George Orwell wszystko przewidział. Zmieniono nam sojusznika we wroga i daliśmy się na to złapać. Jeszcze 10 lat temu diesle to były te czyste, teraz to są te wstrętne, a nowym sojusznikiem są samochody elektryczne. Za 10 lat mogą one być tak samo zwalczane.
Temat podrzucił mi Adam, który przysłał mi tę starą reklamę Mercedesa. Naprawdę starą, ona ma dobrze ponad 20 lat.
Małe, słodkie jeżyki zakładają maski przeciwgazowe, żeby nie umrzeć przy drodze od spalin podczas obserwacji aut. Ale kiedy przejeżdża Mercedes klasy C z nowym, czystym dieslem, jeżyki mogą zdjąć swoje maseczki i wdychać czyste powietrze do swoich płucek. Dziękujemy ci, Mercedesie, za nowe, czyste diesle.
Z każdym rokiem diesle były coraz czystsze i wydawano mnóstwo pieniędzy na przekonywanie ludzi o ich czystości
Volkswagen nazywał je „TDI Clean Diesel” i w 2015 r. dzięki miliardom wydanym na promocję ekologicznych diesli przebił choćby Toyotę w liczbie wyprodukowanych aut. Nowe diesle w Europie kupowali adekwatnie wszyscy z wyjątkiem Szwajcarów, a na niektórych rynkach, jak Hiszpania, ich udział przebijał 70 procent. Wierzyliśmy, iż robimy słusznie, iż jazda małopalącym dieselkiem to jest właśnie to. Ustawodawstwo UE jawnie faworyzowało diesle, ponieważ emitowały mniej CO2 niż silniki benzynowe, a tylko to się liczyło.
Nadszedł rok 2015 i afera dieselgate, gdzie wyszło na jaw, iż Volkswagen (ale nie tylko) fałszował wyniki testów homologacyjnych i na testach wychodziło, iż diesel jest czysty, a w rzeczywistości emitował choćby 40 razy więcej tlenków azotu, niż mógł emitować. Kto by się spodziewał, iż nie udało się nagiąć zasad fizyki. W ciągu kilku miesięcy wszyscy odwrócili się od diesli. Wieczorem diesel był dobry, idziesz spać, wstajesz rano, a tu diesel zły. Wieczorem byliśmy zbawcami planety, rano byliśmy jej mordercami. Fik-cyk-pach, był diesel, nie ma diesla. Masz się go pozbyć, bo zatruwasz. Tak jakby to była wina klientów, iż uwierzyli w testy homologacyjne, w to iż jakaś skomplikowana procedura nadzorowana przez państwo czy UE jest prawdziwa. Lekcja z tego jest taka, iż w to wierzyć nie należy.
Minęło parę lat i samochody elektryczne przypuściły szturm na Europę
Teraz to już są na pewno te adekwatne, bo są bezemisyjne. Wszyscy tak mówią i mamy im wierzyć. Elektromobilność, elektryfikacja, zerowa emisja CO2, słuchajcie, TO JUŻ NAPRAWDĘ, NA PEWNO JEST TO. Jak kupisz samochód elektryczny (ja na pewno to zrobię), to wtedy już będzie OK. No i na początek dostaniesz pakiet benefitów, jazdę po buspasie, parkowanie za darmo i takie tam. Wprawdzie o tanim ładowaniu to tak mówiliśmy trochę dla żartu, ono jest drogie, ale to nieważne. Ważne, iż dzięki samochodowi elektrycznemu nie musisz się już nigdy martwić o to, iż nie wjedziesz do Strefy Czystego Transportu, którą urządzimy ci pod domem. Nie chcesz się przesiąść na auto elektryczne? Nie poszło po dobroci? Franz, idź po kija.
Po tej akcji z dieslami mamy uwierzyć, iż teraz to już jest to?
Ktokolwiek miałby trochę oleju w głowie, zrozumiałby, iż to też jest okres przejściowy. Za 10 lat narracja będzie zupełnie inna: jeżeli w twojej okolicy prąd przez cały czas powstaje ze źródeł nieodnawialnych, to jazda samochodem elektrycznym również wiąże się z emisją CO2. Jako iż będą to już czasy prywatnych kredytów emisyjnych, tzn. limitu CO2 do wyemitowania przez prywatną osobę w ciągu roku, to nagle okaże się, iż jazda autem elektrycznym w Polsce dość mocno drenuje nasze konto emisyjne. Do tego dojdą jeszcze kwestie takie jak złomowanie akumulatorów, które oczywiście również przeniesie się na użytkowników. Na miejskich autobusach pojawią się hasła w rodzaju „brudny prąd dusi warszawiaków” albo zdjęcia elektrycznego auta na złomie z opisem „twój śmieć, twój problem, twoja wina”. Następną generacją stref czystego transportu będą strefy współdzielonego transportu, gdzie zaistnieje zakaz wjazdu autem prywatnym – tylko taksówką albo autem współdzielonym. Zamiast posiadania własnego auta będzie trzeba „korzystać z usług zrównoważonej mobilności”, czyli np. floty aut należącej do danej grupy producentów.
Kupując dziś samochód elektryczny, nie masz co liczyć na to, iż nie znajdziesz się w grupie „pod ostrzałem”
Brutalny postęp wymaga ciągłych ofiar. Dziś to właściciele diesli, jutro to będą elektrofile. Niczego się nie nauczyliśmy i dalej wierzymy w zapewnienia, iż „to już jest to”. Nie wiem czy pamiętacie, ale kiedy obniżano w Polsce prędkość w obszarze zabudowanym z 60 do 50 km/h – za mojej pamięci – to mówiono, iż „to już jest to”. Minęło trochę lat i okazało się, iż to jednak nie to. Teraz miasta potrzebują stref Tempo 30, żeby ludzie przestali umierać. To, iż faktycznie przestali umierać w wypadkach (spadek w ciągu kilkunastu lat o 91 proc. dla samej Warszawy), nie jest istotne i może zostać przemilczane. Ważne żeby zdarzył się jakiś spektakularny wypadek – np. pieszy ginący pod jadącym 140 km/h po mieście autem. Cyk, zobaczcie, 50 to za dużo (to ile on jechał? dobra nieważne!), musimy dać 30.
Dobrze, to teraz idę kupić samochód elektryczny
A my zaczniemy odliczanie do momentu, kiedy pierwszy raz padnie, iż „to chyba jednak jest nie to”.
Czytaj także: Strefa czystego transportu rozlewa się na 30 km od centrum. Miasto dopłaci mieszkańcom do 5 tys. funtów