Przynamniej raz w roku staram się uczyć nowej rzeczy. Ale nie takiej, iż umiem robić dżemy z czarnej porzeczki, to teraz nauczę się robić powidła śliwkowe. Raczej szukam obszarów zupełnie spoza mojego świata. To utrzymuje mnie w pokorze i świadomości ogromu rzeczy, których jeszcze nie umiem.
Do wypalenia jeden krok
To doprowadziło mnie do momentu, kiedy nie chciało mi się robić nic. Nie iż przez jeden dzień miałam chandrę. Czasem całymi tygodniami zastanawiałam się po co ja w ogóle chodzę do pracy. Myślałam nawet, iż może powinnam poszukać sobie innego zajęcia. Na szczęście obudziłam się w porę i dzięki temu dzisiaj wciąż lubię programowanie i IT. Moje życie jednak bardzo się zmieniło.
Zaczęłam sobie stawiać granice. Najpierw czasowe - przeszłam na pół etatu. Dopiero, kiedy złapałam oddech i zapragnęłam znów rzucić się w wir pracy, postawiłam granice mentalne. Bo nie chodzi tylko o poświęcany czas. To jest skutek. Przyczyna leży gdzieś indziej. U mnie to była pasja. Kiedy zabieram się za jakiś projekt, to wchodzę w niego na maksa. Nie czuję zmęczenia, dopóki sama mogę podejmować decyzje i wpływać na jego rezultat. jeżeli nie mam zbyt wielu odskoczni, pracy będzie coraz więcej.
Zdecydowałam, iż zacznę próbować rzeczy, które zawsze chciałam robić, a na które nigdy "nie miałam czasu", albo "czas nie był adekwatny". Postanowiłam, iż mój kalendarz będzie dyktowany rozwojem osobistym i odpoczynkiem, a potem będę upychać zawodowe projekty. Nie odwrotnie. To uratowało mi życie.
Próbowanie nowych hobby
Zaczęło się od jogi. Chciałam zwiększyć świadomość ciała, odnowić naszą przyjaźń i nabrać większej kontroli. Żebym nie zrobiła sobie krzywdy wstając od biurka, albo biegnąc na autobus. Dzisiaj dzięki regularnym ćwiczeniom czuję się nieustannie gotowa na przygody. Mogę iść w góry, jechać na rower, czy iść tańczyć całą noc bez obaw o kontuzje i potworne zakwasy.
Potem był motocykl. Zdecydowanie wolę przemieszczać się rowerem, niż samochodem. Pomyślałam, iż może jednoślady są bardziej dla mnie. Zapisałam się na kurs, zanim dotarło do mnie, iż to bez sensu. Głównym uczuciem, które mi towarzyszyło była pokora. Do nauki podeszłam z dużym zaangażowaniem i od pierwszych chwil sprawiało mi to ogromną przyjemność. Czułam jakbym wchodziła w inny, nieznany mi dotąd świat. Bardzo mi się ten świat spodobał, chociaż nigdy bym się tego po sobie nie spodziewała.
W tym roku chyba największym wyzwaniem jest wejście w skład załogi żeglarskiej. Jako szczur lądowy z Podkarpacia nie miałam okazji pływać choćby na Mazurach, a mieszkając we Wrocławiu od kilku lat nie odwiedziłam Mietkowa. Swoim zwyczajem na pierwszy rejs wybrałam się na Bałtyk, bo dlaczego miałoby być łatwo? Zawsze dobrze czułam się na wodzie, ale bycie pasażerem to coś innego, niż branie udziału w manewrach i wachta do czwartej rano. Na szczęście morze było dla nas łaskawe, a reszta załogi była wspaniała i to na pewno nie była moja ostatnia wyprawa.