Moje miasto chce mnie zabić. Mieszkam w piekle dla pieszych

konto.spidersweb.pl 2 godzin temu

Kiedy ja walczyłem o przeżycie na chodniku, auta jak gdyby nigdy nic pędziły po czarniutkich drogach.

Lubię, kiedy pada śnieg. Dziecinna obserwacja zwykłego zimowego dnia brzmi dziś przecież jednak zupełnie inaczej, bo opady białego puchu nie są już takie zwykłe, naturalne, powtarzalne. Najlepiej świadczą o tym liczby przytaczane na blogu Świat Wody. Dzisiejsze opady są krótkie, intensywne, ale chwilowe – choćby jeżeli spadnie dużo, to i tak gwałtownie śnieg się rozpuści. W śniegu nie ma już nic – niech będzie, prawie nic – stałego.

https://www.facebook.com/swiatwodynauka/posts/pfbid02dTtUNdWxg5rnpmy4VzN3cYgQxTtPL2LidpAdrQQ6D3jXyb59bFmMpiyfLh5RymJql

Nie tylko dlatego lubię, kiedy śnieg spada. Najlepsze są pierwsze chwile. Nagle w mieście robi się cicho. Auta jeżdżą wolniej. Kierowcy pieklą się, iż zima jak zwykle zaskoczyła drogowców, więc nie mają wyjścia, ściągają nogę z gazu. Jest spokojniej. Aż chce się spacerować.

Lubię, kiedy śnieg leży długo. Nie tylko dlatego, iż tak rzadko się to dzieje. Można wówczas odnieść wrażenie, iż miasto znowu należy do nas. Do nas, czyli pieszych. Nagle tworzą się zupełnie nowe ścieżki, jeszcze przed chwilą nieistniejące. Wracają też te zapomniane, jakby śnieg wyciągał je spod powierzchni. Drogi się przecinają, prowadzą w sposób, o którym wcześniej nie myśleliśmy, a przecież jest tak logiczny. Skróty, szlaki, pomysłowe ścieżki. Powstają spontanicznie, ale pasują jak ulał. Serio, czemu wcześniej tędy nie chodziliśmy? To takie wygodne!

To tylko chwilowy tryumf, bo śnieg nie ma okazji długo się wylegiwać. Wydeptane dróżki giną. Ich los był przecież dawno przesądzony. Nikt, choćby największy naiwniak, nie miał prawa sądzić, iż przetrwają, wszak wiele z nich prowadziło przez trawniki albo inne miejsca, po których się nie chodzi. I chociaż każdy godzi się z tą bolesną prawdą, to żal pozostaje. A gdyby tak ktoś zrobił zdjęcia z lotu ptaka, prześledził, jak chodzą piesi, zainspirował się, zostawił choćby dwa-trzy szlaki? Taki zimowy budżet obywatelski, w którym mieszkańcy optują za powstaniem nowych chodników, niekoniecznie betonowych. Wygrywa ta trasa, która zdobywa najwięcej głosów – czyli śladów butów. Byłoby pięknie, ale to utopia.

Niedaleko mnie otworzyło się nowe mini-centrum handlowe. Z tej okazji klienci udeptali sobie mały kawałek na trawniku, dzięki czemu krótszą drogą mogą dojść do sklepu lub wychodząc, wejść na chodnik. Płotek, który miał powstrzymywać samochody przed nielegalnym parkowaniem, jest w coraz gorszym stanie. Nowopowstałą ścieżką jeżdżą też, oczywiście, rowery elektryczne. Zastanawiam się, czy ktoś pójdzie nam na rękę i stworzy skrót, czy raczej naprawdę niewielki szlak pozostanie. Będzie jeszcze jednym symbolem walki planistów z upartymi pieszymi, którzy nie chcą nauczyć się chodzić tak, jak im zasugerowano.

Lubię, kiedy śnieg spada. Zima wyciąga rękę do pieszych

Zachęca: teraz wy chwilę porządzicie. Nie cieszymy się tą władzą długo, ale zawsze to coś. Problem w tym, iż zima nie zawsze jest po naszej stronie. Czasami utrudnia nam życie i pokazuje, jak nieprzyjemne są miasta dla tych, którzy poruszają się własnymi nogami.

Z domu musiałem wyjść wcześniej, żeby zdążyć na pociąg. Na drogach było ślisko, a boczne drogi na wsiach nie zawsze traktowane są priorytetowo, więc liczyłem się z tym, iż spacer może się wydłużyć. Szedłem zmarzniętym trawnikiem, który gwarantował niezłą przyczepność. Na dworcu schody posypane były piaskiem, ale już peron to małe lodowisko. Tłumaczyłem to sobie raczej nikłą popularnością mojej stacji. Najpierw trzeba zapewnić bezpieczeństwo na tych większych, a na mniejszych liczyć na to, iż pasażerowie sami zadbają o swoje zdrowie. Nie wiem, czy to rozsądne i sprawiedliwe, ale powiedzmy, iż jest to jakieś usprawiedliwienie.

Tyle iż na większej wcale nie było lepiej. Pani, która wysiadała z pociągu, straciła równowagę na peronie. Na szczęście się nie przewróciła, bo mogło zrobić się naprawdę niebezpiecznie. Na stacji w Kutnie, jak usłyszałem później, z opuszczeniem pociągu problem mieli choćby konduktorzy.

A potem szklanka na chodnikach w Łodzi

Może to w języku jest problem? Szklanka brzmi tak niewinnie, uroczo. A przecież mówimy o sytuacji, kiedy również na drogach robi się niebezpiecznie, a na chodnikach tym bardziej. Ludzie lądują w szpitalach, bo szklanka. Może czas nazywać rzeczy po imieniu: uwaga, piesi, dziś chodnik może cię poturbować. Może wtedy ktoś pójdzie po rozum do głowy i zrozumie, iż to niedopuszczalne. .

O ile w sobotę sytuację dało się wytłumaczyć zaskoczeniem, bo zima zawsze zaskakuje, tak lodowiska – sam wpadam w tę pułapkę, jakie lodowiska, tu nie ma żadnej zabawy, jest gra o zdrowie! – w niedzielę były już skandalem. Dosłownie tak wyglądały nie tylko chodniki, ale choćby całe przystanki. Żeby wejść do autobusu potrzebne były łyżwy albo chociaż raczki. Wyjście z domu jak wyprawa na górskie szczyty. A teraz atak na kolejną przeszkodę: niebezpieczny fragment z ławki na przystanku do autobusu!

Kobieta z mężczyzną wiedzieli, iż nie przejdą chodnikiem, więc po prostu go ominęli. Weszli na jezdnię. Tyle dobrego, iż ruch był mały, ale i tak widok był szokujący: w centrum miasta trzeba było stanąć twarzą twarz z samochodami, bo chodnik to jedna wielka tafla lodu. Co wybierasz: potrącenie czy złamanie nogi? Gdzie szanse na przeżycie są większe? Może kierowca zauważy i zwolni, więc choćby jeżeli trąci maską, to skończy się na bólu żeber, bolesnym, ale tylko poturbowaniu. Niech i nas przeklnie, pogrozi pięścią, krzyknie coś przez uchylone okno. Ale przeżyjemy! Wywrotka na chodniku to wstrząs mózgu, złamana ręka, noga.

Cóż, liczmy na to, iż kierowca jednak dostrzeże – wyobrażam sobie, iż właśnie taki spór toczyła para, która zdecydowała się stawić czoła nielicznym, ale pędzącym autom. Symboliczne – droga była idealna, zero problemów. Wystarczyło wejść na pasy, by wreszcie móc spokojnie i pewnie iść. Tylko chwilę, bo potem wracało się na chodnik i znowu zaczęła się walka.

Przed przejściem dla pieszych jest lekka górka. Cała oblodzona. Ostrożnie stawiamy kroki. Wyobrażam sobie, iż w tym momencie się ześlizguję, upadam, siłą rozpędu lecę w stronę przejścia dla pieszych. Jest czerwone dla pieszych, ale zielone dla samochodów, które oczywiście pędzą jak oszalałe. Zatrzymałbym się czy może jednak wleciał pod koła?

A co z tymi, którzy zawsze mają problem z poruszaniem się, nie tylko w zimowe dni, kiedy chodniki zamieniają się w lodowisko?

Nagle wyjście z domu naprawdę okazuje się niemożliwe. Przejście kilkudziesięciu kroków w takich warunkach to zły pomysł, bardzo niebezpieczny. A przecież wyjść trzeba: do sklepu, z psem, do apteki.

Latem nie da się w upale. Zabić chce cię choćby przystanek. Zimą też nie bardzo można, jeżeli chwyci mróz. Jesienią może być trudno, bo nierówne chodniki są ubłocone, pełne wody. Wiosną bywa lepiej, to fakt. Chyba iż przyjdzie wiosenny deszcz, pierwsze burze – wówczas powtarza się jesienny scenariusz.

Powinienem być zdenerwowany. Wkurzać się. Już nie bardzo mam ochotę, nie widzę w tym żadnego sensu. Jest mi smutno. Tak zwyczajnie. Miasto po raz kolejny pokazało środkowy palec sporej części mieszkańców, która nie porusza się autami. I nie kieruję swoich żalów wyłącznie pod adresem władz Łodzi, bo podobnie jest w wielu innych miejscach. To problem systemowy.

„Radźcie sobie” – powiedziały nam po raz kolejny miasta. Nie chcieliście auta? No to teraz cierpcie. Spójrzcie jakie drogi są eleganckie, jak się po nich sunie.

Wiem, wiem, szklanka była też na drogach. Kiedy jednak ja walczyłem z grawitacją, auta jeździły jak gdyby nigdy nic.

Zabrakło mi sił w momencie, kiedy przechodząc przez pasy musiałem ominąć auto stojące już na chodniku, ale na środku, zasłaniając całe wyjście z przejścia. Oczywiście kierowca zatrzymał się tylko na chwilę. My ominęliśmy auto i próbowaliśmy jakoś przecisnąć się przez ten skrawek lodowiska. Samo chodzenie po chodniku było w tym dniu trudne, a co dopiero w momencie, gdy tej ścieżki jest tylko fragment.

Mógłbym, rzecz jasna, pokłócić się z kierowcą

Powiedzieć mu to, o czym sobie pomyślałem. Może wcale nie odpowiedziałby agresją. Może przyznałby się do błędu. Tak, faktycznie, nie pomyślałem – uderzyłby się w pierś i zapewniłby, iż już więcej tak nie zrobi.

Ale naprawdę – czy tak to musi wyglądać? Czy każde wyjście z domu musi oznaczać potencjalną bitwę? Z kierowcami, którzy parkują tylko na chwilę i zajmują znaczącą część chodnika? Z dostawcami jedzenia, którzy pędzą na swoich elektrycznych bestiach, bo grube koła radzą sobie z nierównościami, a prawdopodobnie także i z pieszymi stojącymi na ich drodze?

Czy naprawdę tak trudno pomyśleć: zaraz, tu będą przechodzić piesi, to może nie jest najlepsze miejsce na chwilowy postój, tym bardziej iż chodniki skute są lodem.

W takich chwilach myślę, iż samochodowa propaganda to nie wcale nie mój wymysł, iż wcale nie przesadzam piekląc się na tę niesprawiedliwość, iż marzą mi się centra miast, w których 31 km/h będzie już znaczącym przekroczeniem prędkości, karanym naprawdę obfitym mandatem. Tak? 30 km/h nie pasuje? To auta w ogóle nie powinny wjeżdżać do centrum miasta, cześć, do widzenia.

Nazywajcie mnie oszalałym aktywistą, proszę bardzo

Jestem uodporniony – w końcu skoro jak do tej pory nie poturbował mnie (tfu, tfu, odpukać!) polski chodnik, to może najwidoczniej wiele mogę znieść. Nie miejcie jednak pretensji do mnie. Mój radykalizm rośnie. Z każdym spacerem po oblodzonym chodniku.

Idź do oryginalnego materiału