Na co zwrócić uwagę przy zakupie samochodu elektrycznego? Poradnik

moto-przestrzen.pl 4 godzin temu

Zakup samochodu elektrycznego jeszcze kilka lat temu był decyzją dla entuzjastów nowych technologii. Dziś to realna alternatywa dla aut spalinowych — pod warunkiem, iż podejdziemy do tematu świadomie. Bo choć elektryki kuszą ciszą, dynamiką i niskimi kosztami jazdy, to potrafią też rozczarować, jeżeli nie dopasujemy ich do własnych potrzeb.

Realny zasięg vs WLTP – liczby z katalogu to dopiero początek

To najczęściej pierwsze pytanie i jednocześnie największe źródło nieporozumień. Deklarowany przez producenta zasięg (norma WLTP) rzadko ma wiele wspólnego z codzienną jazdą. W praktyce najważniejsze jest zużycie energii w realnych warunkach, a nie sama „sucha” pojemność akumulatora.

Elektryk z baterią 60 kWh netto może w mieście zużywać 14–15 kWh/100 km, ale na autostradzie przy 120–130 km/h wartości rzędu 22–25 kWh nie są niczym nadzwyczajnym. Zimą dochodzi kolejna zmienna: ujemna temperatura. Ogrzewanie i gęstsze powietrze potrafią skrócić zasięg o 20–30%.

Wskazówka: Szukaj aut z pompą ciepła. To element wyposażenia, który znacząco obniża zużycie energii na ogrzewanie zimą, ratując cenny zasięg.

Dlatego zamiast pytać „ile ma kilometrów zasięgu”, lepiej zapytaj: „jaką ma krzywą zużycia przy 120 km/h?”.

Z życia wzięte – co pokazały nasze testy?

Teoria to jedno, ale jak to wygląda w praktyce? Oto kilka wniosków z naszych ostatnich testów, które idealnie obrazują, jak różnią się od siebie współczesne elektryki:

Miejski ideał istnieje? (Renault 5 E-Tech)

Testując nowe Renault 5 E-Tech, przekonaliśmy się, jak ważna jest niska masa. To auto w mieście potrafiło zejść do zużycia 11–12 kWh/100 km, co przy baterii 52 kWh daje fantastyczny zasięg. Jednak fizyki nie oszukasz – na trasie przy 120 km/h zużycie rośnie do ok. 14,5 kWh. Wniosek? Do miasta nie potrzebujesz ogromnej baterii, potrzebujesz lekkiego auta.

Chińczyk lepszy od Volvo? (MG4 XPOWER)

To było dla nas największe zaskoczenie tego roku. Testowaliśmy MG4 XPOWER (435 KM!) równolegle z Volvo EX30 Twin Motor Performance. Efekt? MG4 okazało się nie tylko o ponad 60 tys. zł tańsze, ale też oszczędniejsze w realnych warunkach. Zimą w mieście zużywało 18–19 kWh/100 km, podczas gdy Volvo potrafiło wziąć choćby 22 kWh. Do tego MG4 daje więcej „czystej” frajdy z jazdy dzięki lepszemu zestrojeniu zawieszenia, choć multimedia wciąż wymagają dopracowania.

Bateria to nie wszystko (Ford Puma Gen-E)

Elektryczna Puma to świetny przykład kompromisu. Ma baterię o pojemności zaledwie 43,6 kWh. W naszym teście realny zasięg poza miastem spadał do 250–300 km. Czy to wada? Nie, jeżeli masz w domu wallboxa i jeździsz głównie „wokół komina”. Ale jako jedyne auto na wakacje może wymagać częstszych postojów, mimo iż ładuje się z mocą 100 kW całkiem sprawnie (23 minuty 10-80%).

Komfort vs trakcja (Omoda E5)

Chińska Omoda E5 zaskoczyła nas miękkim, komfortowym zawieszeniem, ale obnażyła też typową cechę mocnych elektryków FWD (napęd na przód). Przy 204 KM i wysokim momencie obrotowym dostępnym „od zera”, dynamiczny start na mokrym często kończy się walką o przyczepność. To dowód na to, iż w elektryku nie zawsze „więcej mocy” znaczy „lepiej” – liczy się to, jak jest ona oddawana na asfalt.

Czy najtańszy ma sens? (Dacia Spring 65 KM)

Często pytacie o Dacię Spring, zwłaszcza w kontekście dopłat. Sprawdziliśmy wersję po liftingu (65 KM). Czy to ma sens? Tak, ale tylko w ściśle określonym scenariuszu.

Spring to mistrz oszczędności – w mieście bez trudu schodziliśmy do 10-11 kWh/100 km. Dzięki temu mała bateria (26,8 kWh) wystarcza na realne 180–200 km latem. Jednak zimą lub po wyjeździe na obwodnicę zasięg topnieje do 110–120 km. To auto, które nie udaje, iż jest czymś więcej niż narzędziem do miasta. Jest głośne powyżej 90 km/h, wąskie i plastikowe, ale jako drugi samochód w rodzinie (na dojazdy do pracy, szkoły, zakupy) jest bezkonkurencyjne kosztowo. Z dopłatą „NaszEauto” może kosztować tyle, co używany kompakt, a jeździ niemal za darmo.

Ładowanie – krzywa ważniejsza niż moc maksymalna

Paradoksalnie, przy zakupie samochodu elektrycznego parametry ładowania bywają ważniejsze niż rozmiar baterii. Ale uwaga: nie patrz tylko na maksymalną moc (np. 150 kW). Kluczowa jest krzywa ładowania – czyli jak długo auto potrafi utrzymać wysoką moc. Różnica między stabilnym 100 kW a chwilowym „pikiem” 150 kW może oznaczać kilkanaście minut postoju mniej w trasie.

W codziennym użytkowaniu najważniejsze jest jednak ładowanie AC (prąd zmienny). Standardem jest dziś 11 kW, co pozwala naładować auto w garażu w 6–8 godzin. Brak możliwości ładowania w domu lub w pracy (wallbox) znacząco komplikuje życie z elektrykiem i – mówiąc wprost – zabija sens ekonomiczny takiej inwestycji.

Warto wiedzieć: Są na rynku wyjątki, które oferują ładowarkę pokładową 22 kW. To ogromna zaleta, jeżeli korzystasz z publicznych słupków w mieście (np. pod biurem czy sklepem). Auto takie jak Renault Scenic E-Tech naładuje się dwa razy szybciej niż konkurencja. Podczas 1,5-godzinnych zakupów w galerii zyskasz choćby 150-200 km zasięgu zamiast standardowych 70-80 km.

Brak możliwości ładowania w domu lub w pracy (wallbox) znacząco komplikuje życie z elektrykiem i – mówiąc wprost – zabija sens ekonomiczny takiej inwestycji, chyba iż masz właśnie auto z ładowarką 22 kW i tani słupek pod blokiem.

Dopłaty „NaszEauto” – choćby 40 tys. zł wsparcia?

Rynek dojrzał, a ceny aut segmentu C i D (często 170–200 tys. zł) wciąż bywają barierą. Tu wchodzi gra program „NaszEauto” (następca „Mojego Elektryka”), który w 2025 roku realnie zmienia zasady gry.

Program ten może obniżyć cenę nowego samochodu elektrycznego, ale pod warunkiem spełnienia kryteriów (m.in. limit ceny pojazdu do 225 tys. zł netto).

  • Dla firm i w leasingu dotacja sięga często 27 000 zł.
  • Dla osób fizycznych, przy spełnieniu dodatkowych warunków (np. zezłomowanie starego auta spalinowego, niższy dochód lub Karta Dużej Rodziny), łączne wsparcie może wynieść choćby 40 000 zł.

To sprawia, iż przy tańszych modelach (jak wspomniana Dacia Spring czy Citroen e-C3) cena zakupu zrównuje się z odpowiednikami spalinowymi.

Koszty użytkowania – taniej, ale nie „za darmo”

Elektryk nie wymaga wymiany oleju, ma prostszą konstrukcję (brak dwumasy, turbiny, DPF) i niższe koszty serwisowe. Ale nie jest autem darmowym w utrzymaniu. Publiczne, szybkie ładowarki DC są coraz droższe, a ubezpieczenie auta o wysokiej wartości potrafi zaboleć.

Rachunek ekonomiczny spina się najlepiej, gdy:

  • Ładujesz auto w 90% w domu (taryfy nocne/weekendowe).
  • Masz instalację fotowoltaiczną.
  • Jeździsz dużo w trybie miejskim/podmiejskim (gdzie elektryk jest najwydajniejszy).

Czy to moment na zakup?

Tak — ale nie dla wszystkich. Samochód elektryczny w 2025 roku to świetny wybór jako auto do codziennych dojazdów, auto miejskie lub drugi samochód w rodzinie („wół roboczy”). Jako jedyne auto „do wszystkiego” (w tym wakacji na drugim końcu Europy) przez cały czas wymaga pewnych kompromisów i planowania.

Jeśli podejdziesz do tego z kalkulatorem i świadomością własnych potrzeb – elektryk odwdzięczy się komfortem nieosiągalnym dla aut spalinowych. jeżeli kupisz go „oczami” bez analizy ładowania – gwałtownie zatęsknisz za starym dieslem.

Idź do oryginalnego materiału