Mój dojrzały Mercedes W211 kontra nowiutki Mercedes-AMG S 63 E Performance. Znalazłem zaskakujące podobieństwa

10 miesięcy temu

Miałem Mercedesa W211 E 280 CDI 4Matic z 2006 roku. Teraz testuję klasę S z ponad 800-konnym układem napędowym. Zauważyłem, iż te samochody są do siebie pod pewnymi względami podobne.

Charakter marki. Co to tak naprawdę jest? To doskonały temat do barowych dyskusji nad odgazowanym piwem, aż do świtu. Czy chodzi o spójną stylistykę? A może o te same detale i rozwiązania, stosowane z uporem przez wiele generacji? Chyba o wszystko naraz. W skrócie: moim zdaniem auto zachowuje charakter marki, gdy można wsiąść do modelu sprzed 20 lat, a potem do nowego i czuje się, iż to produkt tej samej marki.

Tak jest na przykład w Mercedesach

Lubię często zmieniać auta i nie przywiązuję się do nich zbyt mocno. Właśnie dlatego postanowiłem, iż skoro nie miałem nigdy w życiu limuzyny z dużym dieslem, to kupię sobie coś takiego, a potem sprzedam, gdy zauważę pierwsze oznaki, iż mi się nudzi. I dlatego przez pół roku miałem Mercedesa E 280 CDI 4Matic generacji W211 po liftingu. Pochodził z polskiego salonu i miał przebieg 230 tysięcy kilometrów.

To był świetny wóz. O ile po odmianie przedliftingowej widać już lata (debiut 22 lata temu!), o tyle subtelne zmiany wprowadzone przy okazji modernizacji naprawdę dodały mu sporo świeżości. Zadbany egzemplarz z ładnymi felgami – czyli dokładnie taki, jaki miałem – wciąż robi wrażenie. Wnętrze pozostało lepsze. Wykonano je z doskonałej jakości materiałów i choćby po 18 latach nie słyszałem żadnego trzeszczenia. Ergonomia jest wzorowa, fotele wygodne, a zegary po zmroku podświetlają się tak ładnie, iż mógłbym patrzeć tylko na nie zamiast na drogę.

Podczas jazdy W211 też robi świetne wrażenie

Wyciszenie na trasie przewyższa niejedno nowe auto – i to klasy premium. Podczas jazdy po mieście do uszu docierają odgłosy silnika, ale są bardzo przyjemne. Co sześć cylindrów, to sześć cylindrów. Miałem silnik 3.0 V6 – według opinii już nie tak trwały, jak wcześniejsze R6 z wersji przedliftingowych, ale wciąż raczej udany i używany w wielu modelach, od klasy C po wielkie R i GL.

Osiągi (to wersja 190 KM) w nowych autach byłyby lepsze. Pięciobiegowa skrzynia (odmiany RWD miały w tym roczniku już siedem biegów – były szybsze i bardziej oszczędne, ale „piątka” jest pancerna) działa dostojnie. Spalanie nie jest wybitne, zwłaszcza jak na diesla. Sześć cylindrów, napęd na cztery koła, stary automat, spore koła, duże nadwozie z masą wygłuszeń – to nie jest zestaw pod hasłem „jazda o kropelce”. Za to komfort resorowania – świetny.

Są też wady. Koszty utrzymania tego – wciąż przecież zaawansowanego technologicznie, dość luksusowego wozu – nie są małe, jeżeli chce się utrzymywać go w takim stanie, w jakim pokazuje pełnię swoich zalet. Precyzja prowadzenia przypomina, dlaczego dawniej mówiło się, iż Mercedesy były „kanapowe”, a BMW „sportowe”. Dziś różnice się już adekwatnie zatarły, bo w Stuttgarcie wysłali swoje produkty na trening. Ale W211 było jeszcze wozem, który zdecydowanie lepiej czuł się przy cruisingu. Spokojna, „poważna” jazda była jednak w klasie E czystą przyjemnością. I to pomimo dość skromnej kompletacji mojego egzemplarza. Nie miał nawigacji, szyberdachu, adaptacyjnego tempomatu ani choćby podgrzewanych siedzeń. Nie przeszkadzało mi to.

To była wspaniała przygoda

Mam z tym wozem dokładnie taką relację, jaką powinienem mieć z autem używanym – czyli cieszę się, iż je miałem i nie żałuję, iż je sprzedałem. Uznałem, iż pora na coś innego – zwłaszcza iż przestał mi być potrzebny diesel, a nie chciałem męczyć go miejskimi korkami. Do dziś obejrzę się za zadbanym W211 i pokiwam głową z uznaniem. Czy wróciłbym do tego modelu? Czemu nie, ale z benzynowym V8. I chyba najchętniej z trochę innym nadwoziem – czyli wolałbym CLS-a.

Teraz testuję najnowszą klasę S w najmocniejszej wersji

Testowałem już nową klasę S z benzynowym R6, z hybrydą z R6 i w wersji Maybach z unikatowym V12 pod maską. Teraz mam pod domem Mercedesa-AMG S 63 E Performance. To hybryda plug-in z V8, która ma 802 KM i 1430 Nm. To kosmiczne wyniki zapewniające kosmiczne osiągi. Setka pojawia się na liczniku w 3,3 s od startu. Poza tym to klasyczna klasa S. Bizantyjsko luksusowa, pełna przepychu, naszpikowana najnowszymi gadżetami.

Więcej o klasie S:

  • Pojechałem hybrydowym Mercedesem klasy S do Berlina. Niemcy w Porsche pokazywali mi kciuki do góry
  • Co nową klasę S łączy z W140? I jak to jest, gdy bas masuje plecy? Mercedes S 500 – test
  • Mercedes-Maybach S 680 jest jak socjalizm. Bohatersko rozwiązuje problemy, które sam stwarza

Czy może mieć coś wspólnego z W211 z 2006 roku?

Wydawałoby się, iż oprócz marki, te auta dzieli wszystko. Za cenę zadbanego W211 z górnej półki cenowej tego modelu da się kupić najwyżej felgi do klasy S. A jednak podczas kilku dni, jakie spędziłem z S 63 E Performance, odkryłem kilka podobieństw. Czy klasa S i klasa E sprzed lat dzielą wady, czy zalety? Trudno powiedzieć, to raczej cechy. I ten słynny „charakter marki”.

I w W211 i w klasie S trzeba mocno wciskać gaz

Twardy pedał gazu to coś, co można wyczuć natychmiast po wejściu do obydwu tych aut. Gaz stawia pewien opór – nie wystarczy muskać go stopą, trzeba porządnie wcisnąć. Mocniej niż w przeciętnym aucie. Tak samo jest w każdej klasie S, niezależnie od silnika. W AMG, które jest przecież bardzo szybkie i całkiem sportowe, trochę mnie to zdziwiło.

Co to daje? Takie rozwiązanie może być korzystne z punktu widzenia szofera (lub taksówkarza w W211), bo łatwiej o płynną jazdę i łagodne przyspieszanie. Prezes nie obleje się szampanem. Na początku może niektórych drażnić, ale po paru chwilach da się przywyknąć. Tylko potem można za ostro wystartować innym autem.

Uwaga na czujniki parkowania

Moje W211 miało czujniki parkowania zarówno z przodu, jak i z tyłu. Oprócz sygnału dźwiękowego były też diody sygnalizujące wizualnie bliskość przeszkody. Listwa z przodu była umieszczona na podszybiu, a tylna na podsufitce, więc widziało się ją w lusterku. Im bliżej do ściany albo innego auta, tym więcej lampek się zapalało. Uwaga – sygnał dźwiękowy włączał się dopiero wtedy, gdy do stłuczki było już naprawdę blisko. Zasada była prosta – jeżeli słyszysz pikanie, hamuj, bo uderzysz. Można było się zdziwić po przesiadce z innego wozu, bo większość konkurencyjnych samochodów straszy pikaniem już wtedy, gdy jesteśmy bardzo daleko od otoczenia.

W S 63 dźwięk czujników też pojawia się późno. Parkowanie tak długą limuzyną nie jest najłatwiejsze, ale zestaw kamer pokazujących auto z każdej strony – brakuje tylko widoku na podwozie – pomaga. Ale trzeba patrzeć na ekran lub na lusterka, bo kto liczy tylko na pikanie, może się zaskoczyć. Zasada bez zmian w stosunku do W211 – jeżeli pika, hamuj. To też może pomagać szoferom. Prezes nie jest niepokojony kakofonią odgłosów podczas manewrowania.

W211 i S 63 E Performance mają też… podobne zużycie paliwa

Na komputerze pokładowym klasy S wyświetla się średni wynik z ostatnich kilku tysięcy kilometrów. To 13 litrów. W211 tyle paliło w korkach. Na trasie (droga ekspresowa lub autostrada, prędkości przepisowe) potrzebowało 10 litrów. S 63 też potrafi do tylu zejść. Oczywiście da się w klasie S spalić jeszcze mniej, gdy naładuje się baterie do pełna. W pełni rozładowana i w korkach spali więcej. Ale i tak postęp w dziedzinie spalania jest wielki. W211 miało 190 KM, S 63 ma 802…

Ale jest też jedna, ważna różnica

Klasa S nie ma gwiazdy na masce. Rozumiem, iż to wersja sportowa, ale widok na „celownik” zawsze poprawiał mi humor w klasie E. Bez niego to już nie to samo, choćby jeżeli siedzimy w aucie za milion złotych. Netto.

Fot. Maciej Lubczyński

Idź do oryginalnego materiału