Mój przyjaciel „Czerwony Diabeł” | Ford Raptor TEST

1 rok temu

Marcin Ranuszkiewicz

#Raptor czy #czerwonydiabeł? Jedno i drugie. Ma w sobie to, co zawsze uwielbiałem, uwielbiam i uwielbiać będę w motoryzacji. Bezkompromisowy drań, ogromny w kubaturze, ryczący jak smok albo lew…niech będzie jak lew. Gotowy do skoku w dal, do soku przestrzeń, prosto do słońca. Pod maską — 400 koni czekających tylko na to, by „otworzyć wrota zagrody”, a potem, cóż, a potem trzeba zapiąć pasy, najlepiej przygryźć wkładkę dla bokserów i ze spoconym czołem przetrwać do końca drogi. To nie jest ułożony rumak. To RAPTOR. Nigdy tak nie krzyczałem z radości, prowadząc samochód. Na trasie niczym baletnica, delikatnie, zgrabnie, z lekkością i czułością, czekając na dotyk gazu, elegancko i z gracją płynie przez kilometry radości. adekwatnie, nie wiem jak to wszytko opisać, jak nadać tym słowom znaczenie. Siedem dni, 1200 kilometrów. Nad morze, nad jezioro, trasa S7, polne drogi, las. Ten „Diabeł” kupił moją duszę, zabrał ją w całości. Mógłby tylko od czasu do czasu płacić rachunki za paliwo, ale go rozumiem. W takim tempie spalania musiałby sprzedać całość smoły i węgiel, a tyłek grzać trzeba. Wspominam te przygodę bardzo często. Myślę, iż możliwości tego samochodu zostawią we mnie stały ślad. Piękna linia, wspaniały silnik, cudowne zawieszenie i układ napędowy. To majstersztyk tych, którzy rozumieją. Kupujących, którzy mają wygórowane oczekiwania od samochodu.

Samochód terenowy? Tak!

Pickup? Tak!

Van? Tak!

Sportowy? Oj, tak.

Do tego wygodne wnętrze, świetne fotele, wspaniała elektronika, której nie byłem w stanie do końca „zwiedzić”. Świetne nagłośnienie, ogromny wyświetlacz, jak telewizor zdjęty ze ściany oraz dodatkowy ekran kierowcy dawał odczucie panowania nad światem. Najfajniejsze było przestawianie trybu napędu, który za każdym razem komunikował na ekranie odpowiednim filmem. Kabina 4-drzwiowa i pięć miejsc w środku – każdy ma bardzo dużo miejsca. Można podróżować na długich trasach bez męczenia się. Wygłuszenie – majstersztyk, przy tak wielkim silniku i ryku na wyższych obrotach, w środku panuje spokój i można oczekiwać na „herbatkę o five o’clock”. Satysfakcjonująca jest też tzw. „paka” z automatyczna kurtyną oraz otwieraną klapą, na której można bez problemu siedzieć, spać lub też zrobić grila z kilkoma skrzynkami napojów chłodzących. Na bank się nie urwie.

Mój wyjazd to ulubiona trasa Warszawa – Gdańsk – Rydzewo k/ Giżycka – Gdańsk – Warszawa. Trasa na dobrą ocenę pod kątem prowadzenia, spalania, trakcji, wygody itd. Wiedzę odebrałem z wynikiem celującym.

Nie jest to samochód do miasta polskiego, a choćby europejskiego (tam więcej logicznych rozwiązań związanych z parkingami). To samochód idealny na Stany Zjednoczone, gdzie problem miejsc parkingowych nie istnieje. W Warszawie parkowanie to dramat, miejsce pod kolosa to spore wyzwanie, w godzinach szczytu nieosiągalne.

W mieście samochód budzi respekt i szacunek. Wygląd i dźwięk silnika powodują, iż wszyscy trzymają bezpieczną odległość na pasach. Parkowanie w podziemnych garażach jest w miarę ok, w kilku musiałem odkręcać antenę.

Mam ogromny dylemat czy mógłbym mieć taki samochód na co dzień w mieście. Byłoby to marzenie i bardzo chciałbym, ale samochód nie jest dla przeciętniaków finansowych. Czerwony Diabeł to „codzienny wydatek” na paliwo. Sto złotych da radę, bo poniżej 18-20 l na 100 nie da rady zejść. Na trasie udało mi się uzyskać spalanie na poziomie 12-15 przy 115 km/h. Trzeba przyznać, iż idealna skrzynia biegów pozwala naprawdę elastycznie poruszać się, co pozwala na kontrolę spalania.

Kiedyś, jak będę mieszkał na Mazurach i będę miał trochę ziemi, zwierząt, upraw, kupię sobie takiego „diabła” i będziemy przemierzać zakątki zielone zanim je wytną. Mam nadzieję, iż to nie nastąpi. Na tylnej szybie powieszę łuk, jak prawdziwy globtroter. Te kilka dni obcowania z tym fascynującym samochodem zacząłem rozumieć twórców i projektantów, którzy rynek USA określili jako główny. Idealny na prerie i do zadań specjalnych na amerykańskich farmach. Tam niestraszne spalenie kilkunastu galonów benzyny. Zakończę apelem – jeżeli masz duży garaż, portfel z lekka grubszy i chcesz mieć limuzynę, suva i pickupa w jednym — to tylko Raptor — „Czerwony Diabeł” — jest wprost idealny.

Wracam do przyziemnych spraw. Będę tęsknił za żywiołem, który mnie pochłonął i wcale nie mam ochoty się z nim zmagać. To po prostu przyjaźń. Na lata.

Idź do oryginalnego materiału