Jedziesz sobie autostradą, pełen relaks, ruch jest płynny, aż tu nagle – ściana czerwieni. Światła stopu zapalają się we wszystkich pojazdach, ruch gwałtownie zwalnia niemal do zera. Po krótkiej chwili – równie nagle jak się zaczął – korek znika. Zero wypadku. Zero robót drogowych. Zero sensu.
To, czego właśnie doświadczyłeś to tzw. korek fantomowy („ghost jam”). To zjawisko, które pojawia się nagle, nie zostawiając po sobie śladów. Wjeżdżasz w niego, jakbyś wlazł w mgłę, a wyjeżdżasz z poczuciem, iż ktoś właśnie ukradł ci dwadzieścia minut życia. A winnego szukaj niczym wiatru w polu.
A wszystko zaczyna się zwykle od drobnostki. Ktoś przed tobą – może pan w kapeluszu, może młody gniewny z TikToka – hamuje. Nie ostro, nie dramatycznie. Po prostu lekko zwalnia, bo np. nie ufa znakom albo boi się cienia drzewa. I to wystarcza. Kolejny kierowca, zaskoczony tą nagłą sytuacją, hamuje trochę mocniej. Następny – jeszcze bardziej. Zaczyna się efekt domina. Fala hamowania rozlewa się po trasie jak fala uderzeniowa po eksplozji, z tą różnicą, iż tu ofiarami są zwykle tylko twoje nerwy.
Amerykańscy naukowcy zbadali…
Naukowcy – jak to naukowcy – nie mogli tego zostawić w spokoju. Zaczęli modelować to zjawisko tak, jak modeluje się… płyny. Bo jak się okazuje, samochody w korku zachowują się jak cząsteczki cieczy. Fala stop-and-go przypomina falę ciśnienia, jaką można obserwować np. wewnątrz rury. Tak to naukowo zostaliśmy sprowadzeni do atomów jeno, w jakiejś zbyt wąskiej rurze.
Co gorsza – i tu wchodzi sceptycyzm na pełnych obrotach – prędkość rozszerzania się takiego korka jest niemalże… stała. Zupełnie jakby opisywała to jakaś fizyczna doktryna. Niezależnie od kraju, kultury jazdy, szerokości pasa czy ilości naklejek na zderzaku, fala korkowa rozprzestrzenia się z prędkością około 15 km/h. Czyli jak pies z kontuzją biodra.
Wszyscy jesteśmy winni!
Problem w tym, iż fantomowe korki nie mają sprawcy. Są jak burza – pojawiają się, gdy zajdą odpowiednie warunki. Gęstość ruchu wystarczająco wysoka, odstępy wystarczająco małe, a cierpliwość kierowców… tradycyjnie niska. I to właśnie czyni je tak absurdalnie frustrującymi. Bo nie ma kogo obwinić – nie ma kolizji, nie ma barierki, nie ma choćby marnego jeża przechodzącego przez drogę. Jest tylko ciało… jak by to napisać… kierownicze.
Jak się bronić przed fantomem?
Oczywiście, na ten problem amerykańscy naukowcy z MIT opracowali porady. Sugerują, żeby w korku trzymać się mniej więcej w połowie dystansu między autem przed Tobą a autem za Tobą. W teorii brzmi świetnie, w praktyce – powodzenia z kontrolowaniem auta za tobą. Można też zostawiać większe odstępy i nie panikować przy każdym lekkim zwolnieniu. Ale choćby jeżeli wszyscy będą jeździć jak instruktorzy jazdy defensywnej – zbyt duża gęstość i tak zrobi swoje.
Spóźniony przez nic
Fantomowe korki to smutna metafora współczesności. Jesteśmy przeciążeni, zbyt blisko siebie, zbyt reaktywni. Jeden nerwowy ruch i wszystko się sypie. A potem stoimy, wkurzeni, spóźnieni, przeklinający los, który – jak się okazuje – jest po prostu sumą drobnych, ludzkich gestów.
I tylko wsteczny bieg nie pomoże. Bo przed nami – jak zawsze – cała kolumna takich samych ludzi. Wszyscy ruszamy powoli. I wszyscy myślimy, iż to ktoś inny zaczął.
źródło: Traffic and Related Self-Driven Many-Particle Systems, Dirk Helbing, 2001