„DIESELGATE” KOSZTOWAŁO KONCERN VOLKSWAGENA 34 MLD. DOLARÓW, W TYM… ANI JEDNEGO DLA POLSKICH POSIADACZY KANT-WAGENÓW TDI

polskawolna.pl 1 rok temu

Dla Amerykanów, którzy jako pierwsi we wrześniu 2015 roku wpadli na trop afery zwanej „Dieselgate” sprawa jest praktycznie zakończona. Koncern Volkswagena wypłacił miliardy dolarów odszkodowania, odpowiedzialny za oszustwo menedżer dostał wyrok więzienia (za zgodą amerykańskich sądów mógł go odsiedzieć w Niemczech), a w świat poszło kolejne ostrzeżenie, iż instytucje kontrolne w USA tropią oszustów bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej.

Niestety, polscy posiadacze trefnych aut ze znakiem VW ciągle pozostają na etapie potyczek prawnych, a wizja zaspokojenia roszczeń wycenianych aktualnie na ponad 2 mld. zł wydaje się równie realna jako lot polskiego statku kosmicznego na Marsa. Mimo wszystko, pokazujemy kulisy niemieckiego oszustwa. Dla ostrzeżenia naiwnych, którzy wierzą, iż wielki biznes musi być biznesem uczciwym i transparentnym.

Otóż specjaliści z Volkswagena tak zmanipulowali setki tysięcy samochodów, żeby podczas trybu testowego produkowały znacznie mniej szkodliwych substancji w spalinach, niż w rzeczywistych warunkach. Niemiecki koncern samochodowy podjął ryzyko gry z amerykańską Agencją Ochrony Środowiska EPA (Environmental Protection Agency). Surowe amerykańskie władze pokazały jednak, iż dokładnie sprawdzają szkodliwość spalin samochodowych. Co ważne – w przeszłości EPA już nakładała na niektóre koncerny kary za oszustwa w tym względzie. Mimo tego VW podjął taką próbę. Stawką było wejście na największy rynek z samochodami napędzanymi silnikami Diesla, co pozwoliłoby koncernowi z Wolfsburga zostać światowym liderem w branży.

Limity emisyjne spalin w USA są dużo surowsze niż w Europie i nieważne, jakie jest zużycie paliwa. Na jedną milę samochód może wytwarzać tylko 50 mg szkodliwych tlenków. A to jest ok. 50 proc. tego, co zastrzeżono w normie Euro 6. Oprócz filtru cząstek stałych w użyciu był system z zastosowaniem roztworu mocznika AdBlue, który był wstrzykiwany do spalin. To powodowało, iż szkodliwe tlenki zamieniane były na nieszkodliwy azot i wodę.

Triki specjalistów Volkswagena opierały się na działaniach ze spalinami. Samochody testowano zawsze w tych samych warunkach laboratoryjnych, w których symulowane były zróżnicowane sytuacje jazdy. W rzeczywistych warunkach wygląda to inaczej. Np. ostre wzniesienia, gdy kierowca musi dodawać więcej gazu silnik wydziela więcej szkodliwych substancji. Wtedy system z użyciem roztworu AdBlue musi to korygować do założonych wartości. W takiej sytuacji pięciolitrowy kanister z roztworem gwałtownie się wyczerpuje. Wymagało to wizyty w warsztacie lub stacji do uzupełnienia płynu. o ile zbiornik został całkowicie opróżniony, samochodu nie dało się uruchomić.

W koncernie Volkswagena wymyślono metodę na „poprawę” czystości spalin. Zastosowano mechanizm, który rozróżniał tryb testowy i rzeczywistą jazdę samochodu. Auto rozpoznaje ustawienie kierownicy, przyspieszanie, a choćby ciśnienie w oponach. W tym momencie już nie oszczędza się AdBlue, ażeby móc upiększyć wskaźniki. Gdy test jest zakończony software przełącza na tryb „road calibration” znacznie oszczędzający zużycie AdBlue. Wynik tych działań, jak podała agencja EPA: zawartość szkodliwych substancji w spalinach zwiększała się choćby 40-krotnie!.

Dominująca pozycja Niemiec w unijnym kołchozie sprawia, iż „Dieselgate” praktycznie nigdy nie ujrzałoby światła dziennego lub zostałoby zmarginalizowane do roli jakiegoś technicznego incydentu. Menedżerów z Grupy Volkswagena zgubiły jednak apetyty na podbicie rynku amerykańskiego, co dałoby im pozycję największego producenta samochodów na świecie. Mieli pecha; trafili na urzędników, którzy wiedzą za co biorą wynagrodzenia. Można powiedzieć, iż mocznik rozlał się na zewnątrz i zaczął cuchnąć…

34 miliardy dolarów. Tyle – według stanu na koniec ubiegłego roku – niemiecki koncern musiał zapłacić za naprawy aut, zasądzone grzywny i koszty obsługi prawnej wszczętych procesów. Oczywiście, głównym beneficjentem tej astronomicznej kwoty są Amerykanie. W Europie prymat pod tym względem należy do blisko 100 tysięcy posiadaczy samochodów grupy VW z Wielkiej Brytanii, którzy otrzymali odszkodowanie o łącznej równowartości ćwierci miliarda dolarów plus – tego też nie można lekceważyć – przeprosiny i zobowiązanie do odbudowy mocno nadszarpniętego zaufania.

A jak to wygląda w Polsce? Można powiedzieć, iż jesteśmy oszwabieni wielofrontowo. choćby biedna Rumunia pokazała wała niemieckim oszustom nie dopuszczając do rejestracji Volkswagenów, Audi, Seatów i Skód z trefnymi silnikami Diesla, oznaczonymi symbolem EA 189. U nas, owszem, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) stwierdził, iż Volkswagen manipulował wskaźnikami emisji spalin i wprowadzał konsumentów w błąd twierdząc, iż jego pojazdy są przyjazne środowisku, po czym w styczniu 2020 nałożył na spółkę Volkswagen Group Polska ponad 120 mln zł kary. Była to wprawdzie najwyższa w historii UOKiK sankcja za naruszenie zbiorowych interesów konsumentów lecz… pozostała tylko na papierze.

Geszefciarze z VW Group nie tylko nie zaproponowali właścicielom wadliwych pojazdów w Polsce jakiejkolwiek formy ugody, ale odwołali się od decyzji UOKiK oceniając ja jako bezpodstawną. Rozpoczęły się przepychanki sądowe, także z udziałem Stowarzyszenia Osób Poszkodowanych przez Spółki Grupy Volkswagen AG. Cóż z tego, ze Sąd Najwyższy przyznał, iż sprawa podlega jurysdykcji krajowej oraz potwierdził, iż polscy właściciele „kant-wagenów” mogą występować w trybie postępowania zbiorowego, skoro niżej sytuowany w hierachii tzw. wymiaru sprawiedliwości Sąd Okręgowy w Warszawie postanowił zadać SN pytanie: ilu sędziów powinno zasiadać w składzie rozpoznającym sprawę…

Władze Stowarzyszenia zakładając, iż sprawa przedłuży się o kolejne miesiące poinformowały w połowie lipca br. swoich członków o decyzji wszczęcia procesu w… Niemczech. Życzymy powodzenia, choć już teraz wiemy, iż pewnymi zwycięzcami będą… adwokaci.

Henryk Jezierski
(23.07.2023)

Idź do oryginalnego materiału