Przecież Land Rover to marka słynąca z produkowania poważnych terenówek, które nie boją się jazdy w najtrudniejszych warunkach. Bez gry pozorów, bez udawania czegoś, czym nie są. Tyle iż akurat mnie „Disco” (tak lubią zdrabniać jego nazwę miłośnicy brytyjskiej motoryzacji) urzekło czymś zupełnie innym…