Niepełnosprawna 24-latka kupiła za 31 tysięcy złotych samochód, który okazał się wrakiem. Auto ma niesprawny układ hamulcowy, kierowniczy i elementy konstrukcyjne, a jego naprawa przewyższa koszt zakupu. Używanie tego pojazdu stanowi zagrożenie nie tylko dla kierowcy, ale również dla innych kierowców. Sprzedający, który najpierw zachwalał auto, dziś zupełnie umywa ręce. Materiał "Interwencji".
Auto z komisu może zabić podczas jazdy. Kosztowało... 31 tys. złotych
Pani Gabriela z Torunia jest osobą niepełnosprawną. Choruje na wrodzoną łamliwość kości. Samochód jest jej potrzebny w robieniu zakupów, dojeździe na uczelnię. W internecie znalazła ogłoszenie. Ofertę zamieścił komis Auto Dreams z miejscowości Łęgowo koło Gdańska.
- Zainteresował mnie ze względu na stosunkowo mały przebieg i stan opisany jako dobry. Miał automatyczną skrzynię biegów, bardzo przydatny gadżet ze względu na moją chorobę - opowiada Gabriela Słowikowska.
Obietnice sprzedawcy z komisu i rzeczywistość
- Zdecydowałyśmy się kupić auto w komisie, był to duży komis, gdzie jest serwis naprawy aut, jechaliśmy z zaufaniem - dodaje Agnieszka Słowikowska, mama pani Gabrieli.
W komisie kobieta poruszała się o kulach. Jeden z pracowników przez prawie dwie godziny wychwalał zalety samochodu i zapewniał, iż jest w bardzo dobrym stanie. Następnie pojawił się właściciel - Serhij K., który również zagwarantował idealny stan i sprzedał samochód za 31 tysięcy 400 złotych.
ZOBACZ: "Interwencja". Zbudowali dom, który niszczy ich życie. Winią hydraulika
- Wydałyśmy wszystkie oszczędności, córka jest na rencie, ja też nie pracuję, bo opiekuję się niepełnosprawnym tatą. Oszczędzałyśmy obie, ja też jestem osobą niepełnosprawną. Mam tę samą chorobę co córka, poza tym choruję na nowotwór złośliwy - podkreśla Agnieszka Słowikowska.
Szczęśliwa pani Gabriela wróciła do Torunia, a dwa dni później pojechała wymienić olej do autoryzowanego serwisu. Tam serwisanci napisali w ekspertyzie, iż samochód nie nadaje się do jazdy, zagraża bezpieczeństwu nie tylko kierowcy, pasażera, ale także innym użytkownikom drogi.
- Pojechałyśmy na wymianę oleju do serwisu i po jakiejś godzinie pan przyszedł blady, wystraszony. Powiedział, iż auto nie przejdzie przeglądu. Odpowiedziałam, iż auto miesiąc wcześniej przeszło przegląd, no to byli bardzo zaskoczeni. Przegląd auta robił właściciel komisu - wspomina Agnieszka Słowikowska.
ZOBACZ: "Interwencja". Kulisy zbrodni w Starej Wsi. Tajemnice Tadeusza Dudy
- Szkody w samochodzie oszacowano na większą sumę niż ta, za którą został kupiony. Tego samego dnia poinformowałam sprzedawcę o zaistniałych problemach, ale powiedział, iż nie miał obowiązku informować mnie o wadach - relacjonuje Gabriela Słowikowska.
Opinie diagnostów i mechaników z autoryzowanego serwisu pokazujemy ekspertom z Inspektoratu Transportu Drogowego i biegłemu sądowemu ds. bezpieczeństwa drogowego. Obaj nie mają wątpliwości, iż nie tylko sprzedający powinien ponieść konsekwencje prawne, ale także diagnosta, który dopuścił do ruchu sprowadzany z Norwegii samochód.
Szokująca ekspertyza serwisu
- Opinia jest druzgocąca, ten samochód nie nadaje się do jazdy. Uszkodzony układ hamulcowy, wadliwy układ kierowniczy, walnięta podłużnica, przewód paliwowy, to był wrak na czterech kołach. Ja bym stał frontem do klienta, który jest osobą niepełnosprawną, a tutaj został sprzedany kit. To nieetyczne, niemoralne, bezprawne zachowanie. Rodzi się pytanie, kto wcześniej podbił dowód rejestracyjny, kto świadomie dopuścił do ruchu tę kupę złomu. Mam nadzieję, iż zarówno diagnosta, jak i sprzedający poniosą odpowiedzialność, nie tylko cywilną - ocenia Marek Konkolewski, zastępca Głównego Inspektora Transportu Drogowego.
- To są wady ukryte. Sprzedający musiał sobie zdawać sprawę, iż pojazd ma aż tak istotne wady wpływające na bezpieczeństwo na drodze. Moja pierwsza myśl: oszustwo, typowe oszustwo - komentuje Maciej Kulka, biegły sądowy.
Ekspert dodaje, iż auto, które sprzedajemy, "powinno spełniać normy techniczne określane prawem". - jeżeli chodzi o obcokrajowców, oni muszą przestrzegać polskiego prawa. Ta pani powinna powiadomić straż graniczną, która może podjąć decyzję o deportacji - uważa Maciej Kulka.
ZOBACZ: "Interwencja" ujawniła dramat rodziny z Warszawy. Błyskawiczna reakcja z Sejmu
Ekipa "Interwencji" pojechała na Wybrzeże pod adres komisu, gdzie pani Gabriela w marcu kupiła samochód. Przed warsztatem stoi kilkanaście samochodów, ale jego właściciel twierdzi, iż z Serhijem K. nie ma już nic wspólnego. Handlem autami rzekomo się nie zajmuje. Deklaruje, iż nie oferował niepełnosprawnej kobiecie samochodu. Pani Gabriela zaprzecza.
Właściciel warsztatu: Nie sprzedawałem tej pani, ona była i skorzystała z toalety i tyle. Poszła sprawdzać samochód na plac. Ja nie sprzedaję samochodów, prowadzę warsztat samochodowy
Reporter: A pan Sierhij gdzie się rozpłynął?
Właściciel warsztatu: Niech pan szuka, nie znam, wycofałem się z umowy.
Reporter: Nie zna go pan, czy wycofał się pan ze współpracy?
Właściciel warsztatu: Wycofałem się.
Walka o sprawiedliwość i zgłoszenie do prokuratury
Pani Gabriela nie była obecna przy tej rozmowie, ale dziennikarze pokazali jej zdjęcie właściciela warsztatu. Kobieta doskonale kojarzy mężczyznę.
- Spędziłam z tym panem w serwisie koło dwóch godzin. Rozmawialiśmy o tym aucie, iż jest w dobrym stanie, zachwalał je. To są współpracownicy - twierdzi.
ZOBACZ: "Interwencja". Zabrali i umieścili w rodzinie zastępczej. Cztery dni później doszło do tragedii
Właściciel komisu listu z reklamacją od pani Gabrieli nie odebrał. Kobieta postanowiła zawiadomić prokuraturę o oszustwie. Serhij K. znajduje się w Gdańsku. Na widok dziennikarzy mężczyzna reaguje ucieczką, zamyka przed nami drzwi do mieszkania.
- Jeszcze pozwolił mojej córce wsiąść w to auto i wracać do domu. Mogła zginąć - podsumowuje Agnieszka Słowikowska.
Pełny materiał interwencji można zobaczyć TUTAJ.
