Wystartowaliśmy w Złombolu 32-letnią Skodą Favorit. Jak przebiegła podróż starym autem przez niemal całą Europę? Oto nasza relacja z wyjazdu.
Tegoroczna edycja Złombolu była swoistym testem na wytrzymałość. Organizatorzy tego charytatywnego rajdu przygotowali dwie trasy, dzięki którym kierowca mógł zweryfikować swą wytrzymałość w ekstremalnych warunkach, ale także stopień przygotowania swojego pojazdu do tak dużej wyprawy. Wyczerpujący rajd postanowiliśmy przejechać skrupulatnie przygotowaną Skodzie Favorit z 1991 roku, a wszystko po to, by pomóc dzieciom z domów dziecka. Sprawdźcie, jak nam poszło!
Na czym polega Złombol?
Złombol to międzynarodowy, charytatywny rajd turystyczny, którego głównym celem jest zebranie środków finansowych na zakup dóbr oraz wycieczek dla dzieci z domów dziecka. Pozyskaniem odpowiedniej kwoty zajmuje się każda załoga, która wyrazi swą chęć uczestnictwa w rajdzie. Udostępniają oni powierzchnię reklamową na swoich pojazdach w zamian za dobrowolne wpłaty na rzecz fundacji „Nasz Śląsk”.
Jakie auta mogą jechać na Złombol?
Dopuszczone do startu są wyłącznie pojazdy wyprodukowane w krajach komunistycznych, bądź wyprodukowane później, ale bazujące na komunistycznej myśli technicznej. Twórcami tej wspaniałej inicjatywy są Marcin Tetzlaff oraz Martyna Kinderman-Tetzlaff, czyli uczestnicy pierwszego Złombola, który swoją metę miał w Monte Carlo. Tegoroczny Złombol otrzymał hasło „Big Wave” ze względu na to, iż prowadził uczestników przez 3500 kilometrów z Chorzowa aż do miejscowości Nazaré w Portugalii, czyli tam, gdzie są największe fale na świecie.
Nasza przygoda ze Złombolem to efekt wielu lat podpatrywań jego uczestników, coraz dalszych wypraw po Polsce za kierownicą samochodów zabytkowych oraz chęci bycia częścią wielkiej i pożytecznej sprawy, aniżeli tylko własnej uciechy. Gdy powiedzieliśmy sobie w końcu: „Tak, jedziemy!”, w styczniu b.r. kupiliśmy najlepszy możliwy (naszym zdaniem) pojazd na Złombol, czyli Skodę Favorit. Przez pół roku jeździliśmy nią niemalże na co dzień celem wyeliminowania wszystkich słabych punktów samochodu. Podczas podróży do Portugalii nie chcieliśmy zastanawiać się, czy wzywać już lawetę do Polski, czy oddać Skodę na miejscowe złomowisko.
Złombol 2023, jak zawsze, zaczął się na Śląsku…
1 lipca 2023 roku nadszedł długo wyczekiwany dzień startu. O godzinie 7:00 wyjechaliśmy zapakowani i przygotowani z Warszawy, a pod Stadionem Śląskim w Chorzowie zameldowaliśmy się tuż po 11:00. Na miejscu panowała iście sielska atmosfera – około 500 załóg (wedle różnych źródeł) w jednym miejscu oczekiwało na swój start. Idąc po swój pakiet startowy do Złombolowego miasteczka utworzonego na błoniach stadionu dało się z powodzeniem usłyszeć, a także zobaczyć Przemka Szafrańskiego, który poprowadził imprezę i dopingował wszystkich uczestników przed rychłym startem. Po odbiorze wszystkich składowych elementów naszego zestawu udaliśmy się do samochodu w celu naklejenia numerów startowych i podłożeniu specjalnej ceraty pod silnik, by sprawdzić wyciek oleju. Na szczęście nie mieliśmy się o co martwić, gdyż wycieków nie odnotowaliśmy. Po tych wszystkich czynnościach udaliśmy się jeszcze na szybką herbatę, po czym wybiła godzina 12:00, wsiedliśmy do naszej dzielnej „Favoritki” i ruszyliśmy w nieznane.
W Czechach przez cały czas pamiętają Krecika
Pierwszego dnia udało nam się przejechać od miejsca startu około 550 km. Skoda jechała dzielnie, ale dopiero weryfikowaliśmy, z jaką prędkością przelotową jesteśmy w stanie podróżować tak, by nie nadwyrężać ani silnika, ani nas samych jego hałasem. Zgodnie uznaliśmy, iż 110 km/h na autostradzie to prędkość idealna. Przemierzając Czechy, spotkaliśmy się z wieloma pozytywnymi reakcjami wśród tamtejszych obywateli. Czesi pokazywali kciuki, trąbili i uśmiechali się – sprawcą tych reakcji prawdopodobnie okazał się bohater czechosłowackiej kreskówki, Krecik, którego nakleiliśmy na szyby boczne.
Od godziny 12:00 do 18:00 dojechaliśmy bez jakichkolwiek przeszkód do kempingu nieopodal czeskiego Pilzna, czyli miasta z długą tradycją warzenia piwa. Z racji tego, po skończonej jeździe postanowiliśmy spróbować dla ochłody trunku z lokalnego browaru. Dodatkowym plusem był fakt, iż nad kempingiem było niewielkie jezioro, w związku z czym postanowiliśmy choć na moment zamoczyć w nim nogi.
Niemieckie korki i francuskie bagietki
Kolejny dzień przyniósł nowe wyzwania. Wyruszyliśmy spod Pilzna punktualnie o godzinie 7:00 i założyliśmy, iż tego dnia musimy dojechać przynajmniej do francuskiej Miluzy. Drogi ubywało, w międzyczasie przekroczyliśmy granicę czesko-niemiecką i od tego momentu zaczęły się schody. Ukształtowanie terenu (góry i spadki), liczne wyłączenia pasów drogowych i szybkość podróżowania innych uczestników drogi spowodowały znaczny spadek komfortu podróży. Zaczęliśmy odczuwać znużenie, ale ciągle byliśmy podekscytowani faktem, iż już w środę będziemy na miejscu i po raz pierwszy w życiu, poprzez własny wysiłek, zobaczymy Atlantyk.
Niestety, w okolicach Norymbergii trafiliśmy na korek. Na autostradzie straciliśmy dobrą godzinę, a w dodatku za Norymbergą pomyliliśmy jeden zjazd i przez to musieliśmy nadrobić około 40 kilometrów. Jadąc wzdłuż Renu, zmęczeni, wypatrywaliśmy francuskiej granicy. Już we Francji zatrzymaliśmy się na kempingu w mieście o nazwie Besançon. Licznik dzienny zatrzymał się na 737 kilometrach. Po zakończonej na ten dzień podróży nie omieszkaliśmy skosztować francuskich serów, bagietek czy win, a także popluskać się w basenie.
Francja ma dobre drogi, ale… drogie
Trzeci dzień naszych zmagań rozpoczęliśmy tradycyjnie o godzinie 7:00. Tego dnia zaplanowaliśmy, iż zobaczymy największe wydmy w Europie. Trasa w porównaniu do tej z dnia poprzedniego była już dużo bardziej komfortowa. Francuzi dysponują lepszą infrastrukturą drogową niż Niemcy, ale to nasza subiektywna opinia, być może związana z dyspozycją dnia. Za podróż po francuskich autostradach zapłaciliśmy aż ok. 70 euro w jedną stronę. W tym czasie przemierzyliśmy około 800 kilometrów.
Dotychczasowa trasa przebiegała bez jakichkolwiek problemów. Noc postanowiliśmy spędzić w częściowo strawionym przez pożary kempingu Dune du Pyla, nieopodal Wydm Piłata, które są największymi tego typu w Europie. Warto dodać, iż francuskie wybrzeże w tamtym roku było niszczone przez pożary i ich skutki można było z łatwością zaobserwować po dziś dzień.
Gorąco? Znak, iż wjechaliśmy do Hiszpanii
Salamanka to hiszpańska destynacja na czwarty dzień naszej podróży. Skoda w dalszym ciągu jechała bez awarii, ale po trzecim dniu bardzo dużego dystansu to nam przydałby się już mały odpoczynek. Punkt 7:00 to tradycyjnie czas naszego wyjazdu. Wjeżdżając do Hiszpanii nie sposób było ominąć przepięknych Pirenejów, a po wyjeździe z nich żar z nieba zaczął nam nieco smażyć ciało, w związku z czym konieczne było posmarowanie się kremem z filtrem. Krajobraz jak z innego świata, wszędzie czerwono ruda poświata pomieszana z przyschniętą zielenią.
Pokonany dystans w tym dniu był trochę mniejszy, bo liczył około 680 kilometrów, ale w bardziej wymagających warunkach. Na kemping zjechaliśmy po południu, a z czasem Złombolowicze wypełnili go po brzegi. W sielskiej atmosferze próbowaliśmy lokalnych wyrobów, jak i tutejszych trunków. Zawiązaliśmy też złombolowe znajomości, pomagając pewnej załodze udostępnieniem podkładu do wybijania łożyska. Wszak Złombol to nie jest rywalizacja, tylko wzajemna pomoc.
Witaj, Portugalio
Dzień piąty to dzień w którym dotarliśmy na metę. Tego dnia postanowiliśmy sobie pofolgować i wyruszyć o godzinie 9:00. Mając przed sobą długo wyczekiwaną granicę z Portugalią, wiedzieliśmy, iż do mety jest już zaledwie rzut beretem. I tak było w istocie – po średnio przejeżdżanych codziennie 750 kilometrach, dzisiejsze 450 było fraszką. Dystans ten pokonaliśmy w rewelacyjnym humorze, przy dobrej pogodzie i finalnie bez najmniejszej awarii.
Wjeżdżaliśmy na metę czując się jak Herakles, który uciął głowę hydrze. Nasz pierwszy i zarazem najbardziej wymagający Złombol ukończyliśmy pomyślnie. Gdy naszym oczom ukazał się Ocean Atlantycki w całej okazałości, postanowiliśmy od razu się z nim przywitać, zanurzając w nim stopy. W międzyczasie pojechaliśmy zakwaterować się do pensjonatu nieopodal mety, gdyż uznaliśmy, iż żeby zregenerować siły, musimy wyspać się w normalnym łóżku, a nie w namiocie.
Po rychłym powrocie na miejsce mety czekała na nas huczna impreza, a przed tym podziękowania od organizatorów oraz pamiątkowa naklejka na dyplom. Każdy szczęśliwiec, który dojechał na metę, mógł zrobić sobie zdjęcie pamiątkowe. Na miejscu był foodtruck z napojami i przekąskami, piwo z kija oraz pieczona krowa z ogniska. Prawdziwym hitem była także ustawiona scena oraz dyskoteka, która rozbrzmiewała także po północy. Organizatorzy uznali, iż żeby każdy w spokoju dojechał na metę, trzeba będzie to rozłożyć na dwa dni. I słusznie.
Droga powrotna z przygodami
Droga powrotna w naszym wykonaniu to zwiększenie przejechanego dziennego dystansu do maksimum. Wyjechaliśmy z Nazaré w piątek (7.07), po czym zameldowaliśmy się w hiszpańskim San Sebastian, a w sobotę (8.07) we francuskiej Miluzie. Podróż powrotna we Francji zaowocowała przypchaniem się gaźnika – problem ustąpił po szybkim przedmuchaniu dysz.
W niedzielę (9.07) przemierzaliśmy już Niemcy, gdzie nieopodal miasta Wurzburg zatrzymali nas mundurowi i przeszukali cały samochód w poszukiwaniu nielegalnych rzeczy. Niestety dla nich, nic nie znaleźli i puścili nas wolno. W międzyczasie udało się pomóc pewnej załodze z Gdańska wymienić cewkę zapłonową w ich Polonezie Atu Plusie. Tej nocy spaliśmy już w Zgorzelcu.
Do domów wróciliśmy w poniedziałek (10.07) po czterech dniach wyczerpującej podróży. Przejechany łączny dystans wyniósł około 7500 kilometrów, a zrealizowaliśmy go w ciągu dziesięciu dni. Na całej trasie Skoda średnio spaliła ok. 7,5 l/100 km (przy utrzymywaniu prędkości 110-120 km/h na autostradach, z uwzględnieniem wielu odcinków górskich, wysokich temperatur otoczenia i sporego obciążenia auta bagażami). Poza drobną usterką gaźnika czeskie auto spisało się bez zarzutu.
Jako debiutanci w formule złombolowej dziękujemy organizatorom za wspaniałą przygodę i już teraz meldujemy gotowość do uczestnictwa w następnej edycji. Miejmy nadzieję, iż będzie równie (lub jeszcze bardziej) ekscytująca!
Przeczytaj więcej na temat Charytatywnego Rajdu Złombol
Autorzy zdjęć: Marcin Brzykcy, Izabela Rzyszkiewicz