Abarth 500e: świat potrzebuje więcej hot hatchy na prąd. Zasięg to smerfny kit

11 miesięcy temu

Abarth 500e to jeden z niewielu elektrycznych hot hatchy na rynku. Jego spalinowy poprzednik był włoski jak strajk, a przy okazji świetny. Jak jest teraz?

Dlaczego tak wiele aut elektrycznych to SUV-y? Tak, tak, wiem – właśnie tego pragną klienci. Ale czy na pewno? Może tylko wydaje im się, iż kochają ociężałe, zwaliste wozy, które na zakrętach zachowują się z gracją wozu z węglem? Tymczasem perfekcyjnym segmentem dla elektromobilności są hot hatche.

Zwinność, zabawa, beztroska i lekkość

Oto podstawowe cechy każdego samochodu, który chciałby zostać szanującym się hot hatchem. Małe, żwawe hatchbacki wcale nie muszą mieć pod maską miliona koni mechanicznych. Mało tego – zwykle lepiej, gdy wcale nie mają. Tu nie chodzi o atomowe przyspieszenie, od którego pasażerom przypomina się wczorajszy obiad. Hot hatch może mieć 100 albo 120 KM (zwłaszcza jeżeli pochodzi sprzed ćwierć wieku), ale jeżeli wystarczająco chętnie wkręca się na obroty i zamiata tyłem po ujęciu gazu w zakręcie, nie będziecie chcieli z niego wysiadać. Peugeot 306 GTI, Renault Clio Sport, a z nowszych aut także Ford Fiesta ST i Abarth 595. Oto tylko niektóre z gwiazd tej klasy, udowadniające, iż można się dobrze bawić w czymś, co jest słabsze od służbowego Superba waszego kolegi.

Elektromobilność i hot hatche – czy to może się sprawdzić?

Wielkie, elektryczne SUV-y ważą tyle, co całe Województwo Małopolskie, ale mają kilkaset koni mechanicznych, więc przyspieszają do setki szybciej niż jesteś w stanie ogarnąć, co się w ogóle dzieje. Są szybkie jak diabli, ale jazda nimi często bywa równie emocjonująca, co zakupy w warzywniaku. Cyferki na wyświetlaczu zmieniają się błyskawicznie… i co z tego, skoro auto z trudem zmienia kierunek jazdy i wysila się przy hamowaniu tak, jakby ktoś chciał złapać kometę w siatkę?

Segment elektrycznych hot hatchy dotychczas adekwatnie nie istniał. Bywały żwawe hatchbacki, ale nie miały cech auta usportowionego, a ich projektanci raczej nie myśleli podczas pracy zbyt wiele o przyjemności kierowcy. Szkoda, bo oprócz wad w postaci braku dźwięku i wysokiej masy, auta EV mają spory potencjał na dostarczanie „hothatchowych” emocji. Przecież reakcja na gaz silnika elektrycznego jest błyskawiczna.

Ale teraz pojawił się Abarth 500e

Abarth 500 i jego wariacje w rodzaju 595, 696 i tak dalej to samochody, których nie znosiłem za zbyt wysoką pozycję za kierownicą, ale uwielbiałem za charakter. Były głośne, twarde, strzelające z wydechu i dające masę frajdy również w zakresach prędkości, za które cały komisariat nie ruszy za wami w pościg.

Więcej o wozach z krainy Ferrari (ale nie o Ferrari):

  • Elektryczny Abarth 500e oficjalnie. Wypala oczy kolorem i ceną
  • Oto najnowszy model marki Abarth. Nie wiem czy jest bardziej żółty, czy bardziej elektryczny
  • Fiat Uno w tej wersji ma dziś tak zawrotne ceny, iż wychodzi drożej niż nowe BMW M3

Czy elektryczna „500-tka” ze skorpionem na masce jest w stanie przenieść hot hatchowe pomysły do nowych czasów? Sprawdzałem to, gdy na zewnątrz nie było jeszcze aż tak zimno.

No właśnie, „na zewnątrz”. Jak wygląda Abarth 500e?

Smerfastycznie. Kolor testowego egzemplarza sprawia, iż wozu nie da się przeoczyć. Poza tym, Abarth 500e odróżnia się od zwykłego Fiata 500 m.in. poszerzeniami nadwozia i większymi felgami. Robi wrażenie, ale to zasługa stylistów projektujących cywilną odmianę. To imponujące, iż nowa generacja z jednej strony wciąż nawiązuje i do bezpośredniego poprzednika i do protoplasty z lat 50, a z drugiej – wygląda świeżo. Włosi znają się na projektowaniu aut dobrze jak na makaronie.

Abarth 500e jest oryginalny jak jedzenie czekolady z ogórkiem i zarazem stylowy niczym cały Instagram skompresowany do jednej karoserii. Co ważne, nie wygląda przy tym zbyt agresywnie. w tej chwili większość aut prezentuje się tak, jakby miały pożreć wszystkie dzieci w okolicy. Na widok Abartha można się uśmiechnąć i wesoło pozdrowić kierowcę. To się przydaje, bo np. gdy pomylimy pas, inni bez problemu nas wpuszczą.

Abarth 500e nie jest już autem, w którym siedzi się tak strasznie wysoko

W dawnym, spalinowym „Skorpionie” najlepiej czuli się kierowcy pozbawieni głów. Tutaj jest lepiej. Wciąż wysoko, ale już nie aż tak.

Kokpit to interesujący miks alcantary, niebieskich przeszyć i plastiku. Wygląda dość stylowo, o ile nie skupiamy się zbyt mocno na fakturze niektórych tworzyw, np. na drzwiach. Irytujące jest otwieranie drzwi (uwaga, są długie i ciężkie, więc na ciasnych parkingach nie podjeżdżajcie za blisko do innych) przyciskiem. Tradycyjnie dla 500-tki, ani bagażnik ani ilość miejsca z tyłu nie zaimponują nikomu. Chyba iż ktoś akurat przesiadł się z Fiata 126p.

Abarth 500e ma 155 KM i 235 Nm

Bywały spalinowe Abarthy z większą mocą, a w dodatku ważyły mniej. O ile? Literka „E” oznacza tu dodatkowe 350 kg na wadze w stosunku do benzynowego poprzednika. Taka moc przekłada się więc na osiągi, które nikomu nie będą zapierać tchu w piersiach. Setka w siedem sekund to jak na auto elektryczne wynik co najwyżej średni. Większość SUV-ów z zielonymi tablicami jest szybsza.

Abarth 500e może za to rasowo porykiwać. Głośnik w zderzaku odpowiada za imitowanie „spalinowego” odgłosu słyszalnego zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Fajne przez chwilę, potem sztuczne i męczące.

Czy w takim razie Abarth 500e jest bez sensu? Nic z tych rzeczy! Jazda takim autem daje masę frajdy. Osiągi na papierze to jedno, ale wrażenia zza kierownicy to zupełnie inna sprawa. Zwłaszcza iż 500e potrafi wygrać w wyścigu – w stosunku do spalinowego 695 jest wolniejsze do setki, ale np. między 40 a 60 km/h jest szybszy o sekundę.

Abarth 500e jest zwinny i błyskawicznie reaguje na gaz


„Zwarty” – to słowo najlepiej opisuje, jak jeździ się tym wozem. Pięćsetka może i nie jest bardzo szybka, ale już po kilku kilometrach zrozumiałem, iż świat potrzebuje więcej elektrycznych hot hatchy. Kombinacja małych wymiarów z rewelacyjną reakcją na prawy pedał, bezpośrednim układem kierowniczym i świetnie zestrojonym zawieszeniem (jest twardo, ale nie za twardo) to perfekcyjny zestaw. Dodajmy do tego możliwość omijania innych po buspasie i darmowe parkowanie. To naprawdę dobry zestaw na miasto.

I tylko na miasto

Malutki akumulator o pojemności 42 kWh oznacza zasięg, który zirytuje choćby największego elektroentuzjastę. Okolice 200 km przy dodatniej temperaturze to mało, a gdybym jeździł 500e teraz, w mróz, pewnie ledwo wyjechałbym z domu i już musiałbym szukać ładowarki.

Cena (co najmniej 185 900 zł) w połączeniu z zasięgiem to składowe równania, którego wynik brzmi „tego samochodu nie da się kupić głową, trzeba zrobić to sercem”.

Abarth sprawia, iż z optymizmem patrzę na przyszłość mocnych hatchbacków

Nie każde auto elektryczne musi mieć milion koni, by cieszyć. Dobrze, jeżeli nie każde jest SUV-em. Hot hatche na prąd potrafią dawać masę euforii i powinno być ich na rynku więcej. Abarth 500e ma swoje wady i niemal na pewno nie będzie przebojem. Ale gdy stał pod moim domem, szukałem byle pretekstu, by się nim przejechać. Choćby do ładowarki. Mógłbym mieć takie auto, pełniące rolę smerfowego wózka na zakupy. Tylko dlaczego kosztuje tyle, co mocniejsza i większa Tesla?!

Fot. Maciej Lubczyński

Idź do oryginalnego materiału